Anielka pracuje/Wieczorem

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Janina Zawisza-Krasucka (opr.)
Tytuł Anielka pracuje
Podtytuł Powieść dla dorastających panienek
Data wyd. 1934
Druk Drukarnia „Rekord”
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Wieczorem.

Zawsze już słońce znikało za lasem, gdy Anielka wieczorem wychodziła z fabryki. Dzisiaj szczególnie zapadający mrok przykro oddziałał na Anielkę, bo pragnęła jeszcze choć na chwilę wpaść do Magdzi. W powrotnej drodze do domu śpieszyła się ogromnie. Dwie rzeczy radowały ją tego wieczoru i dodawały bodźca do pośpiechu. Przedewszystkiem zbliżał się dzień wypłaty! Na samą myśl o tem Anielka kraśniała rumieńcem. Wszystkie pieniądze odda matce, tylko jakąś maleńką część sobie zatrzyma, bo przecież skoro chce kiedyś wybrać się w świat, to będą jej pieniądze potrzebne, należy więc już teraz odkładać. Maże wogóle niezbyt długo będę chodziła do fabryki, może wkrótce wyjadę... A Magdzia?... Teraz stanowczo nie wolno mi wyjechać, tłumaczyła sobie Anielka. Ale na przyszły rok...!
Niby wicher wpadła do izby, zasiadła do stołu i poczęła jeść zupę.
— Wiesz, — odezwał się Stefek, — dzisiaj Wściekliczka znowu przyszła do naszej wsi. Nie masz pojęcia, jakżeśmy się śmieli ze Staśkiem! Mały Józek Wojciechów niósł za nią wszystkie towary, bo obiecała mu kupić za dwa grosze cukierków. Ale po drodze wziął sobie z koszyka trochę chałwy i uciekł!
— O! Żeby Wściekliczka nie poszła za nim do domu!
— To i tak już chałwy nie znajdzie! — zaśmiał się Stefek. — Nie znasz Józka?
Anielka pośpiesznie otworzyła skrzynię, wyjmując z niej czysty fartuszek.
— Czy mogę na chwilę pójść do Magdzi Rymarzówny? — zwróciła się do matki.
Matka siedziała z twarzą ukrytą w dłoniach i coś rachowała. Anielka nie pojmowała, co matka tak ciągle może obliczać.
— Do Magdzi? — powtórzyła, podnosząc głowę. — Musisz koniecznie? To idź, ale wracaj prędko.
Z westchnieniem ulgi Anielka wybiegła z domu. Nad wsią zawisła już noc. Z wieży kościelnej wesoły dzwoneczek śpiewał pieśń wieczorną Odpowiadały mu kosy, zięby i skowronki. Tak radośnie brzmiała ich pieśń, płynęła tak prosto z serca, że ludzie mimowoli milkli. Siedzieli przeważnie przed chatami, na schodkach, albo ławeczkach, zażywając świeżego powietrza. Ręce ich wreszcie odpoczywały.
— Dobry wieczór, — pozdrawiała wszystkich Anielka, idąc wiejską drogą.
— Dobry wieczór, — odpowiadali przyjaźnie.
— Jakże ta Anielka Lipkówna wyrosła, — rzekł Hilary powroźnik do swojej żony, a potem znowu obydwoje umilkli. Żona powroźnika wyciągnęła przed siebie ręce i spojrzała ku rumieniącemu się wieczornemu niebu.
— Jutro będziemy mieli znowu ładny dzień, — wyszeptała, — bo wszystkie obłoki pędzą na północ. — Nagle zaśmiała się głośno. — Co ta Wściekliczka tak późno robi we wsi? A skąd te dzieciaki wracają?
Niby spóźnione ptaszęta biegły dzieci za małą, korpulentną kobiecinką.
— O, Wściekliczka! Wściekliczka!
Anielka całkiem mimowoli znalazła się w środku dziecięcej gromadki.
— Wściekliczka! Wściekliczka! — rozbrzmiewało po wsi.
Wściekliczka, wędrowna handlarka, znana była z tego, że nosiła zawsze siedem spódnic, jedną na drugiej. Anielka w pośpiechu policzyła teraz te spódnice. Każda wierzchnia była nieco krótsza od spodniej. Siedem spódnic! Mała kobiecinka wyglądała, jak kuleczka! Miała przytem okrągłą wesołą twarzyczkę i nosiła na głowie wzorzystą chustkę.
— Dobry wieczór, — pozdrawiała siedzących przed chatami wieśniaków. — Wściekle gorąco dzisiaj! Wściekle!
Na to tylko dzieci czekały. Niby poszum wiatru w świeżem listowiu, zaszemrało w gromadce:
— Wściekle! Jak nie będzie deszczu, to będzie wściekły upał!
Wiosną, latem, jesienią i zimą, zawsze Wściekliczka powtarzała jedne i te same słowa. Dlatego też we wsi przezwano ją Wściekliczką, Wściekliczką w siedmiu spódnicach! Gdy szła obładowana swojemi towarami, gromada dzieciaków biegła zawsze za nią. Liczyły dzieci jej kolorowe spódnice, chichotały i pękały ze śmiechu, gdy kobiecinka mówiła „wściekle”. Czasami Wściekliczka siadała na kamieniu przydrożnym i któregoś z chłopców posyłała do sklepiku:
— Przynieś mi za dwa grosze tabaki.
A Józek Wojciechów! Cóż ten chłopak narobił!
— Byliście u Wojciechów? — pytały ubawione dzieci.
Wściekliczka skinęła głową.
— Będziecie mogli tam dzisiaj przenocować, — dorzucił mały synek szewca. — Józek chyba ucieknie na siano ze strachu.
— Ach, na siano! — śmiały się dzieci. Ale Józek, to spryciarz. Ubawił wszystkich.
— Dobry wieczór, — pozdrawiała znowu Wściekliczka wieśniaków.
Anielka spojrzała jej prosto w twarz. Twarz ta była nie taka, jak twarze innych kobiet, zawsze uśmiechnięta. Wściekliczce musiało się dobrze powodzić, pomyślała Anielka. Nic dziwnego, jak się tak ciągle wędruje z miejsca na miejsce. Gdy dorosnę, będę też sprzedawała towary, ale w innej wiosce. Powiem dzisiaj o tem Magdzi. Anielka podskoczyła. Z nieba spoglądała już na nią pierwsza gwiazdka, jednak na dachu pobliskiej chatki wciąż jeszcze siedział kos i gwizdał.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Janina Zawisza-Krasucka.