Zwady miłosne/Akt pierwszy

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Molier
Tytuł Zwady miłosne
Podtytuł Komedja w pięciu aktach
Pochodzenie Dzieła / Tom pierwszy
Wydawca Instytut Wydawniczy »Bibljoteka Polska«
Data wyd. 1922
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom pierwszy
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


AKT PIERWSZY.
SCENA PIERWSZA.
ERAST, KASPER.
ERAST: Mam ci wyznać? więc jakaś tajemna obawa
Szczęściu mojego serca wciąż na poprzek stawa.
Tak, żadna mnie pociecha dziś nie zaspokoi:
Lękam się oszukanym być w miłości swojej;
Nie wiem, czy mogę ufać twojej dobrej wierze,
Lub czy się sam nie łudzisz, choć nawet i szczerze.
KASPER:
Mnie pan mniemasz być zdolnym takich sztuk szatańskich!
Powiem zatem, z amorów przeproszeniem pańskich,
Że krzywdzisz serce, co tu bije pod siermięgą,
I że na fizjognomjach znasz się niezbyt tęgo.
Człowieka z taką gębą pomówić jest trudno,
Aby się miał spaskudzić zdradą tak obłudną;
Tak wielkiegom zaszczytu nie godzien, prawdziwie,
I żyję sobie prosto, skromnie, lecz poczciwie.
Żebym się dał oszukać, to wreszcie być może;
To prędzej; i to jednak między bajki włożę.
Dalibóg, że nie widzę (lub całkiem zgłupiałem),
Gdzie do podejrzeń powód w tem zdarzeniu całem.
Miłość Łucji niesłusznie strachu cię nabawia,
Wszak ciągle pana szuka, wciąż z panem rozmawia;
A Walery, co wzdycha do niej tak natrętnie,
Nie zdaje mi się przez nią widzianym zbyt chętnie.
ERAST: Nieraz złudna nadzieja kochanka uwodzi,
I niezawsze wzrok czuły z sercem w parze chodzi;
Zapały, do jednego pozornie zwrócone,
Często dla innych uczuć stanowią zasłonę.
Bym wierzył, iż niechęci tej wyraz jest szczery,
Nazbyt spokojnym mi się wydaje Walery;
Jego chłód, obojętność, z jaką sobie patrzy
Na to, w czem ty jej łaski znak widzisz najrzadszy,
To zatruwa mi niemal każdą szczęścia chwilę,
Budzi gniew, który próżno przytłumić się silę,
Wlewa w duszę zwątpienie i wzbrania mi wiary,
Czy Łucja szczere żywi względem mnie zamiary.
Pragnąłbym, by w słodyczy trwać niezamąconej,
Widzieć, jak go zazdrości żar trawi szalony;
I wówczas jego troski, gniewy i zgryzoty
Byłyby dla mnie słodkim zakładem jej cnoty.
Czy wierzysz, iż ktoś mógłby z tak pogodną twarzą
Oglądać, jak rywala jego szczęściem darzą?
A jeśli nie, to powiedz: na dziwy takowe
Patrząc, czyż nie mam przyczyn łamać sobie głowę?
KASPER: Może gdzieindziej swoje obrócił zapały,
Skoro spostrzegł, iż tutaj na nic się nie zdały.
ERAST: Skoro serce się spotka z odprawą tak jawną,
Unika tej, co wszystkiem była mu niedawno,
I, krusząc łańcuch, duszy kochanka tak drogi,
W spokojności nie wytrwa z pewnością tak błogiej.
Tej, którąśmy kochali, widok nazbyt bliski
Odnawia w sercu dawnej miłości pociski,
I gdy ten obraz wzgardy w nas wzbudzić nie zdoła,
To znak, że jeszcze płomień ów nie wygasł zgoła.
Zresztą, wierz mi, choć miłość zda się już umarłą,
Nieco zazdrości zawsze szarpie nas za gardło,
I nie pozwala patrzeć bez srogiej boleści,
Że serce, niegdyś drogie, inne czucia pieści.
KASPER: Kiepska z tych filozofij do życia omasta:
Ja, co widzę oczami, w to wierzę i basta,
Juścić chyba sam sobie ten życzy najgorzej,
Kto, zanim ma przyczynę, zawczasu się trwoży.
