Zazulka/Rozdział dwudziesty

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Anatole France
Tytuł Zazulka
Wydawca Wydawnictwo J. Mortkowicza
Data wyd. 1915
Druk Drukarnia Naukowa
Miejsce wyd. Warszawa – Kraków
Tłumacz Zofia Rogoszówna
Tytuł orygin. Abeille
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ DWUDZIESTY.
ATŁASOWY TRZEWICZEK.

Nikt nie wątpił, że Zazulkę porwały Krasnoludki. Księżna podzielała również ogólne to mniemanie, pomimo, że ze snów, które ją nawiedzały, niczego pewnego dowiedzieć się nie mogła.
— Odnajdziemy ją — mówił Jantarek.
— Odnajdziemy ją — odpowiadał Szczerogęba.
— I powrócimy ją matce — mówił Jantarek.
— I powrócimy ją matce — odpowiadał Szczerogęba.
— A potem ją pojmiemy za żonę — mówił Jantarek.
— A potem ją pojmiemy za żonę — potakiwał Szczerogęba.
Wszystkich rozpytywali o obyczaje Krasnoludków i szczegóły tajemniczego porwania Zazulki.
Któregoś dnia odwiedzili nawet starą Małgorzatę, która przed laty wykarmiła piersią swoją księżnę Żyznych Pól. Dziś już wyschnięta pierś staruszki nie miała pokarmu dla niemowląt, karmiła więc pośladem kury i kaczki na podwórzu zamkowem.
Tu też zastali ją Jantarek i Szczerogęba. Małgorzata nawoływała głośno: Tiu! tiu! tiu! tiutiuśki! tiu! tiu! tiu! i rozrzucała pełne garście ziarna kurczętom.
— Tiu! tiu! tasieńki taś! taś! taś! — wykrzyknęła na widok Jantarka — tiu! tiu! a toż to jaśnie wielmożny panicz! Czy to możliwe, żeby jaśnie panicz tak ślicznie wyrósł... pódziesz!... i tak zmężniał! tas! taś! taś! Widzi no panicz tego grubasa, który całą strawę wyjada tym maleństwom? Psz... psz... taś! taś! taś! Takie już zrządzenie świata paniczu, że bogaci tuczą się, a biedni chudną coraz więcej... Oj, niema, niema sprawiedliwości na ziemi! Czemże mogę służyć jaśnie paniczowi? Może jaśnie panicz nie pogardzi szklaneczką jabłecznika, co?
— Chętnie wypiję wasz jabłecznik, Małgorzato. Ale pozwólcie się najpierw uścisnąć za to, że wykarmiliście matkę tej, którą miłuję nad wszystko na świecie.
— Świętą prawdę mówi panicz. Księżna pani miała akurat sześć miesięcy i dni czternaście, kiedy jej się wykłuł pierwszy ząbek. Oj, byłaż to uciecha, była. Nieboszczka księżna podarowała mi śliczny fartuch. Rzetelną prawdę paniczowi mówię.
— Powiedzcie mi, Małgorzato, coście słyszeli o Krasnoludkach i porwaniu Zazulki?
— Niestety, jaśnie paniczu, nic nie wiem o Krasnoludkach ani o porwaniu Zazulki... Jakżeż by to być mogło, żeby taka stara kobieta wiedziała co o tem? A jeśli nawet kiedy co słyszałam, to już i wyleciało ze starej głowy. Pamięć mi tak osłabła, że nie mogę nawet spamiętać, gdzie wetknęłam okulary; szukam ich nieraz, szukam, a one akurat na nosie! Niechże też panicz raczy skosztować tej naleweczki.
— Zdrowie wasze, Małgorzato! A przecież mówiono mi, że wasz mąż opowiadał coś o porwaniu Zazulki.
— A jakże, a jakże, jaśnie paniczu. Mój stary nie był uczony, ale nasłuchał się wielu rzeczy po karczmach i zajazdach. A wszystko spamiętał jak ten amen w pacierzu. Żeby nieborak żył jeszcze, i zasiadł tu sobie przy stole, to jakby wam zaczął bajać jedno za drugiem, toby do jutra rana tych bajd nie skończył. Nakładł mi tyle tych bajd w uszy, że mi się w głowie zrobił taki bigos, że jakby mi co powtórzyć przyszło, to anibym wiedziała, gdzie głowa a gdzie ogon. Dalibóg paniczu!
