Zazulka/Rozdział dwudziesty pierwszy

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Anatole France
Tytuł Zazulka
Wydawca Wydawnictwo J. Mortkowicza
Data wyd. 1915
Druk Drukarnia Naukowa
Miejsce wyd. Warszawa – Kraków
Tłumacz Zofia Rogoszówna
Tytuł orygin. Abeille
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY.
WYPRAWA DO „KARLEJ PIECZARY“.

Późną nocą, gdy cały zamek pogrążony był we śnie, Jantarek i Szczerogęba wsunęli się do zbrojowni zamkowej, żeby zaopatrzyć się w broń przed wyprawą. Od pułapu do podłogi ściany owieszone były mieczami, lancami, szpadami, nożami myśliwskimi, toporami i sztyletami w świecących pochwach. Było tam wszystko, czego potrzeba do zabijania ludzi i wilków. Pod każdym ze słupów podpierających sklepienie, stały nieruchomo całkowite zbroje, w postawach tak dumnych, jakby w nich jeszcze kryła się duma dzielnych mężów, którzy wkładali je, udając się na zwycięskie boje. Rękawice ściskały dziesięcioma żelaznymi palcami lance, a tarcza wspierała się o zagięcia zbroi, okrywającej uda, na świadectwo, że przezorność jest siostrą odwagi i że prawdziwy rycerz, gotów tej nietylko do obrony ale i do ataku.
Jantarek wybrał z pośród przeróżnych zbroi tę, którą niegdyś nosił ojciec Zazulki, gdy szedł zdobywać wyspy Awalonu i Thuli. Z pomocą Szczerogęby włożył ją, przypasał miecz, nie zapominając o tarczy, na której wymalowany był herb książąt Żyznych Pól, wielkie płomienne — słońce. Szczerogęba nałożył stary żelazny płaszcz jeszcze po swoim pra-pra-dziadku, na głowę wsadził z fantazyą czapeczkę żelazną kształtu bardzo staroświeckiego, którą ozdobił pióropuszem, mocno oskubanym i zjedzonym przez mole. Poczciwie wybrał ubiór ten, wiedząc z doświadczenia, że śmiech i wesołość są wszędzie pożądane, a nieocenione wprost usługi oddają w chwilach największego niebezpieczeństwa.
Uzbroiwszy się, poczęli iść śpiesznie przez dziedziniec, oświecony bladem światłem księżyca. Już poprzednio Szczerogęba przywiązał konie na skraju lasu niedaleko galeryi podziemnej, wiodącej na gościniec; odnalazł je, skubiące korę krzewów. Konie były tak rącze, że w niespełna godzinę, nie bacząc na chochliki i zjawy różne, które im drogę zagradzały, dotarli do Góry Krasnoludków.
— Tu jest Karla Pieczara — rzekł Szczerogęba.
Pan i sługa zeskoczyli równocześnie na ziemię i bez chwili wahania, ująwszy w ręce szpady, zapuścili się w głąb pieczary. Podróż po nieznanych zakrętach podziemnych, wymagała niemałej odwagi, ale Jantarka wiodła miłość, a Szczerogębę przyjaźń i wierność. I nigdy lepszego zastosowania, nie mogły znaleźć słowa największego z poetów:
„Czegóż nie zdoła przyjaźń, przez miłość wiedziona?“
Pan i sługa postępowali w ciemności przez godzinę blizko, gdy raptem zabłysło jasne światło. Zdumieni ujrzeli, że świeci jeden z tych meteorów, którymi królestwo Krasnoludków było oświetlone.
W blasku tej światłości podziemnej ukazał się pałac króla Mikrusa.
— Oto jest pałac, który powinniśmy opanować niezwłocznie — rzekł Jantarek.
— Zapewne — odparł Szczerogęba. — Dozwólcie jednak miłościwy panie, żebym najpierw wypił łyczek tego miodku, który wziąłem razem z bronią. Bo im tęższe wino, tem mocniejszy wojownik, im mocniejszy wojownik, tem mocniejsze jego lance, a im mocniejsze lance, tem słabszy nieprzyjaciel.
Nie dostrzegając nigdzie żywej duszy, począł Jantarek uderzać gwałtownie rękojeścią miecza o bramę pałacu. Wreszcie usłyszał jakiś piskliwy trzęsący się od starości głosik i podniósłszy głowę, ujrzał w jednem z okien maleńkiego starowinę, z długą siwą brodą.
— Ktoście zacz? — zapytał staruszek.
— Jantar ze Srebrnych Wybrzeży — brzmiała odpowiedź.
— Czegóż tu chcecie?
— Żądamy wydania Zazulki, księżniczki Żyznych Pól, którą bezprawnie więzicie w waszem kretowisku, obrzydłe krety! — krzyknął doniośle Jantarek.
Krasnoludek znikł. Widząc, że są sami Szczerogęba rzekł:
— Nie wiem, czy się nie mylę miłościwy panie, zdaje mi się jednak, żeście nie zużytkowali wszystkich powabów przekonywającej wymowy.
Szczerogęba nie lękał się niczego, ale był już stary a z biegiem lat serce jego wypolerowało się podobnie jak jego czaszka. Nie lubił drażnić nikogo. Za to Jantarek unosił się coraz bardziej i krzyczał coraz głośniej:
— Otwierajcie bramę krety podziemne, kuny, łasice, tchórze, szczury wodne! Otwórzcie bramę, bo uszy poobcinam!
Ledwie te słowa wymówił, drzwi kute w bronzie otworzyły się na oścież, pomimo, że nie było nikogo, ktoby odsunął potężne ich skrzydła?
