Z życia domowego szlachty sandeckiej/Rozdział VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Sygański
Tytuł Z życia domowego szlachty sandeckiej
Data wyd. 1910
Druk Drukarnia Wł. Łozińsiego
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ VI.
Kult Świętej Kingi.

Pod koniec XIII. wieku jedną z najpiękniejszych postaci sandeckiej ziemi była Kunegunda albo Kinga, córka Beli IV., króla węgierskiego z dynastyi Arpadów, poślubiona Bolesławowi Wstydliwemu, księciu krakowskiemu i sandomierskiemu. Mieli ci Arpadowie w swym rodzie tylu znakomitych i świątobliwych ludzi, nie tylko na węgierskim tronie, lecz także na Śląsku i Morawach, w Turyngii, Szkocyi, Portugalii, Sycylii, Anglii i Francyi, a nawet w Grecyi, bo przecie matką Kunegundy była Marya, córka Teodora Laskarysa, cesarza greckiego. Nie podobna tu roztaczać długiej genealogii Kingi, wystarczy nadmienić, że jej stryj Koloman, książę halicki, ożeniony był z błog. Salomeą, córką Leszka Białego, a siostrą Bolesława Wstydliwego. Rodzona jej siostra, Jolanta czyli Helena, poślubiona Bolesławowi Pobożnemu, księciu kaliskiemu, a po jego śmierci Klaryska w Gnieźnie, również w poczet błogosławionych jest policzona. Nie dziw przeto, że wśród takich wzorów rodzinnego gniazda wychowana Kinga, już od pierwszej młodości zajaśniała niezwykłą świątobliwością życia — umiała być księżną, matką swego ludu i Bogu poświęconą dziewicą — stąd też odbierała nieprzerwaną cześć od chwili swego zgonu († 24. lipca 1292).
Żywot i cuda tej przesławnej królewskiej córy, ukochanej i uwielbianej od narodu polskiego, opiewanej wierszem i prozą, nie były wcale tajemnicą wśród, wyższych i niższych warstw społeczeństwa naszego. Opisał je bowiem w XIV. stuleciu ks. Stanisław, teolog franciszkański;[1] uzupełnił je i znacznie rozszerzył wielki dziejopis w ojczyźnie naszej, ks. Jan Długosz,[2] kanonik krakowski († 1480); a z jego łacińskiego autografu na polskie przełożył i wydał w Krakowie ks. Przecław Mojecki 1617 r. Ten spolszczony życiorys, rozchwytywany z rąk do rąk, czytywany z zamiłowaniem, tak po naszych miastach, jak i po pańskich dworach, wlewał balsam pociechy w zbolałe serca znękanej ludzkości; a zarazem obudzał ufność w jej stawiennictwo przed Bogiem, w ciężkiej niedoli życia.
Dwie inne jeszcze, ważne okoliczności, przyczyniły się wiele do spotęgowania czci naszej świętej — szkoła klasztorna i same Klaryski. Jedynym zakładem wychowawczym dla dziewcząt w sandeckiej ziemi, była wzorowa szkoła Klarysek w Starym Sączu, podobnie jak dla chłopców szkoła przy kollegiacie w Nowym Sączu już od początku XV. wieku, odpowiadająca pod względem znaczenia dzisiejszym szkołom średnim, czyli gimnazyalnym.[3] Nie ulega też wątpliwości, że wychowanki starosandeckie wnosiły wraz z edukacyą kult św. Kingi do swych rodzinnych ognisk.
W ciągu XVII. wieku napotykamy też między zakonnicami starosandeckiemi niemało szlachcianek[4] — córek obywatelskich sandeckiej ziemi — które zamieniły powaby tego świata za welon zakonny. Oddane zaś wyłącznie bogomyślności od lat młodocianych, nie mogły być obojętnemi o cześć swej fundatorki,[5] lecz krzewiły ją gorliwie pośród skoligaconych rodów bliższych i dalszych, o których znajdziemy poniżej niejedną wzmiankę. Cała więc Sandeczyzna, tak ściśle zespolona już od XIII. wieku z klasztorem Kingi, współzawodniczyła niejako we czci swej patronki i opiekunki, i można tu słusznie powtórzyć słowa:

A Kinga niebios otoczona chwałą,
Świeci, jak zorza, nad ziemią tą całą.

1. Po śmierci Sebastyana Lubomirskiego († 1627), postąpił na starostwo grodowe sandeckie Jerzy z Nowotańca Stano,[6] chorąży sanockiej ziemi, który piastował tę godność do 10. kwiet. 1637 r., z ogólnem uznaniem i zadowoleniem mieszczaństwa i szlachty. Już poprzednio, przed swym przyjazdem do Sącza, na różnych posługach koronnych spędzał lata swoje. Najprzód na sejmie warszawskim 1611 obrany był komisarzem do granic od Węgier; posłował potem na sejm 12 razy, a osobliwie 1620, skąd do lustracyi dóbr królewskich na Rusi i Wołyniu naznaczony; zasiadał deputatem na trybunale koronnym kilka razy: jeździł 2 razy do Porty Ottomańskiej[7] z innymi legatami, a raz do Moskwy. Małżonką jego była Zofia z Pleszowic, córka Andrzeja Fredry, dziedzica na Nowosielcu, wojskiego[8] przemyskiego. I ona nie odrodziła się od wzniosłych myśli pobożnych przodków swoich. Z miłością Boga łącząc zawsze miłość bliźniego w zaciszu domowego życia, prawdziwą chlubę i zaszczyt przynosiła swemu rodzinnemu gniazdu.
