Ziemia w malignie/Cytaty z rozkładu jazdy

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Bruno Winawer
Tytuł Ziemia w malignie
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze „Rój“
Data wyd. 1937
Druk Zakł. Graf. „Drukarnia Bankowa“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Cytaty z rozkładu jazdy. — Moje „ściągaczki“. — Curiosa. — Niebieskie żółtko. — Ptak, który chrapie.

Felietonistom, i publicystom znów się jak gdyby trochę pogorszyło w ostatnich czasach, nikt im życia ułatwiać nie myśli — przeciwnie, lada zdanie wydrukowane grozi zawiłą i długą sprawą, nieraz słowo „wylatuje wróblem“, a wraca po prostu kozą. Czasem z bylejakiego powodu kotłuje się od rana w kawiarni literackiej i plotkarze zawzięcie omawiają sensacyjny „proces“. Można dziś napisać lekkomyślnie i niebacznie: „pociąg osobowy odchodzi do Łodzi codziennie o 19.30 prócz niedziel i świąt“ i narazić się na zarzut przykry, straszliwy: przecież to jest wyraźna kradzież literacka, oczywisty plagiat z mało dostępnej książki „Rozkład jazdy“...
„Boczna antena“ to w ogóle tylko stacja przeładunkowa, wiele cytat, przegląd prasy, podróż po gazetach. Kronika, diariusz pilnego czytelnika czerpie naturalnie fakty z różnych „źródeł“ — ze względu jednak na bardzo groźne pomruki i t. zw. nastawienia, lepiej będzie, jeżeli te źródła — raz jeszcze — ujawnimy.
Świetny tygodnik angielski „Nature“ ma prawie w każdym numerze doskonały „wstępny“ artykuł dyskusyjny o roli nauki w życiu współczesnym, o współpracy, o wychowaniu, ma zajmującą rubrykę stałą „news and views“, ma wiele treściwych sprawozdań z książek, krótkich życiorysów, przegląd bibliograficzny. Niekiedy drukuje fascynujące przemówienia lorda Rutherforda. Oczywiście w poważnym czasopiśmie przyrodniczym są też wiadomości wyłącznie dla gromady specjalistów, pracowników laboratoryjnych, jak w gazecie codziennej bywają zawiadomienia i ogłoszenia matrymonialne, czy inne w rodzaju „kaw. bezd. mah. maj. poz. os. int. cel matr. pośr. wykl.“, to ma znaczyć kawaler bezdzietny, mahometanin, majętny itd. i jest adresowane właściwie do mniejszej grupki osób zainteresowanych. Nie trzeba się tymi skrótami zrażać i nie trzeba się bać w zajmującym tygodniku artykułów, przeplatanych tu i ówdzie trudnymi wzorami matematycznymi. W nauce jest dość faktów ciekawych nawet poza formułami, treść i istota wiedzy nie tkwi w szyfrach tajemniczych.
Praktyczni Amerykanie wydają od dawna pismo, które w życiu potężnego kraju odegrało na pewno rolę olbrzymią. Ich „Scientific American“ ma już na karcie tytułowej dumny napis: „rok od założenia dziewięćdziesiąty i drugi“ w tekście znajdziemy zawsze nieco przedruków z dawnych foliałów p. n. „przed półwiekiem w naszym piśmie“. W każdym prawie numerze jeden z najświetniejszych teoretyków, astronom Henry Norris Russell mówi o nowych zdobyczach nauki o kosmosie, zdaje sprawę z najzawilszych i najtrudniejszych światopoglądów, z hipotez karkołomnych i wyliczeń włosy na głowie jeżących i — opowiada o tych rzeczach jakby siedział z czytelnikiem na ławce w parku, po słonecznej stronie. Czasem napisze kilka liczb większych, niż dwa warszawskie numery telefonu, złączone razem, ale w ogóle obywa się często bez znaków i wykresów i tak jakoś językiem prostym, zrozumiałym opisuje blaski i nędze kosmogonii najnowszej. A obok, w innych artykułach mamy świetne referaty z prac fizyków nad „sztucznym radem“, fotografie olbrzymich „cyklotronów“, wielkich maszyn elektrostatycznych van de Graaffa, oglądamy — na zdjęciu — jaskinię, w której znaleziono „człowieka pekińskiego“ i czytamy, co sądzi o zdumiewających wykopaliskach dr. R. W. Chaney (Inst. Carnegiego). Czytamy o wiekopomnych pracach inżynierów dzisiejszych, o kanałach, mostach, a także o sztucznym oddychaniu, kryminologii, o kobietach i lekkiej atletyce, o kąpielach elektrycznych dla roślin, o hipnotyzmie. Miesięcznik gromadzi najlepsze pióra, najlepsze zdjęcia i ma między współpracownikami — stałymi i przygodnymi — laureatów Nobla. Bardzo dobre są krótkie uwagi redakcyjne p. n. „nasz punkt widzenia“ i niektóre komentarze do dłuższych referatów „podajemy tu artykuł nieco większy o gumie w przemyśle, żeby zapoznać laików z zagadnieniami techniki — a każdy naukowiec jest laikiem poza swoją specjalnością“...
I tak od wieku dzielny „Scientific American“ nosi „oświaty kaganiec“ przed prostym ludem i przed uczonymi, którzy by chcieli czasami na sąsiednie ścieżki popatrzeć, poucza astronomów-amatorów o tym, jak szlifować zwierciadła wklęsłe, pokazuje medykom najnowsze „proce elektronowe“ fizyków, donosi fizykom o tym, co wymyślili technicy, mówi chemikom o promieniach biologicznych, biologom o promieniach kosmicznych, pełni wytrwale „służbę łączności“ na olbrzymim froncie.