Lęk zdjął Jantarka, ale bez chwili wahania przekroczył tajemniczy próg bramy, odwaga jego bowiem większą była jeszcze od doznanego lęku. Gdy weszli w dziedziniec, ujrzeli we wszystkich oknach, na wszystkich krużgankach, na wszystkich gzymsach, i na wszystkich dachach, nawet w latarni i na brzegach kominów, tłumy Karlików uzbrojone w łuki i kusze.
Potem usłyszał Jantarek, że drzwi bronzowe zawarły się za nimi i grad strzał zasypał głowę jego i ramiona. I poraz wtóry zdjął go lęk niezmierny i po raz wtóry pokonał swoją obawę. Zaczem z tarczą na ramieniu i gołym mieczem w dłoni począł wstępować po schodach pałacowych, gdy nagle na najwyższym stopniu w postawie pełnej dostojnej powagi i spokoju, ujrzał majestatycznego Krasnoludka, w koronie na głowie, z herbem złotym w dłoni i płaszczu purpurowym narzuconym na ramiona. W Krasnoludku tym poznał odrazu małego człowieka, który wyzwolił go z więzienia Boginek Wodnych. Jantarek rzucił się do jego stóp i zawołał ze łzami:
— Kim jesteś zbawco mój i dobroczyńco! Czyżbyś był jednym z tych, którzy porwali umiłowaną moją Zazulkę?
— Imię moje jest Mikrus — odparł Krasnoludek. — Zatrzymałem w podziemiach Zazulkę, żeby udzielić jej wiedzy tajemnej Krasnoludków. Dziecię me, wpadłeś do państwa mego, jak spada nawałnica na rozkwiecony winny sad. Ale Krasnoludki nie ulegają słabościom ludzkim, i nie wpadają w szał gniewu, jak wy to czynicie. Tak dalece przewyższam cię intelektem, że cokolwiekbyś uczynił, nie potrafisz obudzić we mnie gniewu. Z wszystkich cnót, którymi cię przewyższam, jednej strzec będę zazdrośnie, cnotą tą: — sprawiedliwość. Zawezwę tu Zazulkę i zapytam jej, czy pragnie pójść za tobą? Ale uczynię to, nie dlatego, że ty tego żądasz, lecz dlatego, żem tak uczynić powinien.
Nastała chwila głębokiego milczenia, a potem ukazała się Zazulka odziana w białą suknię, z włosami spływającymi na ramiona. Ledwie ujrzała Jantarka, wyciągnęła ku niemu obydwie ręce i upadłszy na jego pierś, z całej siły tuliła się do jego rycerskiej zbroi.
Wtedy król Mikrus zapytał:
— Prawdą-że jest Zazulko, że młodzieniec ten jest tym samym, którego pragniesz poślubić?
— O tak! to on! to on! maleńki królu Mikrusie — wykrzyknęła Zazulka, — Spójrzcie tylko drogie Krasnoludki, przecież śmieję się z nadmiaru szczęścia.
To powiedziawszy, rozpłakała się. Łzy jej wilżyły lica Jantarka, ale zaprawdę były to łzy szczęścia. To znowu wybuchała śmiechem i powtarzała tysiące najsłodszych słów, choć zupełnie pozbawionych sensu, podobnych tym, które szczebiocą maleńkie dzieci. I nie przyszło jej na myśl, że widok jej radości może napełnić smutkiem serce króla Mikrusa.
— Ukochana moja — rzekł Jantarek, — odnajduję cię taką, jaką odnaleźć cię pragnąłem. Jesteś najpiękniejszą i najlepszą ze wszystkich istot na ziemi. Czuję, że mnie kochasz! Bogu najwyższemu dzięki — kochasz mnie! Ale Zazulko moja, czy w sercu twem nie gości ani odrobina uczucia dla króla Mikrusa, który wyzwolił mnie z kryształowego lochu, w którem zdala od ciebie, więziły mnie przez długie lata Boginki Wodne?
Zazulka szybko zwróciła się ku królowi:
— Tyś to uczynił, maleńki królu Mikrusie? — Kochałeś mnie i ocaliłeś tego, którego ja kocham i który mnie kocha...
Głos jej się załamał ze wzruszenia, osunęła się na kolana, kryjąc twarzyczkę w dłoniach.
Rozrzewnione Krasnoludki zlewały gorącymi łzami groźne swoje kusze. Tylko król Mikrus był spokojny. Zazulka natomiast, która dziś dopiero odczuła całą głębię dobroci jego i przywiązania dla niej — uczuła zarazem, że kocha go jak rodzonego ojca. Ująwszy Jantarka za rękę, rzekła:
— Kocham cię Jantarku. Bóg jeden wie, jak bardzo cię kocham. Ale czyż mogę opuścić maleńkiego króla Mikrusa?
— Hola! któż tu mówi o opuszczeniu mnie? Zatrzymuję was oboje jako więźniów mych — zawołał król Mikrus strasznym głosem, który zrobił naumyślnie, żeby rozweselić swoich gości. Ale naprawdę, dalekim był od gniewu. Wtedy Szczerogęba wysunął się naprzód i przykląkłszy na jedno kolano, rzekł:
— Panie — upraszam by Jego Wielmożność, dozwoliła mi dzielić niewolę moich młodych państwa.
Na jego widok Zazulka wykrzyknęła radośnie.
— To ty, mój drogi, poczciwy Szczerogębo! Jakże się cieszę, że cię znowu oglądam. Ah, jaki śmieszny pióropusz, przyczepiłeś do czapeczki. Powiedz mi, czy ułożyłeś jakie nowe piosenki?
Poczem król Mikrus zaprosił wszystkich na obiad.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jacques Anatole Thibault.