Państwo Stanowie byli to ludzie w ciężkiej wychowani szkole, w czasach ustawicznych wojen za Zygmunta III., to ze Szwecyą, to z Moskwą, z Tatarami i Turcyą, kiedy rycerz polski, kładąc się do spoczynku, nie wiedział wcale, czy nie zaśnie na wieki od pogan oręża, albo czy nie zbudzi się spętany w tatarskie łyki. Szlachta polska dźwigała wtedy ciężar obrony kraju, kościami swemi zaścielała mnogie pobojowiska Ukrainy, Podola, Wołynia, Rusi i Wołoszczyzny — owego cmentarza polskiej rycerskiej najdzielniejszej szlachty! Jedni z nich obok Stanisława Żółkiewskiego pod Cecorą zalegli „nieprzebytym progiem dla wroga ojczyzny“; drudzy z Janem Karolem Chodkiewiczem pod Chocimem zakończyli życie, a ci, co wrócili jeszcze z pola bitwy do domu, nieraz krew przelewali w ciężkich najazdach Kantymira, tatarskiego murzy. Prawdziwie ciężka to była doświadczenia szkoła! Można było nauczyć się w niej gorącej wiary w Boga, ale też zarazem przesiąknąć pogardą do niemieckiej nauki „o prawie miecza“, którą rozszerzali na Zachodzie nowinkarze religijni, dalecy od Tatar i Turków. Za ich przykładem Aryanie sandeccy, gęsto po dworach nad Dunajcem i Łososiną osiadli, podobnie głosili i nauczali, że grzech dobywać miecza i wojnę prowadzić. W chwilach wojennych nie stawali orężnie przeciwko wrogom ojczyzny, lecz w domu siedząc, łupili bezkarnie kościoły i dobra duchowne, w czem jednak żadnego bezprawia, żadnej nie upatrywali zbrodni!
Starościna Stanowa wyniosła z ojcowskiego domu żar wiary i cześć powinną dla tych, co dla ojczyzny lub z nią wspólnie cierpieli. Powszechnem wtedy było to współczucie i powszechna stąd cześć dla bł. Kingi, która pierwsza uchodzić musiała przed Tatarami do zamku w Pieninach (1287), i z bólem serca patrzała na spustoszenie kraju wskutek najazdu tej dzikiej hordy. Do grobu też Kingi w Starym Sączu zwracały się zatrwożone serca, aby ona przyczyniła się za biedną Polską i ubłagała u Boga ocalenie od zguby. Jak dziś wielkie panie jadą po oświatę do ubóstwianego Paryża, tak wówczas matrony polskie po pociechę w smutkach, z gorącą łzą w oku, pielgrzymowały do Częstochowej na Jasną Górę Maryi, lub do Starego Sącza do grobu królowej Kingi, wygnanki od Tatar.
Kasper Poniatowski z Poręby, rządca dóbr Klarysek w Starym Sączu, ożenił się z Elżbietą, córką Sebastyana Gładysza, podstarościego sandeckiego, a bratanicą ks. Jana Gładysza, plebana grybowskiego, który staraniem swojem, wskutek wyroków sądowych, odebrał różnowiercom przywłaszczony kościół i przywrócił w nim uroczyście katolicki obrządek. Pobożna starościna Stanowa poznała wkrótce żarliwego kapłana,[9] a pani Poniatowska, jako blizka jego krewna, była jej wielce miłą. W jej towarzystwie postanowiła zwiedzić grób Kingi. Jadąc lewym brzegiem Dunajca, wstąpiła do Gostwicy, wsi starostwa grodowego, i zabrała Poniatowską do swej karety, gdzie wraz jechały jej dworskie niewiasty. Już wjechały na przedmieście starosandeckie, wtem stado gęsi idące drogą, przestraszone trzaskiem z bicza i turkotem nadjeżdżającej karety, z wielkim wrzaskiem wzniosło się ponad stodoły. Spłoszone konie niezwykłym widokiem, skoczyły w bok, i przechyliwszy karetę, pędziły dalej. Stanowa i jej dworskie niewiasty wyskoczyły szczęśliwie, lecz Poniatowska nie mogła zdążyć. O gwóźdź obręczy koła zaczepiła suknię, a koło porwało niebogę i obracało nią w szalonym wirze; woźnica w żaden sposób nie mógł powstrzymać spłoszonej czwórki; zdawało się, że wszystkie jej kości zdruzgotane zostaną. W tej ostateczności, daleka od pomocy ludzkiej, zawołała starościna z wiarą: Błogosławiona Kunegundo ratuj nas! I rzecz dziwna, konie stanęły, jak wryte! Poniatowską, wydobyto z pod wozu. Na szczęście nie doznała żadnego skaleczenia, choć koło tratowało ją kilkakrotnie. Cud zapisano w pamiętniku klasztornym.[10] Stanowka wraz z Poniatowską gorącą modlitwą u grobu Kingi dziękowała Bogu za ocalenie swoje, a niebawem nowej doznała łaski.