Pocóż tyle mędrkować i, z własnej ochoty,
W swej mózgownicy czerpać powód do zgryzoty?
Miałbym dociekaniami głowę sobie kręcić!
Najpierw niech przyjdzie święto, a będziem je święcić.
Strapienia dobrowolnie szuka tylko dudek:
Ja się tam w nie nie bawię bez ważnych pobudek;
A choć czasem naprawdę rzecz smutku jest warta,
Udam, że nic nie widzę i ślę ją do czarta!
W miłości, chęci pańskie dzielę sercem całem;
Twa dola lub niedola i moim udziałem;
Gdyby pana zdradziła twoja piękność słodka,
I mnie od pokojówki lepszy los nie spotka.
Lecz przypuszczać najgorsze na co tutaj zda się?
Wolę wierzyć, gdy słyszę: kocham cię, grubasie;
I nie pytam, by chwalić szczęsne swoje losy,
Czy Maskaryl z rozpaczy targa się za włosy.
Ech! że moja Marysia czasem i pozwoli,
Że ją tam ktoś popieści albo poswywoli,
I uśmieje się przytem z nią nakształt warjata: —
I ja śmiać się potrafię, a jeszcze, u kata,
Zobaczym, kto z nas śmiechu przyczyn się doczeka!
ERAST:
Bajże, baju.
KASPER: Ha! ona: widzę ją zdaleka.

SCENA DRUGA.
ERAST, MARYSIA, KASPER.
KASPER: Pst! Marysiu!
MARYSIA:Ty! skądże się wziąłeś?
KASPER:Tak sobie.
Zgadnij, z kim w tejże chwili mówiłem o tobie?
MARYSIA:
Pan Erast także tutaj! właśnie ścigam pana
Już od dobrej godziny. Uf! całam zdyszana.
ERAST: Jakto?
MARYSIA: No, szukam pana, jak mówię, wytrwale,
I mogę ręczyć...
ERAST:Za co?
MARYSIA:Że niema go wcale
W kościele, w rynku, w domu, ani na spacerze.
KASPER:
Przysięgnij na to, Maryś.
ERAST:Ciekawość mnie bierze,
Kto ci kazał mnie szukać?
MARYSIA:Niech się pan założy,
Że ktoś, co panu życzy wcale nie najgorzej;
Poprostu, moja pani.
ERAST:O, Marysiu miła!
Mamż wierzyć, iż to ona głosem twym mówiła?
Powiedz mi, nie ukrywaj złowróżbnej nowiny,
Wszak ciebie winić o nią nie miałbym przyczyny:
Na Boga, wyznaj szczerze, czy twej pani lubej
Serce w zwodnych igraszkach nie szuka swej chluby?
MARYSIA:
Co! skądże to znów panu strzeliło do głowy?
Czy nie dosyć uczucia jej mają wymowy?
By nareszcie dać wiarę miłości tak szczerej,
Czegóż pan żądasz jeszcze?
KASPER:Póki się Walery
Nie obwiesi, dopóty się nie ułagodzi.
MARYSIA:
Jakto?
KASPER: Taki zazdrosny jest mój pan dobrodziej.
MARYSIA:
O Walerego? Dobryś! To koncept wspaniały!
Dziw mi, że takie myśli w głowie twej postały.
Miałam go za mędrszego, lecz dziś przyszła kolej
Zwątpić, czy pan w swym mózgu masz jakowyś olej.
Pomyliłam się, widzę że nie miałam racji.
Czy i tyś się nabawił tej samej warjacji?
KASPER:
Ja, zazdrosny! chroń Boże mnie od takiej biedy,
By mi z tego cierpienia brzuch miał schudnąć kiedy!
Prócz tego że niezmienną wiarę kładę w tobie.
Zbyt dobre mam mniemanie o własnej osobie,
Bym się lękał, że przy mnie ktoś ci w oko wpadnie.
Takiego jak ja gaszka gdzież znajdziesz tak snadnie?
MARYSIA:
Otóż to: takim winien być każdy mężczyzna!
Choćby i był zazdrosny, niech tego nie przyzna.