Rzeczywiście można było porównać głowę poczciwej piastunki do rozklekotanego kociołka. Ale Jantarek i Szczerogęba zagadywali ją dopóty, póki nie wyciągnęli z niej następującego opowiadania.
— Lat temu siedem, akurat w ten sam dzień, kiedyście wy, paniczu, wybrali się z Zazulką na przechadzkę, mój mąż, nieboszczyk, szedł w góry sprzedać konia. Dał koniowi dobrą miarkę owsa, skropił go jabłecznikiem, żeby mu oko błyszczało i nogi stąpały, jak się patrzy i powiódł go na jarmark, niedaleko góry. Nie trza wam mówić, że nie żal mu było ani owsa, ani jabłecznika, bo konia sprzedał drożej, niż się sam spodziewał. Bo to z bydłem jak i z ludźmi. Każdy tylko z wyglądu sądzi. Mój nieboszczyk mąż ucieszony wielce z dobrej sprzedaży, zaprosił kilku przyjaciół na kufelek. Bo to z mojego starego chłop był jak się patrzy. I do wypitki i do wybitki. W całem księstwie Żyznych Pól nie było drugiego, coby mu w piciu dotrzymał placu. I tego dnia również, kiedy już wszystkich ugościł jak wypadało, o zmroku już wyszedł z karczmy i wszedł na fałszywą drogę, pewnie dlatego, że na prawdziwą trafić nie mógł. Doszedł tak do pieczary w górach i raptem spostrzegł bandę brodatych małych karzełków, którzy nieśli na noszach jakiegoś chłopca czy dziewczynkę. Bojąc się jakiego nieszczęścia, umknął. Bo trzeba paniczowi wiedzieć, że nawet w stanie nietrzeźwym, nieboszczyk mąż mój był bardzo ostrożny. Parę kroków za pieczarą upadła mu fajka, schylił się żeby ją podnieść, aż tu zamiast fajki znalazł mały atłasowy trzewiczek. Z tej przyczyny zrobił nawet pewną uwagę, którą zwykle powtarzał w chwilach dobrego humoru: „Pierwszy raz w życiu mi się zdarza — tak powiedział — żeby fajka zamieniła się w trzewiczek.“ A że trzewiczek to był panieński, więc też mu zaraz przyszło do głowy, że właścicielkę jego porwały Krasnoludki i że ten pochód, który widział w pieczarze, to było akurat porwanie. Ale kiedy chciał go włożyć do kieszeni, opadła go banda Karlików w kapturach i tak sprała z przeproszeniem jaśnie panicza po gębie, że mój nieborak jak martwy zwalił się na ziemię.
— Małgorzato! Małgorzato! — wykrzyknął Jantarek — to był trzewiczek Zazulki. Och, dajcie mi go, bym go okrył pocałunkami! Do końca dni moich będę go nosił na sercu, w pachnącym woreczku, a gdy umrę, położą go wraz ze mną do trumny.
— Wolna wola paniczu... Ale skądże go panicz weźmie? Karły wydarły go z rąk mego nieboszczyka męża, i jak nieborak przypuszczał, wypoliczkowały go za to, że zamierzał go włożyć do kieszeni i pokazać magistrom miejskim. Nieraz też mawiał, kiedy był w dobrym humorze:
— Dość, dość! Małgorzato, powiedzcie mi jeszcze tylko nazwę pieczary...
— Nazywają ją „Karlą pieczarą“ jaśnie paniczu. I może mi panicz wierzyć, że ją nazwano trafnie. Mój mąż nieboszczyk mawiał, kiedy był...
— Ani słowa więcej, Małgorzato. Szczerogębo, powiedz, czy nie wiesz gdzie się znajduje ta pieczara?
— Jaśnie panie — odparł Szczerogęba, wychyliwszy do dna garnuszek jabłecznika — nie pytalibyście się mnie o to, gdybyście znali moje pieśni. Pieczarze tej poświęciłem tuzin wierszy i opisałem ją tak dokładnie, że odnaleźćby w niej można po omacku każde ździebełko mchu. I śmiem twierdzić, że na tych 12 pieśni, sześć jest prawdziwie dobrych, a sześć drugich nie jest również bez wartości. Zaraz jaśnie panu zaśpiewam...
— Szczerogębo! — krzyknął Jantarek — zdobędziemy pieczarę Karłów i wyzwolimy Zazulkę!
— To więcej niż pewne — przytwierdził Szczerogęba.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jacques Anatole Thibault.