Mieli Stanowie synaczka Jędrusia, małoletniego jeszcze, kiedy w roku przyjazdu starosty (1627), brali dla niego u kupca Tymowskiego karazyi angielskiej czerwonej 2¼, a w rok później karazyi lazurowej 3 łokcie na żupanik. Smutnym zbiegiem okoliczności podano Jędrusiowi choremu przez pomyłkę mocne lekarstwo, nie dla niego w aptece sporządzone, z czego tak zaniemógł, iż lekarze zwątpili o jego zdrowiu, i już Bogu ducha miał oddać. Wtem zasnął w niemocy, a obudziwszy się, powiedział, że mu się objawiła we śnie bł. Kunegunda, przeżegnała go krzyżem św., i odzyskał zdrowie za jej przyczyną. Uwierzyli pobożni rodzice, i chcąc podziękować Bogu, odprawili pieszo uroczystą pielgrzymkę do Starego Sącza, w towarzystwie ukochanego dziecka i licznego luda, zebranego z miasta i całej okolicy. Na grobie św. patronki dziękowali gorąco i prosili o opiekę nad sobą i całą ojczyzną; ksiądz z ambony obwieścił ludowi cud niewątpliwy; uzdrowiony zaś chłopczyk złożył na ołtarzu Kingi wotum srebrne z opisem doznanej łaski.[11] Także drugie jej dziecko, córeczkę jeszcze przy piersi, mamka tamże zaniosła, a matka ofiarowała Bogu. Przyjął Bóg jej ofiarę. Mąż poległ[12] później pod Beresteczkiem 30. czerwca 1651, syn Andrzej, podczaszy lwowski, potem podkomorzy sanocki, jako rotmistrz królewski, dzielnie walczył z Kozakami i Szwedami za Jana Kazimierza, córka zaś Zofia została zakonnicą u grobu Kingi. Pani Stanowa, oddawszy ojczyźnie męża i syna, córkę starszą Elżbietę w stan święty małżeński Zygmuntowi Palczowskiemu (1628), sędzicowi zatorskiemu,[13] a młodszą Zofię klasztorowi, poświęciła resztę życia bogomyślności i dobrym uczynkom. Udało jej się później nawrócić dwóch 20-letnich aryańskich młodzieńców: Jana Kąckiego i Jana Lengwica, których ochrzcił w r. 1654 ks. Jan Witaliszowski, kustosz kollegiaty sandeckiej.[14] Rodzicami chrzestnymi byli Jan Boczkowski, podstarości sandecki, z Zofią Stanową.
Taką była rodzina Jerzego Stany, powszechnie lubianego i szanowanego starosty, który wykwintną rycerskość umiał zawsze pogodzić z dziwną prostotą i uprzejmością w całem swojem obejściu. Dworem jego rządził Tobiasz Jakliński, dziedzic na Siekierczynie koło Limanowej, człowiek majętny i stateczny. Wnet po przyjeździe z starostą do Nowego Sącza, objął swą dziedziczną wioskę, a urządziwszy gospodarstwo należycie, osadził tam żonę. Sam bawiąc przy dworze starosty, jak tylko mógł, wychylał się z miasta, odwiedzając swe ulubione zacisze wiejskie, lub zięcia Samuela Stadnickiego w Rogach, a po drodze na Wysokiem szwagra, Jana Wiktora. Na jar[15] i żniwo zawsze bywał w Siekierczynie, która pod dobrym rządem jego i doświadczonej żony, wkrótce zasłynęła z zamożności i dostatków.

Widok Nowego Sącza od strony wschodniej, podług Ludw. Galińskiego: Das Königreich Galizien im Jahre 1834.

W mieście także znano go i poważano powszechnie, bo był namiestnikiem lubianego starosty we wszelakiem kupnie. Na jego rozkaz wydawał Tymowski rozmaite towary, zapisując je na imię pana starosty; czy to sukno morawskie czerwone na ubrania dla dworzan i starszego z nich Radziszowskiego, co w czerwonem ubraniu z breklestu chadzał; czy dla samego starosty pakłaku dobrego 13½ łokcia po 3 złp.; czy hajdukowi i cymbaliście[16] morawskiego czerwonego 7 łokci po 35 gr., albo takiegoż chłopiętom na troje ubraniczka i na czapeczki; czy breklestu zielonego i sukna białego morawskiego, dla chłopca służącego starosty. Nie dziw przeto, że pan Jakliński za bogacza uchodził, budząc zazdrość i chciwość ludzką.
Ale kapryśnem i niestałem jest szczęście ludzkie na ziemi, to też sam doświadczył niebawem na sobie ciężkiej próby życia. Zbójcy podgórscy, których główną siedzibą bywały rozległe nawojowskie lasy, wybrali się na Siekierczynę. Nie zastali tam Jaklińskiego i nadaremno szukali go ze światłem; żonę tylko jego uciekającą pochwycili w sadzie, męczyli i piekli, aż wydała wszystkie pieniądze i złoto w szkatułce czerwonej. Poczem złupili dwór do szczętu, biorąc mianowicie mnóstwo szat i broni. Troskliwy starosta, chcąc pomścić krzywdę swego ulubionego dworzanina, poruszył wszystkie sprężyny, aby wyśledzić sprawców, ale tem samem spowodował powtórny napad na niego, bo zbójcy nawojowscy, widząc w tem jedyne ocalenie swoje, postanowili stanowczo zgładzić Jaklińskiego. Jakoż 1627 r. zapalili dwór jego, a on ledwie ucieczką zdołał uratować swe życie, jak niebawem w swem zażaleniu zeznał przed sądem wójtowskim.[17] Objąwszy potem (1630) urząd burgrabiego sandeckiego zamku, był postrachem dla okolicznych opryszków. Za jego burgrabiowskich rządów ucichło rozbójnictwo dokoła, bo samo nazwisko Jaklińskiego ścinało zbójcom krew w żyłach.
