Zazulka/Rozdział jedenasty
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zazulka |
Wydawca | Wydawnictwo J. Mortkowicza |
Data wyd. | 1915 |
Druk | Drukarnia Naukowa |
Miejsce wyd. | Warszawa – Kraków |
Tłumacz | Zofia Rogoszówna |
Tytuł orygin. | Abeille |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
ZAZULCE PRZEZ KARLIKÓW.
Królestwo Krasnoludków rozciągało się na znacznej przestrzeni podziemi górskich. Pomimo że światło dzienne przenikało do wnętrza tylko tu i ówdzie przez szczeliny w skałach, pałace, ulice i sale zabaw nie były pogrążone w ciemności. Zaledwie w kilku komnatach i piwnicach panował nieprzenikniony mrok. Ale mieszkań Krasnoludków nie oświetlały ani pochodnie, ani lampy, tylko meteory i gwiazdy, palące się łagodnem, fantastycznem światłem. W wnętrzu gór wznosiły się niebotyczne lodowce, wyciosane w łomach skalnych, pałace kute z granitu, przez których wieżyce rzeźbione jak najdelikatniejsze koronki, przezierało czerwone światło malutkich ciał niebieskich, bledsze od światła księżyca.
W państwie tem kryły się twierdze, przygniatające swoim ogromem amfiteatry, których granitowe stopnie obejmowały przestrzeń tak rozległą, że oko ludzkie końca ich dojrzeć nie mogło, obszerne studnie o pięknie rzeźbionych cembrowinach, tak głębokie, że można było schodzić w nie życie całe i nigdy nie dotrzeć do dna. Wszystkie te budowle zdawały się zupełnie niezastosowane do drobnego wzrostu Krasnoludków, ale były wyrazem ich geniuszu, pełnego fantazyi i dziwactw.
Karliki, odziane w spiczaste kaptury, za których brzeg zakładały zwykle liść paproci, kręciły się po gankach i galeryach budynków, z nieprawdopodobną lekkością i swobodą. Nieraz zdarzało się, że któryś z robotników zeskakiwał na chodnik pokryty lśniącą wulkaniczną lawą, z wysokości czterech piątr, i odbiwszy się od chodnika jak piłka gumowa, biegł dalej, zachowując zawsze wyraz surowej powagi, jaki widujemy na obliczach posągów, przedstawiających sławnych mężów starożytności.
Ani jeden z tych członków nie próżnował, wszyscy pracowali od świtu do nocy, prześcigając się wzajemnie w pośpiechu i działalności. Były w podziemiach dzielnice, rozbrzmiewające łoskotem kielni i młotów. Przeraźliwy huk i gwizd maszyn rozdzierał raz po raz powietrze, odbijając się stokrotnem echem od sklepienia groty, a tłumy maleńkich górników, kowali, jubilerów polerujących dyamenty i obrabiających wykopane w górach złoto, z małpią zręcznością posługiwały się młotkami, świdrami, obcęgami i pilnikami.
Była jednak i dzielnica mniej hałaśliwa. U wrót jej stały ogromne posągi; niekształtne słupy ciosane w granicie, pochodzące chyba z czasów przedpotopowych podpierały ściany skał. Tutaj wznosił się pałac króla Mikrusa o kształcie przysadzistym i śmiesznie nizkich odrzwiach. W pobliżu niego wznosił się dom, a raczej domeczek Zazulki, mający tylko jedną obszerną komnatę, obitą białym muślinem. Sosnowe mebelki rozlewały dokoła woń leśną. Poprzez szczelinę w skale wpływało do wnętrza domku światło słoneczne; widać było także skrawek błękitnego nieba, na którem w zimne noce dojrzeć można było liczne gwiazdy.
Zazulka nie miała służby, bo całe plemię Krasnoludków prześcigało się w wypełnianiu każdego jej życzenia. Jednego tylko pragnienia jej spełnić im nie było wolno. Nie wolno im było wyprowadzić Zazulki na ziemię.
Najuczeńsi mężowie kształcili ją i wtajemniczali we wszystko, co umieli sami, ale nie ucząc jej z książek, bo książek nie posiadają wcale, bo nie umieją ani czytać, ani pisać — lecz pokazując jej rośliny gór i łąk, różne gatunki ptaków i zwierząt i kamienie wydobywane z łona ziemi. Za pomocą przykładów i okazów jakoteż za pomocą widowisk i przedstawień teatralnych pouczali ją o ciekawych zjawiskach przyrody i postępach wiedzy i sztuki.
Krasnoludki fabrykowały Zazulce lalki i zabawki, jakich najbogatsze dzieci na ziemi na oczy nawet nie widują. Człowieczki te bowiem były znakomitymi mechanikami i umiały sporządzić najmisterniejsze maszynki. To też Zazulka miała lalki, które umiały poruszać się z wdziękiem i wyrażać się podług wszelkich reguł poetyckich. A gdy je ustawiono na scence małego teatrzyku, którego dekoracye przedstawiały już to wybrzeże morskie, już błękit niebios, rozpostarty ponad świątyniami i pałacami — odgrywały role najbardziej przejmujące. Pomimo że nie miały nad łokieć wysokości, jedne wyobrażały czcigodnych starców, inne pięknych młodzieńców i mężów w sile wieku, jeszcze inne słodkie młode dzieweczki, odziane w białe tuniki. Bywały też i matki, tulące w ramionach drobne niemowlęta. Wymowne te laleczki, poruszały się i przemawiały, jakby odczuwały naprawdę miłość, nienawiść i dumę. Z równą łatwością wyrażały radość jak i ból i tak znakomicie naśladowały rzeczywistość, że słuchaczom wyciskały z oczu łzy radości i współczucia. Z wielkiej uciechy Zazulka klaskała w rączki. Nie cierpiała z całej duszy lalek, przedstawiających despotów i tyranów, a serduszko jej wzbierało bezbrzeżną litością dla cudnej owdowiałej księżniczki, która pochwycona zdradziecko w niewolę, musi dla uratowania życia jedynego swego dziecięcia poślubić okrutnika, który ją uczynił wdową.
Przedstawienia te nie nużyły nigdy Zazulki, gdyż lalki odgrywały coraz to coś nowego. Bywały także i koncerty urządzane dla niej przez najlepszych muzyków. Krasnoludki nauczyły ją grać na lutni, na wiolonczeli, na teorbanie, lirze i kilku innych jeszcze instrumentach. Po paru latach Zazulka grała bardzo ładnie, a widowiska teatralne, odgrywane przez laleczki, zaznajamiały ją z obyczajami ludzi, mieszkającemi na ziemi. Król Mikrus nie opuszczał żadnego przedstawienia ani koncertu, ale widział i słyszał tylko Zazulkę, bo w miłość ku niej przelał całą duszę.
Płynęły dni i miesiące, upływały lata, a Zazulka ciągle jeszcze przebywała w państwie Krasnoludków. I choć dzień każdy przynosił jej nowe zajęcia i rozrywki, tęsknota za ziemią nie zmniejszyła się ani odrobinę. Zazulka wyrastała na prześliczną dzieweczkę, a wyraz tęsknej zadumy, jakim tchnęła słodka jej twarzyczka, czynił ją wprost czarującą.