Cóż zyska, kogo brzydki ten płomień rozpala?
Wspiera tylko zamiary własnego rywala,
I na zalety tego, który go tak trwoży,
Nieraz swym gniewem oczy kochanki otworzy.
Nie jeden już w ten sposób wygrał swoją sprawę
Przez czułego rywala przedwczesną obawę.
Wciąż się lękać by nie być wywiedzionym w pole,
To znaczy grać w miłości dość mizerną rolę,
I samemu się stroić na dudka przed czasem.
To sobie pan pozwoli powiedzieć nawiasem.
ERAST:
Więc dajmy temu pokój. Mówisz, że mnie kocha?
MARYSIA:
Wart byłbyś, aby z panem podrożyć się trocha;
I, aby pana skarać, powinnabym dłużej
Ukryć przed nim cel mojej godzinnej podróży.
Masz, spojrzyj i uspokój swą trwogę nieznośną.
Wszak niema tu nikogo, możesz czytać głośno.
ERAST czyta:
„Miłości twej zapał — oto twoje słowa —
„Nie cofnie się dla mnie przed niczem:
„Niechajże więc dłużej swych chęci nie chowa,
„I stanie przed ojca obliczem.
„Niech kreśli wymownie swe prawa, na zawsze
„Wyryte w dziewiczem mem sercu,
„A jeśli wyroki uzyska łaskawsze,
„Wnet staniem na ślubnym kobiercu“.
Cóż za szczęsna wiadomość! o ty, coś jej posłem,
Wydajesz się w mych oczach jakiemś bóstwem wzniosłem.
KASPER:
Wszakże panu mówiłem: niech pan co chce gada,
Wszystko zawsze tak będzie, jak Kasper powiada.
ERAST odczytuje:
„Niech kreśli wymownie swe prawa, na zawsze
„Wyryte w dziewiczem mem sercu,
„A jeśli wyroki uzyska łaskawsze,
„Wnet staniem na ślubnym kobiercu“.
MARYSIA:
Gdybym jej powtórzyła pańskie posądzenia,
Słów tak czułych wyparłaby się bez wątpienia.
ERAST:
Ach, ukryj jej, przez litość, ten obłęd tak krótki,
Co w serca niepokojach czerpał swe pobudki;
A jeśli jej powtórzysz, dodaj, żem gotowy
Śmiercią mą spłacić zbrodnię omyłki takowej,
I, że spieszę, u stóp jej, bodaj tysiąc razy.
Ofiarą życia mego mścić się jej obrazy.
MARYSIA:
Nie mówmy tu o śmierci, nie czas teraz na to.
ERAST:
Zbyt wiele ci winienem; wiem to, i z odpłatą
Nie zwlekając, niebawem ziszczę to, com dłużny
Staraniom posłanniczki miłej i usłużnej.
MARYSIA:
Ach, czym mówiła panu, gdziem go po próżnicy
Jeszcze szukała dzisiaj?
ERAST:Gdzież?
MARYSIA:Na tej ulicy,
Co pan już wie.
ERAST:Na której?
MARYSIA:No... tam... przy tym kramie,
Gdzie miesiąc temu, jeśli ma pamięć nie kłamie,
Obiecał mi pan kupić pierścionek.
ERAST:Pojmuję!
KASPER:
A szelmeczka!
ERAST:To prawda, i winnym się czuję,
Żem zapomniał wywiązać się ze swych przyrzeczeń.
MARYSIA:
Przecież ja nie dlatego, żebym swoją pieczeń...
KASPER:
O, gdzieżby!
ERAST dając jej swój pierścień:
Ten pierścionek może ci przypadnie
Do gustu; przyjm go w zamian: bardzo ci z nim ładnie.
MARYSIA: Pan żartuje; takiegobym nie śmiała nosić.
KASPER:
Biedna trusia: a bierzże! nie dajże się prosić;
Odmawiać, kiedy dają! czyś z zmysłów obrana?
MARYSIA:
Więc dobrze; wezmę jako pamiątkę od pana.
ERAST: Kiedyż u stóp anioła mego złożę dzięki?
MARYSIA:
Myśl pan, jak z ojca wydrzeć prawa do jej ręki.
ERAST:
Lecz, gdyby mnie odrzucił...