Pomagał mu w tem dzielnie Krzysztof Ochętkowski, podstarości dóbr nawojowskich Stanisława Lubomirskiego, wojewody ruskiego. Kupował on ustawicznie u Tymowskiego ołów i proch funtami, którym zaopatrywał harników[18] zamkowych w Nawojowej, w celu ścigania opryszków, ukrywających się w nawojowskich lasach, skąd wypadali, jak orły drapieżne, na bezbronne okoliczne dwory. Częste kupowanie prochu, breklestu zielonego na ubiory strzeleckie i sama lesistość Nawojowej przemawia też za tem, że Ochętkowski dostarczał do stołu pana wojewody doborowej zwierzyny i ptactwa, obficie spożywanych przy różnych festynach zamkowych.
Starościc, Jędrzej Stano, miał do usług Zboroszego, Węgrzynka, którego też nie lada jako ubierano, skoro za 3½ łokcia falendyszu niebieskiego zapłacono 21 złp. Od r. 1631 nadano mu do usług Stefana Lubowieckiego, później dworzanina poufałego Jerzego Lubomirskiego.
Pani Stanowej służyła panna Iwanowska, panna Siemońska i cymbalista jakiś, niezawodnie nauczyciel muzyki na klawicymbale, na którym sam król Zygmunt III. z zamiłowaniem grywał.
2. Stanisław Koziarowski, podrzęczy klasztoru starosandeckiego w Podegrodziu. Drogie barwiste sukna: lazurowe, czerwone, błękitne i brunatne, jakie brał na ubranie, a przytem wielka rzetelność w wypłacaniu za nie, świadczą najlepiej o jego dobrobycie. Marcin Ziółko, szyjąc mu stale, dobierał zawsze do bramowania jego strojów karmazynowego sznurka.
Pan podrzęczy wielką wiarę pokładał w Bogu i wstawiennictwie bł. Kingi, do której uciekał się w każdej potrzebie. Córkę Annę, już dogorywającą w obłożnej chorobie i zaopatrzoną przez miejscowego proboszcza św. Sakramentami, babka kościelna doglądająca chorej, obiecała uroczystym ślubem do grobu Kingi. I oto chora jeszcze w obecności kapłana przychodzi do siebie, podnosi się i opuszcza łoże boleści. Jakżeż rodzice nie mieli wierzyć w cud i ufać patronce sandeckiej ziemi?
W r. 1622 grasowało w Starym Sączu morowe powietrze, mnóstwo pochłaniając ofiar, nie tylko wśród ludności miejscowej, lecz także między zakonnicami i duchowieństwem. Koziarowski przywiózł zarazę w dom i rychło poczuł się słabym. Mimo to, nie chcąc dalej rozszerzać trwogi, zasiada do stołu razem z domownikami. Aż tu przy stole siedząca panna służąca nagle blednieje, pada i umiera. Zerwali się wszyscy od stołu, podnosząc na klęczkach błagalne dłonie do bł. Kingi. Prośba wysłuchaną została, uszli szczęśliwie zarazy!
Ta głęboka wiara utkwiła w pamięci rodziny Koziarowskich, których głową była sędziwa Katarzyna Jordanowa, teściowa Olbrachta Koziarowskiego, a babka czteroletniego Samuela, którego także prawie dogorywającego ofiarowała stawić do grobu Kingi i wyzdrowiał szczęśliwie. W końcu ociemniały Andrzej Koziarowski, brat wymienionego Stanisława, słysząc o tych cudach, przyjechał z Kowali o 30 mil, a wysłuchawszy nabożnie mszy św. u grobu bł. patronki, odzyskał wzrok.
Podobnych przykładów znajduję więcej. Stanisław z Żelichowa Złocki wraz z małżonką swoją, Zofią z Rupniewskich, doznał po trzykroć od bł. Kingi nadzwyczajnej łaski. Najprzód w r. 1612 ofiarowali do grobu Kingi chromą od urodzenia córeczkę Katarzynę, która niebawem odzyskała zupełnie siły. Powtóre 1618 r. półtoraletni synaczek Aleksander ciężką złożony gorączką, ofiarowany do grobu Kunegundy, wyzdrowiał nadspodziewanie. Wreszcie 1622 r. sam Stanisław Złocki, dotknięty morowem powietrzem w Krakowie, gdy już zdesperowany ostatniej wyglądał godziny, przez żonę swoją polecony nabożnie Kunegundzie, ocalał szczęśliwie i zdrów do rodzinnych powrócił progów.[19]
3. Jan z Lutosławic Lutosławski, pisarz grodzki sandecki (1595–1617). Znaczne, a raczej częste, bywały dochody pisarza grodzkiego, na które licząc pan Lutosławski, borgował, co mógł, a żona jego Elżbieta podobnież na swoją porękę.[20] I nie tylko sama brała, lecz i zaręczyć lubiała, n. p. za pannę Uchaczównę, córkę Jana Uchacza z Dobrociesza, pisarza lubowelskiego. Sam pan Lutosławski chodził w ubraniu z cienkiego falendyszku brunatnego po 2½ złotego łokieć; na kontusz zaś i żupan brał sukno morawskie czerwone i błękitne. Nawet sam nie raczył przyjść do sklepu, lecz przez krawca, Marcina Ziółka, lub przez chłopca służebnego, rozkazał dać i zapisać.
W jarmark letni 1609 r. wiele szlachty zjechało się do Nowego Sącza, więc pan pisarz przybył sam do sklepu, uznał dług dawniejszy i zborgował korzeni za złotego. Nie wystarczyło to jednak, więc za chwilę przybył krawiec Ziółko i imieniem jegomości wziął pieprzu funt, a znów za chwilkę przybiegł ów chłopiec mały po oliwę i dyptan. Podobnie w jarmark na św. Marcin chłopiec mały brał cukru 2 funty i cynamonu ćwierć funta.