Ale z naszego — dziennikarskiego — „punktu widzenia“ (czyli jako „ściągaczka“) lepszy jest bodaj biuletyn tygodniowy, wydawany pod redakcją Watsona Davisa w Waszyngtonie. Cały sztab znakomitych naukowców czuwa nad tym pismem, którego każdy zeszyt jest zdumiewająco lapidarnym, treściwym komunikatem z rozległego placu boju. Czytelnik podróżuje jakby z najdzielniejszym Lindberghiem nad liniami, widzi, jak się biologia posuwa naprzód i jak chemia fermentów zajmuje nowe pozycje, co wskórała psychologia i dokąd dotarła astrofizyka. Już dwa miesiące temu np. żywy biuletyn zawiadomił czytelników o nowych ważnych badaniach, o wyprawie na promienie kosmiczne C. D. Andersona, który w zeszłym tygodniu otrzymał nagrodę Nobla. Najmłodszy laureat spędził rok cały w górach (Pike’s Peak, Kolorado), przywiózł stamtąd tysiące zdjęć, ma dowody niezbite, odfotografowane, że promienie kosmiczne rozwalają nawet atomy ciężkiego ołowiu.
Nauka zajęła dziś właściwie wszystkie tereny i dziedziny i ów biuletyn waszyngtoński jest zajmujący już tam, gdzie w zręcznie sformułowanych zapytaniach podaje treść numeru, albo na wolnej stronicy w kilku wierszach — petitem — drukuje od niechcenia mniej ważne wiadomości. Oto — dla przykładu kilka takich „faits divers“, wybranych na chybił-trafił.
Wiadomość dla pp. beletrystów. Od lat wałęsa się po książkach i bajkach dla młodzieży legenda, że w głębokiej studni widać odbicie gwiazd nawet w biały dzień. Astronomowie sprawdzili tę pogłoskę — plotka. Gdyby gwiazdy widać było w studni, można by je widzieć w rurach nowoczesnych teleskopów zwierciadłowych.
I drzewa mają swoich gangsterów. Botanicy mówią o „figach duszących“ — figi te mordują uściskiem drzewa sąsiednie i wreszcie popełniają samobójstwo.
W poszukiwaniu odpowiedniej przynęty dla owadów-szkodników robiono też doświadczenia z nikotyną. Nikotyna wyraźnie bardziej pociąga samców jakiejś „jabłkówki“, niż samice.
Mózg ludzki składa się w trzech czwartych z wody.
W piątym roku życia — twierdzi znany psycholog — człowiek zaczyna się bać obcych i ciemności. Później dopiero zjawia się — kolejno — obawa duchów, zbrodniarzy, obawa śmieszności i „klapy“ (niepowodzenia).
Bóle reumatyczne wzmagają się na wiosnę, bo ludzie starsi nie dostają zimą witaminy C.
Architektura gotycka jest pochodzenia perskiego.
Muzeum w Chicago nabyło bialutkiego nietoperza-albinosa.
Uczeni angielscy przesłali, odpowiednie instrumenty kolegom amerykańskim z prośbą o próbki ich stratosfery.
Japonia ma 45 instytutów badawczych i zatrudnia 3.500 pracowników naukowych, Rosja — 640 instytutów i 48.000 pracowników laboratoryjnych.
Tapiokę można mieć w różnych kolorach. W Ameryce żółtko w jajku nie jest już żółte, można je zamawiać w barwach, dostosowanych do koloru sukni (niebieski, zielony, brązowy).
Znaleziono kawałki czerwonej kredy, które są — zdaniem archeologów — różem do warg z epoki kamiennej (sprzed lat 30 tysięcy).
Jest ptak, który ryczy, jak krowa, jest na Cejlonie pewien derkacz, który wyraźnie chrapie...
I co ciekawsze... Czytałem niedawno spory utwór — dużą książkę — pewnego zoologa europejskiego. Dostał z muzeum amerykańskiego zapomogę na zorganizowanie wyprawy, która na dalekim Celebesie miała szukać właśnie owego niezmiernie rzadkiego chrapiącego chróściela (z gatunku „podkasałych“ czyli brodzących). Poczciwy zoolog opowiada, jak się przedzierał przez zasłony z lian usianych kolcami, jak go cięły liście-szpady palm podzwrotnikowych, jak spał i jadł w ciepłych potokach deszczu, jak podchodził ptaka, jak nasłuchiwał nocami... Nawet point’a zjawia się we właściwej chwili i... poczciwy zoolog ma po prostu talent pisarski...
A może z tym talentem, to w ogóle przesada... Kto umie obserwować, kto wie, o czym mówi, ten słowa znajdzie. Zoolog w lesie podzwrotnikowym zbiera więcej materiału literackiego, niżby go zebrał przygodny poeta.
Nauka za granicą przedostaje się powoli do piśmiennictwa, redakcje zaczynają odczuwać „wartość dziennikarską“ badań przyrodniczych. „Science is news“ — taki nagłówek ma specjalna stała kolumna w jednym z wielkich pism londyńskich.
„Źródeł“ jest codzień więcej. Żeby jeszcze czytelnicy mnożyli się w tym samym tempie.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Bruno Winawer.