MARYSIA:Wówczas się pokaże;
My uczynimy wszystko, co serce nam każe.
W ten czy ów sposób, musim złączyć was oboje;
Rób pan zatem co możesz, a my zrobim swoje.
ERAST:
Żegnaj; dzisiaj rzecz całą wyjaśnię z pewnością.
Erast odczytuje pocichu list.
MARYSIA do Kaspra:
A my, jakże tam stoi znów z naszą miłością?
Nic mi o niej nie mówisz.
KASPER:Niby w naszym stanie,
Dosyć prędko załatwia się takie kochanie.
Ja cię chcę, chcesz mnie także?
MARYSIA:Ze szczerą ochotą.
KASPER:
Dość więc; daj łapę.
MARYSIA:Bywaj, Kasprusiu, me złoto.
KASPER:
Moja gwiazdko!
MARYSIA:Pochodnio moich słodkich chęci!
KASPER: Kometo mojej duszy, tęczo mej pamięci!
Marysia wychodzi.
Bogu niech będą dzięki; dobrze sprawa stoi:
Wszak Albert nie odmówi panu córki swojej.
ERAST:
Walery ku nam idzie..
KASPER:Żal mnie bierze szczery
Teraz na niego patrzeć.

SCENA TRZECIA.
WALERY, ERAST, KASPER.
ERAST:Cóż, panie Walery?
WALERY: I cóż, panie Eraście?
ERAST:W jakimż dzisiaj stanie
Twe zapały?
WALERY: A pańskie?
ERAST:Rosną niesłychanie.
WALERY: Moje także.
ERAST:Dla Łucji?
WALERY:Ano, oczywiście.
ERAST:
Doprawdy, że podziwiać cię trzeba: siarczyście
Wierny jesteś.
WALERY: Nie: pański to płomień tak stały
Może służyć za przykład potomności całej.
ERAST: Co do mnie, obcą taka miłość duszy mojej,
Która patrzeniem samem swoje chęci poi;
I tak szlachetnem sercem nie szczycę się wcale,
Bym czyjąś wzgardę umiał znosić tak wytrwale.
Kiedy kocham, to pragnę być również kochanym.
WALERY:
To bardzo naturalne; zgodzę się tu z panem:
I najmilsza osoba nie uczyni ze mnie
Wasala, jeśli serca nie da mi wzajemnie.
ERAST:
Jednak Łucja...
WALERY:Tak, Łucja, gdy pan do niej wraca,
Wszystkiem, czegobym pragnął, mą miłość odpłaca.
ERAST: Tak łatwo zadowolić pana?
WALERY:Mniej wszelako,
Niż panu się wydaje.
ERAST:Ja bo mam niejaką
Przyczynę wierzyć w chęci jej dla mnie przychylne.
WALERY:
Ja zaś wiem, że w jej sercu mam miejsce dość silne.
ERAST:
Nie łudź się lepiej, radzę.
WALERY:Niechaj mi pan wierzy,
I rojenia zbyt śmiałe cokolwiek uśmierzy.
ERAST:
Gdybym ci mógł pokazać pewien znak jaskrawy
Jej uczuć... Nie: to byłby cios zanadto krwawy.
WALERY:
Ja, gdybym mógł uchylić tajemnicy pewnej...
Nie, wole nic nie mówić; nazbyt byłbyś gniewny.
ERAST:
Wyzywasz mnie, doprawdy, i, wbrew chęci własnej,
Twej pysze przeciwstawić muszę dowód jasny.
Czytaj.
WALERY przeczytawszy:
Treść bardzo miła.
ERAST:Pismo pan poznaje?
WALERY: Ręka Łucji.
ERAST:Cóż? jeszcze się panu wydaje...
WALERY śmiejąc się i odchodząc:
Bywaj mi zdrów!
KASPER:Oszalał chyba poczciwina!
I gdzież tu, u stu djabłów, do śmiechu przyczyna?
ERAST: I mnie to dziwi wielce; któż teraz odgadnie,
Jaka w tem tajemnica ukrywa się na dnie?
KASPER:
Patrz pan, to jego sługa.
ERAST:Tak, widzę go zdala;
Wybadajmy zeń chytrze zamysły rywala.