Umarł w tym czasie Adam Jordan z Zawady. Szlachta, zjechawszy do miasta, odwiedziła pana pisarza; więc znów zborgowano ryb, szczuk, funt oliwy i pół funta migdałów. A na żałobę wziął jegomość 8 łokci falendyszku czarnego po 2 talary stare, czyli po 70 gr., i kiru białego, jejmość zaś pani Elżbieta kiru czarnego postaw. Nazbierało się więc u niego 23 złp., a u niej 18½ złp. długu. Tymowski już nie chciał borgować, lecz pan pisarz zapewniał uroczyście, iż odda co najprędzej. Kupiec uwierzył i wyglądał oddania, a Lutosławski przecie nie oddał, bo umarł 1617 r. Tymowski napół rozgniewany, napół rozśmieszony, że mu przecie słowa nie dotrzymał, dopisał pod jego rachunkiem: „Umarł, nie dał, wisus z niego, wisus, bo nie dał“, i wpisał go w poczet „starych dłużników, jakoby ze starych snopów gorzałka“.
Owdowiała pani Elżbieta, spłacała długi męża i swoje. Tymowskiemu dała żelaza pozostałego 7 cetnarów i ćwierć po 3 złp. 10 gr. cetnar, i jakieś szyny, co uczyniło 24 złp., więc znowu jej zawierzył. Młoda wdówka w smutku i żałobie szczere wzbudzała współczucie, bo z żalu obłożnie zachorowała na serce. Bolejące serce wnet znalazło wzajemność, bo po skończonej żałobie znalazł się nowy przyjaciel i towarzysz życia, który rozpoczął dziewosłęby. Tymowski przydał się jej bardzo, borgując cukru na osłodę 4½ funta, a przed samem weselem, kiedy chorą jeszcze odwiedzali goście, zborgował małmazyi 18 kwaterek. Z tego nieco i ona pokosztować musiała, bo przecie znanem lekarstwem na bolenie serca była ruta gotowana w dobrem winie; wino piła chora, a rutę przykładano na zbolałe serce.
Ale nie pomogły jej te dziewicze leki. Idąc przeto za poważniejszą radą, ku bł. Kindze zwróciła swą duszę, ślubując ofiarować się u jej grobu. Bez odwłoki też ozdrowiała, a na pokazanie wdzięczności za otrzymane dobrodziejstwo, kazała zawiesić serce srebrne przy grobie służebnicy Bożej.[21]
4. Jakób z Janowic Chwalibóg w Ropie, pisarz grodzki sandecki (1618–1628). Mieszkając na pograniczu Węgier, żył w poufałości z Deżeffim (Dessewffy) Janoszem, panem na Torysie i właścicielem dobrych winnic na Podgórzu węgierskiem. Drogie sukna, jakie kupował u Tymowskiego, świadczą o jego dostatkach.
W r. 1608 brał na ubranie falendyszek brunatny przedni po 3 złp. łokieć i sznurek do niego; luńskie czerwone po 2 grzywny i uterfin zielony po 1½ złotego, a kir żółty na podszewkę. Na wierzchnie zaś szaty falendysz granatowy po 3 złp., a na wypustki czerwony po 1 złp. 20 gr. Buty nosił safianowe czerwone. Słudzy jego chodzili w karazyi.
Mejnert, sługa Deżeffiego, na żądanie Tymowskiego dostarczał mu rozmaitych win, a kiedy później zjechali się w Sączu, załatwiali nawzajem u kupca obrachunki swoje. Przy tej sposobności pan Deżeffi kupował czapki sobole i skóry safianowe, a pan Chwalibóg proch na zwierza i opryszki podgórskie. Dla obydwóch tych panów miał Tymowski sklep i serce otwarte, to też na każde zawołanie nie wahał się dać, ile tylko żądano.
Na jarmarku w Lublinie 1609 r. kupił Chwalibogowi 6 skór juchtowych, para po 5½ złp. Posłał mu też falendyszku zielonego 7½ łokcia po 2 złp. 20 gr., dla sługi tyleż zielonego morawskiego i kir czerwony na podszewkę, sznurek karmazynowy i haftek. Posadzki, dworzanin Chwaliboga, zamówił dla siebie 8 łokci barszczowego sukna po 15 gr. Szyli im zwykle dwaj krawcy miejscowi: Jakób Rinka i Jan Gąska.
Kupowano też do kuchni pana pisarza niemało korzeni, mianowicie pieprz, rodzynki, cukier, szafran, cyment, tatarskie ziele, oliwę, kwiat muszkatowy, stokłoskę, anyżek, goździki, imbier, limonię i małmazyę. Dla urzędnika swego z Ropy brał karazyę lazurową po 24 gr. i sukno meszyńskie po 35 gr., a kuchcikowi morawskiego po 15 gr. Wziął też 12 grzbietów lisich po 33 gr.
W r. 1612 borgował sukna barwiste drogie: zielone i czerwone po 2 talary, a dla sług żółtego 20 łokci, czerwonego i błękitnego 22 łokci, razem za 130 złp. Następnego roku przysłał na dług swój 34 czerwone złote, czyli 79 złp., a winien był jeszcze 49 złp. 9 gr. Zapłacił jednak wszystko i podpisał się własnoręcznie w księdze kupieckiej.
