Zazulka/Rozdział dziesiąty

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Anatole France
Tytuł Zazulka
Wydawca Wydawnictwo J. Mortkowicza
Data wyd. 1915
Druk Drukarnia Naukowa
Miejsce wyd. Warszawa – Kraków
Tłumacz Zofia Rogoszówna
Tytuł orygin. Abeille
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ DZIESIĄTY.
WIERNY OPIS PRZYJĘCIA, JAKIE ZGOTOWAŁ KRÓL MIKRUS
KSIĘŻNICZCE ŻYZNYCH PÓL.

Krasnoludki wspinały się krętą stromą ścieżyną, wiodącą po zalesionym stoku góry. Z pośród zszarzałej zieleni karłowatych dębów wysterczały tu i ówdzie wielkie nagie złomy granitu gdzieniegdzie pokryte rdzą. Dziki ten krajobraz zamykała góra, której jednostajny rudy kolor przerywały tylko błękitne plamy jezior. Niemi wchodziło się do podziemi.
Pochód, któremu przewodniczył Fik-Mik na swym rumaku skrzydlatym, wsunął się w wązką szczelinę skalną pełną głogów i cierni.
Zazulkę, z włoskami rozsypanymi na ramiona, można było wziąć za jutrzenkę, rozjaśniającą blaskiem swym ponury mrok gór, gdyby nie to, że jutrzenka nie lęka się nigdy i nie przywołuje na ratunek swej matki i nie próbuje uciekać, jak to chciała Zazulka, gdy wniesiona w wąwóz, ujrzała nagle warty Krasnoludków, rozstawione na wszystkich zakrętach i we wszystkich załomach skalnych.
Ze strzałą na cięciwie łuków i lancą ustawioną do ataku, stali bez ruchu, jak posągi, a grozę ich podnosiły jeszcze narzucone na ramiona skóry dzikich zwierząt i długie świecące noże, zwieszające się od ich pasów. Niektórzy mieli przytroczoną do pasów świeżo ubitą zwierzynę. Ale oblicza wojowników tych, czy myśliwych, nie miały wyrazu okrucieństwa, ni dzikości. Wręcz przeciwnie na licach ich gościł ten sam wyraz słodyczy i powagi, który natchnął ufnością serce Zazulki, gdy przyjrzała się lepiej leśnym Krasnoludkom. Byli też zupełnie podobni do nich.
Pośrodku swych żołnierzy stał Krasnoludek pełen majestatu. Nad lewem jego uchem, zwieszało się pióro kogucie, a czoło otaczał dyadem zdobny w olbrzymie klejnoty. Z pod płaszcza, którego poła odrzucona była na plecy, ukazywało się żylaste ramię, owieszone złotemi bransoletami. Róg z kości słoniowej i srebra cyzelowanego zwieszał się do jego pasa. Lewą rękę wsparł mocno na lancy, a prawą przesłaniał oczy, by lepiej przyjrzeć się Zazulce, która ukazała się od strony światła.
— Królu Mikrusie — rzekły karliki leśne, stanąwszy przed swym władcą — przywiedliśmy ku tobie piękne dziecię ludzkie, znalezione na brzegu Błękitnego Jeziora. Na imię jej Zazulka.
— Postąpiliście słusznie — odrzekł król Mikrus. — Będzie żyła wśród nas, jak tego wymagają ustawy naszego państwa.
To rzekłszy, podszedł ku Zazulce.
— Bądź pozdrowiona, Zazulko — wyrzekł z niezmierną tkliwością, bo w sercu jego zrodziło się już gorące uczucie dla zbłąkanego dziewczątka. Wspiął się na końce palców, by ucałować zwieszoną jej rączkę i zapewnił ją, że nietylko najmniejsza krzywda nie spotka jej w państwie Krasnoludków, ale co więcej każde życzenie jej będzie spełnione natychmiast, choćby żądała najkosztowniejszych klejnotów, zwierciadeł i szat tkanych z chińskiego jedwabiu i złota.
— Chciałabym bardzo mieć trzewiczki, — rzekła na to Zazulka.
Król Mikrus uderzył lancą w tarczę bronzową zawieszoną na występie skalnym, i natychmiast z głębi pieczary wyskoczyło coś na kształt piłki i w pląsach i podrygach poczęło toczyć się ku królowi. Był to także karlik, którego rysy owiane były wyrazem, jaki mistrze sztuki malarskiej nadają wizerunkowi dzielnego Beligera; fartuch jego świadczył jednak, że rzemiosłem jego jest szewctwo, a nie sztuka wojenna. Był to w istocie nadworny majster szewcki króla Mikrusa.