SCENA CZWARTA.
MASKARYL, ERAST, KASPER.
MASKARYL na stronie:
Może mówić ten sługa o losie dotkliwym,
Kto miał pana młodego i z sercem kochliwem!
KASPER:
Dzień dobry.
MASKARYL: A, dzień dobry.
KASPER:W jakież spieszy kraje
Maskaryl; idzie, wraca, czy też tu zostaje?
MASKARYL:
Nie wracam, bo nie byłem; wszak to jasne: ano
Nie idę też, bo właśnie mnie tu zatrzymano,
I nie zostaję również, bo wraz stąd w te pędy
Umykam.
ERAST: Coś nieskory dzisiaj do gawędy
Imć Maskaryl?
MASKARYL: Wybaczy mi pan z łaski swojej...
ERAST: Cóż tak spiesznie ucieka? mnie się może boi?
MASKARYL:
O twą szlachetność, panie zbyt jestem spokojny.
ERAST:
Daj rękę: już nie mamy powodów do wojny;
Zgoda z nami; ustąpić z własnej chęci wolę
I wam, jako szczęśliwszym, wolne daję pole.
MASKARYL:
Daj Boże!
ERAST: Kasper świadkiem: już sprzykrzyło mi się.
KASPER: To prawda; ja ci również daruję Marysię.
MASKARYL:
Ją zostawmy na boku i, co do tej sprawy,
Możem obaj żyć w zgodzie bez wszelkiej obawy.
Ale czy to rzecz pewna, że już odkochana
Wasza Wielmożność, czy też to są żarty pana?
ERAST:
Przejrzałem sam, że pan twój w szczęśliwszej miłości
Zbyt daleko już zaszedł; odtąd więc nie rości
Żadnvch praw moje serce do tej pięknej damy.
MASKARYL:
Miło mi niewymownie, że się tak zgadzamy.
Prócz tego, że twych przeszkód baliśmy się nieco,
Cieszę się i za pana, żeś skończył z tą hecą.
Tak, dobrześ pan uczynił, żeś rzucił do djaska
Tę grę, że już nie zwodzi cię czułości maska;
Tysiąc razy, sam wiedząc jak tam rzeczy stoją,
Bolałem jaknajszczerzej nad prostotą twoją:
Przykro patrzeć, jak z człeka zacnego drwią sobie.
Ale jakże pan poznał się na tym sposobie?
Wszak o ślubie, zawartym dzisiaj w nocnej porze,
Oprócz mnie i dwóch innych nikt wiedzieć nie może.
I w najgłębszym sekrecie dotychczas się chowa
Dwojga serc kochających wieczysta umowa.
ERAST:
Co ty mówisz?
MASKARYL: Powiadam, że jestem zdumiony
I nie rozumiem zgoła, jak i z której strony
Mogłeś się pan domyślić, iż czułość udana,
Co, wszystkich oszukując, uwiodła i pana,
Ma na celu tych dwoje zawieść przed ołtarze.
ERAST:
Kłamiesz wszystko bezczelnie.
MASKARYL:Panie, jak pan każe.
ERAST:
Jesteś łajdak.
MASKARYL: I owszem.
ERAST:I za czelność swoją
Doczekasz się, że kijem plecy ci wyłoją.
MASKARYL:
Owszem; do usług pańskich.
ERAST:Och, Kasprze!
KASPER:Tu jestem.
ERAST:
Próżno staram się łudzić mym słabym protestem!
Do Maskaryla.
Chcesz uciekać?
MASKARYL: Nie, panie.
ERAST:Powtórz więc wyraźnie:
Łucja...
MASKARYL: Nie, kpiłem sobie.
ERAST:Kpiłeś sobie, błaźnie!
MASKARYL:
Nie, nie kpiłem.
ERAST: Więc prawda, co mówisz?
MASKARYL:Nie, panie,
Nieprawda.
ERAST: Więc cóż tedy?
MASKARYL:To boskie skaranie!
Już się boję, że powiem coś źle.
ERAST:Gadaj śmiało!
Prawda-li to, czyś zmyślił tę opowieść całą?
MASKARYL:
Jak się panu podoba: ja się w ten ambaras
Nie chcę już więcej wdawać.