W r. 1614, odebrawszy 100 czerwonych złotych od pana Zygmunta Tarły, kasztelana sandeckiego, dał je do schowania Tymowskiemu. Nieco później dał mu znów 150 złp., pozwalając używać ich na własną potrzebę, byle je oddał na zawołanie. Niedługo tam ostały się w przechowaniu u kupca, bo pan Chwalibóg brał wiele towarów. Oprócz sukien, wziął futro szlamowe za 16 złp., skóry safianowe i bagazyę. Do tego korzenie: pieprz, kwiat muszkatowy, tatarskie ziele, anyżek do wyrobu gorzałki pańskiej, 5 funtów rodzynków i wina starego beczkę za 45 złp.
W r. 1615 po obrachunku zostało jeszcze u Tymowskiego do dalszego przechowania 211 złp., ale nie na długo, bo kupiec posłał niebawem panu pisarzowi futro królicze, faskę piwa, a nawet wystarał się o naprawę jego zegarka, który wówczas jeszcze, nawet pomiędzy szlachtą, do rzadkości należał. Prócz tego dworzanin Posadzki wziął 11 złp., a żyd Wulf, faktor starosty, wziął na rozkazanie pańskie 100 złp.
Niemniej hojnie żył pan Wacław, syn pański. Brał zwykle dla siebie falendyszek lazurowy po 3 złp. i guzy czerwone. Stanisławowi Ługowskiemu, skrzypkowi starosty, kazał dawać niejednokrotnie falendyszek zielony po 2½ złp., żył bowiem z nim w przyjaźni, jako lubownik muzyki i tańców. Zastawił nawet u kupca łyżkę srebrną, a na swoje potrzeby pożyczył 4 czerwone złote. Długi pana Wacława przejął na siebie ojciec, nie bez gorzkich wymówek. Lecz syn nie dotrzymał obietnicy danej uroczyście ojcu, bo kazał sobie kupić w Krakowie pętlic i sznurka za 5 złp. bez 8 gr. Uzbierało się więc długu kilkadziesiąt złotych, na które dał pan Wacław kupcowi w Ropie 10 złp. gotówką i gontów za 5 złp. Odtąd za gotówkę tylko brał pan pisarz u Tymowskiego, niezawodnie dlatego, ażeby i panu Wacławowi odjąć możność robienia długów na przyszłość. Dopiero w roku 1627 wziął sukna za 22 złp., obiecując rychło dług zaspokoić „pod cnotliwem słowem“.
Był on wtedy w wielkim kłopocie i smutku. Żona jego Zofia powiła mu córeczkę Annę, ale sama przytem uległa niezmiernym wewnętrznym boleściom, tak że ani ręką ani nogą nie mogła władać. Wszystkie rady i leki nic nie skutkowały. W ostatniej potrzebie ofiarowała się nawiedzić w Starym Sączu grób Kingi bezzwłocznie. Bóg wysłuchał prośby, bo w tymże momencie wszystkie ustały boleści. — Nieco później, gdy jej córeczka w suchoty wpadła, a sposobu na uleczenie w ludzkich radach nie stało, ofiarowała ją bł. Kunegundzie, i wyzdrowiała zupełnie.[22]
W r. 1629 przeniósł się pan pisarz do Krakowa, lecz i nadal utrzymywał z Nowym Sączem przyjazne stosunki. To też kiedy w r. 1634 zawitał do tego miasta, ugoszczono go doborowem winem, jak czytam o tem w księdze wydatków: „Na przywitanie wielmożnego Jakóba Chwaliboga, pisarza ziemskiego krakowskiego, z dawna nam przychylnego, 3 garnce wina“.
5. Marcin z Wielogłów Wielogłowski, komornik i poborca powiatu, następnie podwojewodzy sandecki (1629–1637). Jeżeli pismo znamionuje człowieka, to jego nie zawiodło: nieczytelne, litery drobne a każda inna, każda sobie z osobna i wykręcona, a przecież w tej nieregularności wybitność odrębna. Pisał się Wieliogłowski. W r. 1615 winien był Tymowskiemu za sukno dukata, którego „na bezrok“ jeszcze nie oddał, a wkrótce potem 13 złp. W r. 1617 brał dla siebie falendysz po 2½ złp., karazyi białej 9¼ łokcia, a synkowi 2 łokcie morawskiego po 14 gr. Robił mu krawiec, Tomasz Pytlikowicz, słynny w radzie i ławicy miejskiej. Odtąd nie borgował aż w r. 1630, kiedy, jako podwojewodzy sandecki, winien był kopę (60 gr.).
Pan podwojewodzy nie należał do ludzi zbyt ślepej wiary, rozum u niego wiele znaczył i najczęściej szedł za jego wskazówką. Zachorowała mu córeczka Agnieszka jeszcze w powiciu. Nagle porwała ją nierówna niemoc (epilepsya), i nie było nadziei życia, bo ludzki rozum nie podawał skutecznych środków. Właśnie gościła w domu jego pani Zofia Gładyszowa, poważna i pobożna wdowa, niegdyś podstarościna sandecka. Ta, widząc opuszczone niemowie, radziła uciekać się o pomoc do Boga i bł. Kingi. Rozum podwojewodzego nie dozwolił nierozumianego kroku, a dziecię coraz to silniej rzucała epilepsya i lada chwila miało już konać. Zgorszona Gładyszowa taką obojętnością w wierze, nie pyta o pozwolenie, porywa konające dziecię, podnosi w górę i uroczyście ślubuje: wraz ze mszą św. ofiarować je do grobu bł. Kunegundy. Tej samej chwili uśmierza się epilepsya, a w godzinę dziecko było już zdrowe.[23] Zdumiał się podwojewodzy, lecz czy uwierzył w cud? Trudno orzec. To tylko pewnem, że według uczynionego ślubu ofiarowano dziecię u grobu Kingi, gdzie też siostra podwojewodzego, Ewa Wielogłowska, należała już do dziewic poślubionych Bogu.