— Dratwo — zwrócił się do niego król — wyszukaj w składach naszych najdelikatniejszej skórki, weź nici złotych i srebrnych, każ strażnikowi mego skarbca wyliczyć ci tysiąc najprzedniejszych pereł i uszyj z tej skórki, ze złotogłowiu i pereł parę trzewiczków dla księżniczki Zazulki.
Dratwa padł plackiem do nóg Zazulki i wziął dokładną ich miarę. I znowu rzekła Zazulka.
— Maleńki królu Mikrusie, każ mi zrobić zaraz te śliczne trzewiczki, bo skoro tylko je mieć będę, pobiegnę zaraz do matki mej do zamku Żyznych Pól.
— Zazulko — odpowiedział król Krasnoludków, — nie na to otrzymasz trzewiczki perłowe, by powrócić w nich do zamku Żyznych Pól, jeno by przechadzać się w nich po galeryach i komnatach naszych gór. Pozostaniesz bowiem z nami, Zazulko i posiądziesz wiedzę tajemną, której nie przeczuwają nawet mieszkańcy ziemi. Krasnoludki są o wiele mędrsze od ludzi i dla dobra twego sprowadziły cię do mego państwa.
— Ach, przywiodły mnie tu dla zła, nie dla dobra — żywo zaprzeczyła Zazulka. — Maleńki królu Mikrusie, daj mi proste drewniane sandały, podobne tym, które noszą chłopi, ale puść mnie do zamku Żyznych Pól.
Ale król Mikrus potrząsł głową, na znak, że to jest niemożliwe. Zazulka złożyła obie rączki i prosiła pieszczotliwie:
— Puść mnie do mamy, maleńki królu Mikrusie, a będę cię za to tak mocno kochała, jak kocham Tchnienie Wietrzyka.
— Co to za Tchnienie Wietrzyka?
— To mój konik bułany. Jada z mej ręki, a cugle jego są splecione z wstąg różowych. Kiedy był jeszcze źrebiątkiem, koniuszy Szczerogęba przyprowadzał mi go do sypialni na dzień dobry, a ja obejmowałam go za szyję i całowałam. Ale teraz Szczerogęba pojechał do Rzymu po błogosławieństwo papieskie, a bułanek mój wyrósł na dużego konia i nie zmieściłby się już na schodach zamkowych.
Król Mikrus uśmiechnął się na te słowa:
— A gdybym cię poprosił Zazulko, żebyś kochała mnie jeszcze mocniej niż Tchnienie Wietrzyka?
— Kiedy nie mogę, choćbym nawet chciała.
— Czemuż to?
— Nie mogę ciebie kochać maleńki królu Mikrusie, dlatego, że cię nie cierpię. Będę cię zawsze nie cierpiała za to, że nie chcesz mnie puścić do mojej mamy i Jantarka.
— Któż to jest Jantarek?
— Jantarek to jest Jantarek, i jego kocham najwięcej.
Cała ta rozmowa, spotęgowała jeszcze serdeczne uczucie, jakie powziął dla Zazulki król karlików. Zaledwie ją ujrzał, postanowił już poślubić ją, gdy dorośnie i przez małżeństwo to zrównać przepaść, dzielącą Krasnoludków od ludzi. Ale wzmianka o Jantarku zaniepokoiła go. Przeczuwał, że Jantarek mógłby być w przyszłości jego rywalem i obrócić w niwecz jego zamysły. Z głową spuszczoną na piersi i z zasępionem czołem zamierzał odejść, gdy Zazulka pociągnęła go leciutko za rękaw.
— Maleńki królu Mikrusie — rzekła głosem pełnym tkliwości, domyśliła się bowiem, że wyrządziła mu jakąś przykrość — powiedz mi, królu karlików, dlaczego musimy dręczyć się wzajemnie?
— Takie jest już urządzenie świata, Zazulko — odparł król Mikrus. — Nie mogę powrócić cię matce twej, ale ześlę jej sen, który powiadomi ją o twym losie i pocieszy ją po twej stracie.
— Maleńki królu Mikrusie — zaśmiała się przez łzy Zazulka — myśl twoja wydaje mi się bardzo dobra, ale powiem ci, jak to trzeba urządzić. Trzeba każdej nocy posłać mamie mojej sen o mnie, a mnie zesłać sen, w którym ją zobaczę.
Król Krasnoludków przyrzekł wypełnić jej prośbę. I dotrzymał obietnicy. Każdej nocy widywała Zazulka księżnę Żyznych Pól i każdej nocy księżna widywała we śnie Zazulkę. To osładzało im potrochu ciężką tę rozłąkę.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jacques Anatole Thibault.