ERAST wyjmując szpadę: Odpowiesz mi zaraz?
Oto sposób, by język ci rozwiązać snadnie.
MASKARYL:
Ejże, panie, bo głupstwo znów z tego wypadnie!
Jeśli łaska, już wolę, może się pan zgodzi,
Niech mi szybko da kijów parę pan dobrodziej
I pozwoli mi odejść bez wszelkiej obrazy.
ERAST:
Zginiesz tu, albo prawdy najświętszej wyrazy
Z ust twoich wraz usłyszę.
MASKARYL:Dobrze, powiem tedy;
Lecz zlituj się pan, wszak jam nie winien tej biedy!
ERAST:
Mów, lecz wiedz, że tu idzie o twą własną szyję;
I że przed mą wściekłością nic cię nie ukryje,
Jeśli choć jednem słowem zboczysz z prawdy drogi.
MASKARYL:
Zgadzam się, połam mi pan i ręce i nogi,
Zrób mi pan jeszcze więcej, zabij mnie, zezwalam,
Jeśli najmniejszem kłamstwem usta me pokalam.
ERAST:
Prawdą jest to małżeństwo?
MASKARYL:Widzę sam z boleścią,
Żem się jak Piłat w Credo wpakował z tą wieścią;
Lecz niemniej rzecz jest prawdą, i nie w mojej mocy
Zaprzeczyć, że, po schadzkach odbywanych w nocy,
Podczas kiedy pan za dnia był im parawanem,
Przedwczoraj połączyli się małżeńskim stanem.
Mimo to, Łucja jeszcze staranniej ukrywa
Z mym panem ją łączące miłości ogniwa,
I żąda, aby znosił, jak, na oczach ludzi,
Jej serce ciebie ogniem udanym wciąż łudzi,
Szukając w tym podstępie najlepszej ochrony.
By sekret ten przed czasem nie został zdradzony.
Jeśli, mimo mych przysiąg, wątpisz o mej wierze,
Niech Kasper kiedy ze mną w nocy się wybierze,
A pokażę mu, stojąc pod oknem na warcie,
Że do pokojów panny wchodzim dość otwarcie,
ERAST:
Precz z mych oczu, hultaju.
MASKARYL:Na pierwsze żądanie;
O nic więcej nie proszę. Maskaryl wychodzi.

SCENA PIĄTA.
ERAST, KASPER.
ERAST:I cóż?
KASPER:A cóż, panie,
Zle z nami obydwoma, jeśli on nie kłamie.
ERAST:
Nie, mowa ta zbyt jawne prawdy nosi znamię.
Jak rzecz stoi, pojmuję teraz oczywiście:
Jego śmiech na słów widok zawartych w tym liście,
Wskazuje na ich zmowę i świadczy dowodnie,
Że mną się ta zwodnica zasłania niegodnie.

SCENA SZÓSTA.
ERAST, MARYSIA, KASPER.
MARYSIA:
Przychodzę panu donieść, że dziś, o zachodzie,
Moja pani nań czekać przyrzeka w ogrodzie.
ERAST:
Śmiesz jeszcze mówić do mnie, zdrajczyni niegodna?
Idź, powiedz swojej pani, żem przejrzał ją do dna,
Że pisanie liścików to próżny jest zbytek
I oto, jaki robię z nich dzisiaj użytek. Drze list i wychodzi.
MARYSIA:
Powiedz, Kasprze, czy mucha ugryzła go jaka?
KASPER:
Ty śmiesz przemawiać do mnie, babo ladajaka,
Krokodylu zdradziecki, ty, co w piersiach serce
Masz gorsze niż satrapy, niźli ludożerce!
Idź, zanieś tę odpowiedź swojej pani godnej,
Że koniec już nareszcie jej grze tak wygodnej,
Że wreszcie już naiwność w nas obu osłabła,
I że może wraz z tobą iść sobie do djabła.
MARYSIA sama:
Moja biedna Marysiu, czy to sen czy jawa?
Doprawdy, na szaleństwo to jakieś zakrawa;
Jakto! takie przyjęcie za dobroci tyle!
Biedna pani; zadziwi się bardzo niemile!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Molier i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.