6. Drobna szlachta garnęła się zwyczajnie pod opiekuńcze skrzydła zamożnych rodów, przyjmując u nich wiernie poddańczą służbę, a przytem nieraz dorabiając się mienia. Należał do niej między innymi Stanisław Ługowski, z małżonką swoją Elżbietą. Jako skrzypek nadworny Stanisława Lubomirskiego, starosty sandeckiego (1597–1613), a później jego następcy, Sebastyana Lubomirskiego (1613–1627), miał mir i poważanie w mieście. To też Jerzy Tymowski pokumał się z nim, a notując dług jego — za 1½ łokcia falendyszu po 2 talary w wełnie farbowanego — dopisał w końcu: „Może mu co opuścić, jako kmotrowi“. Musiał być jednak nieszczególnym płatnikiem, skoro w r. 1609 wpisany został w poczet starych dłużników, i to za marne 3 łokcie kiru brzeskiego po 10 gr.
W r. 1617 wyręczał już Ługowski w kupnie Jakóba Gogolewskiego, wójta z Łącka. Brał wtedy dla pani Gogolewskiej kilka łokci uterfinu czarnego po 48 gr., dając w zastaw 3 czerwone złote, niespełna ważne. W zażyłości zostawał z tym panem wójtem, i kupował znów dla niego sukno, które mu sam odwoził do Łącka 1622 r. Nie płacił jednak gotówką kupcowi za towar, więc pani Elżbieta zastawiła srebrny pierścionek, a pan Stanisław obrączkę srebrną.
W r. 1627 mieli Ługowscy wielkie zmartwienie, gdyż córeczka ich siedmioletnia Elżbieta, przez ospę utraciła wzrok, zsiniała, spuchła i w okropnych boleściach już prawie konała, a rodzice obumierali od żalu. W tem zrywa się chora dzieweczka, mówiąc, że widziała bł. Kunegundę w habicie zakonnym. Słysząc to matka, biegnie czem prędzej do kościoła i ślubuje stawić ją do grobu tejże służebnicy Bożej w klasztorze starosandeckim. Dziewczynka wyzdrowiała, ospa z niej opadła, nie zostawiwszy ani śladu po sobie.[24]
7. Zofia z Naszacowic, którą Tymowski zowie także Wierzbięciną starą z Przyszowej. W r. 1607 bierze towary korzenne funtami i łutami, mianowicie rodzynki, ryż, szafran i oliwę. Także sukno błękitne tanie, a w końcu futro królikowe. Daje zato pszenicy 2 wiertele po złotemu i macę maku za 40 gr., o którym kupiec dopisał, że „nie stał i za złoty“.
W r. 1609 brała karmazynu 8½ łokcia po 80 gr., kir, guziki i lazuru 5 łokci po 23 gr. przez niewiastę z listem. Synowi na kozacki żupan 5 łokci po 43 gr., i zielonego 6 łokci po 15 gr.
W r. 1611 sukna czerwonego 2 łokcie po 80 gr., kiru żółtego 3 łokcie do letnika. Obrachowała się z kupcem w jarmark. Dała mu 7 złp. i małą faskę masła za 2½ złotego, później jęczmienia 6 wierteli, pszenicy wiertel.
W r. 1621 zastawiła za panią starościnę[25] kubek srebrny złocisty, co też powtórzyła i następnego roku.
W r. 1626 dała w zastaw 2 kubki złociste, borgując falendyszu czerwonego 6 łokci po 4 złp. 12 gr., i takiegoż laurowego 1¼ łokcia, guzy małe i większe.
Była wielce nabożną do bł. Kingi. Zeznała też uroczyście, że ile razy w częstych słabościach oczu używała wody ze studzienki Kunegundy, doznawała skutecznej ulgi za przyczyną tejże służebnicy Bożej. To też i w sercach drugich zaszczepiała to nabożeństwo ku św. patronce Sandeczyzny. W r. 1627, nawiedzając w Nowym Sączu Katarzynę, żonę złotnika Stanisława Janosza, te same poradziła leki na ciężki ból oczu. Posłano po wodę do studzienki Kunegundy, która jest pod klasztorem w Starym Sączu, przy kościółku św. Jana Chrzciciela,[26] tą wodą oczy krwią zaszłe chora obmyła, i zaraz ból ustąpił.[27]
Podobnych i innych nadzwyczajnych wypadków, odnoszących się do różnych osób tak w sandeckiej ziemi, jak i do innych w dalszych stronach rozległej Polski, przytacza długi szereg ks. Marcin Frankowicz. Zestawił on nie tylko to, co w XV. wieku napisał Jan Długosz, ale opowiedział także zdarzenia z późniejszych czasów (1522–1714), na podstawie autentycznych źródeł. Za Długoszem i Frankowiczem powtórzyli wszystko Bollandyści w swem pomnikowem dziele.[28]









  1. Monumenta Polon. Histor. T. IV. p. 682–744. Lwów 1884.
  2. Joannis Dlugossii Opera, vol. I. 183–336. Kraków 1887. — Swój autograf, na pergaminie pisany, darował Długosz klasztorowi starosandeckiemu 18. maja 1474, gdzie przechowuje się dotąd.
  3. Zob. wyżej rozdz. I. str. 25.
  4. Były tam między niemi: Zofia Boczkowska — Anna i Franciszka Bobowska — Urszula, Konstancya, Barbara i Anna Jordanówna — Dorota Koziarowska — Anna i Klara Lipska — Elżbieta i Helena Marchocka — Beata, Joanna i Anna Połomska — Zofia i Eufrozyna Rożnówna — Zofia i Magdalena Stanówna — Anna Sędzimirówna — Elżbieta Trzcińska — Magdalena Tabaszowska — Ewa, Klara i Agnieszka Wielogłowska — Zofia Wróblewska — Katarzyna i Krystyna Wierzbięcianka — Jadwiga i Franciszka Wiktorówna — Katarzyna Zielińska.
  5. Kunegunda po śmierci męża swego, Bolesława Wstydliwego († 1279), wstąpiła do klasztoru Klarysek w Starym Sączu, który już poprzednio tamże fundowała, a dnia 6. lipca 1280, na mocy osobnego dyplomu, prawdziwie po królewsku uposażyła. Zob. Kod. dyplom. małopol. T. II. p. 145–147.
  6. Mianowany w Warszawie 15. kwietnia 1627, ingres na starostwo odbył 17. czerwca tegoż roku. Act. Castr. Sandec. T. 117, p. 815, 964.
  7. Wrażenia swoje podróżne opisał wierszem: O poselstwach w różne kraje wschodnie i wyprawach rycerskich, ksiąg trzy. Kraków, bez roku in 4°. — Druk ten należy dzisiaj do rzadkości bibliograficznych.
  8. Strażnik zamku, powiatu w czasie wojny. Powinnością jego było przestrzegać bezpieczeństwa w powiecie, skoro szlachta wyruszała na pospolite ruszenie.
  9. Joannes Gładysz de armis Griphonum, plebanus Greboviensis, ex omni parte laudabilis, doctus, pius, diligens, zelosus, exemplaris... Visit. Eccles. Decanat. Boboviensis 1607 per Joan. Januszowski, archidiac. sandec. Archiw. kapitul. przy kat. krakow. T. XXIV.
  10. Ks. Marcin Frankowicz, kustosz kollegiaty nowosądeckiej: Wizerunek świętej doskonałości w błog. Kunegundzie, str. 357–358. Kraków 1718, in fol.
  11. Frankowicz, str. 396.
  12. Jako żyjący, Generosus Georgius Stano de Nowotaniec. Vexillifer Sanocensis et Zophia de Pleszowice conjuges, przychodzi jeszcze w aktach sabbato (22. kwietnia) pod Dominicam Conductus Paschae proximo 1651. Act. Castr. Sandec. T. 54, p. 304.
  13. Act. Castr. Sandec. T. 44, p. 601–608.
  14. Liber baptisatorum eccles. colleg. sandec. an. 1654.
  15. Jar, jarz — zasiew zboża jary, czyli wiosenny.
  16. W I. połowie XVII. wieku bywali nierzadko cymbaliści w zamożnych domach. Król Władysław IV. zatwierdził cech muzykantów krakowskich, w Warszawie 16. kwiet. 1643: „Contubernium unitae companiae usualistarum, musicantum, cymbalistarum, serbistarum, aliorumque non ex arte, sed rudi minerva lyras, chordas, cymbala tangentium“. (Piekosiński; Prawa, przywileje i statuta Krakowa, t. II. zesz. II. 1049–1053). Należeli do nich, oprócz cymbalistów, serbiści, t. j. grający na serbach lub serbskiej gęśli; szyposze, grający na piszczałce; korneciści, grający na kornecie; i puzaniści, grający na puzanie czyli trąbie. Trzymano ich także w zamku sandeckim i używano, nie tylko do festynów starościńskich, lecz także do uświetnienia procesyi Bożego Ciała.
  17. Acta sandec. judiciaria criminalia, seu maleficiorum (1579–1647). T. 22, p. 210, 212.
  18. Harnik od niem. harnisch, zbrojny. Była to zbrojna straż bezpieczeństwa, powiatowa zwykle, na wzór dzisiejszych żandarmów. Ale byli też harnicy po zamkach: w Nawojowej, Muszynie, Lubowli, którzy przeważnie tropili, ścigali i chwytali zbójców. Roiło się bowiem podówczas od opryszków, w górzystym powiecie sandeckim i bieckim. Skądinąd zaś wiadomo, że 19. maja 1614 r. koło Biecza stracono 120 rozbójników razem. (Czacki: O litew. i pol. prawach, wyd. Turowskiego. T. II. 131). W powiatach podgórskich na Czerwonej Rusi, n. p. w Halickiem, nazywano tę straż bezpieczeństwa zwykle smolakami.
  19. Frankowicz, str. 365, 373, 374, 380, 354, 342, 333.
  20. Zapiski kupieckie w tym rozdziale, pod nr. 3–7, nie mają oczywiście nic wspólnego z kultem św. Kingi, umieściłem je jednak tutaj dlatego, bo nie chciałem rozrywać wątku opowiadania o niektórych osobistościach, które, jak się pokazuje dalej, należały do czcicieli św. Kingi.
  21. Frankowicz, str. 374.
  22. Frankowicz, str. 346, 354.
  23. Frankowicz str. 369.
  24. Frankowicz str. 352–353.
  25. Elżbieta z Drohojowskich Lubomirska, małżonka Sebastyana Lubomirskiego, starosty sandeckiego.
  26. Ta studzienka istnieje dotąd w pobliżu klasztoru, wspomniany zaś kościółek rozebrano po r. 1782.
  27. Frankowicz str. 335, 337.
  28. Acta Sanctorum. Tom XXXII. p. 661–783. Parisiis et Romae 1868.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Sygański.