Wykolejeniec (Urke Nachalnik)/XVIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wykolejeniec |
Wydawca | nakładem autora |
Data wyd. | 1939 |
Druk | Drukarnia Nakładowa |
Miejsce wyd. | Lwów |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Roman silnie pchnął go od siebie, że aż zatoczył się na ścianę. Grylek wyglądał w tej chwili bardzo śmiesznie: Stał przed Romanem, jako podżyły już człowiek z łysiną, ze zmarszczoną twarzą, na której można było wyczytać występny tryb życia, i otyłym brzuchem. Poczuł teraz, widocznie, nad sobą przewagę Romana, gdyż począł go błagać, aby go nie obrażał. Nie był to już dawny, groźny Grylek, „profesor“, który uczył go, jak dobierać się do cudzej własności!... Był on raczej teraz przedwcześnie zniedołężniałym starcem, zdanym na łaskę swojej występnej siostry, którą Roman znał dobrze i nienawidził nie mniej niż jej brata.
— Czy ja byłem nie dobrym dla ciebie? — zagadnął Romana Grylek tak łagodnym głosem na jaki go tylko stać było. — Sam przecież wtedy przystałeś do mnie. Gwałtem nikt cię nie przymuszał, abyś „melinował“ u nas! Miej pretensję do Hanki, którą kochałeś i dla której zostałeś złodziejem, a nie do mnie!...
— Nieprawda! Hanka nie była winna wcale! To ty obiecywałeś mi złote życie z kradzieży!... Byłem młodym i niedoświadczonym chłopcem. Podsunąłeś mi twoją siostrę, Hankę, którą ty, siostra i twoja wstrętna matka przymuszaliście do tego, do czego nie była zdolna... Ona, mimo, że pochodziła od was, miała piękną duszę. Nie chciała brnąć w błoto, do którego pchaliście ją całą siłą. Wreszcie musiała wam ustąpić. I tylko przez was popełniła potem samobójstwo. Co sobie myślałeś, przeklęty alfonsie, że ucieszę się tobą, gdy cię zobaczę?!... Gdybym się nie bał wyroku, położyłbym koniec twemu nędznemu życiu!...
Podniecony swymi słowami, wydobył rewolwer z kieszeni, podrzucając go energicznie w górę i bawiąc się nim, Grylek, blady nie do poznania, śledził z niepokojem każdy jego ruch, bojąc się usta otworzyć, by zaprotestować przeciw zarzutom sobie stawianym. Obawiał się, widać, aby ktoś z kelnerów nie podsłuchał ich rozmowy. Nagle drzwi się otworzyły i ukazała się w nich otyła kobieta. Była mocno wypudrowana oraz uszminkowana. Roman poznał ją odrazu. Spojrzała na brata, poczem zatrzymała wzrok na Romku.
Przywitał ją pogardliwym uśmiechem.
— Ach to ty! — Zrobiła krok w jego kierunku.
— Stać zdaleka! — zawołał.
— Co? Nie poznajesz mnie?... Jestem siostrą twojej Hanki!...
— Właśnie dlatego, że poznaję was, proszę trzymać się zdaleka odemnie!
— Nie rozumiem!
— Nie trzeba wcale, abyś mnie zrozumiała.
— Co się stało? — zwróciła się do brata, który stał oparty o ścianę i krzywił się, jakby miał niedyspozycje żołądka.
— Przyszedł kłócić się z nami!... Ale to nic! Podajno coś do wypicia!
— Czego się tak rozporządzasz! — krzyknęła pod adresem brata. — Możesz sobie sam przynieść!
Przysunęła się bliżej Romka, wzięła się pod boki i zawołała:
— Wyrosłeś na ładnego, przystojnego mężczyznę. Biedna Hanka nie doczekała się tego. Dlaczego gniewasz się tak na nas? Czy można wiedzieć?
— Nienawidzę was!
— Bardzo pięknie! Ale za co?...
— Za to, że przez was jestem gnany, jak dzikie zwierzę! Od momentu, kiedy was poznałem, ani jednej dobrej chwili nie miałem w życiu!... Głód, nędza, więzienie nie opuszczają mnie, a wszystko z waszej winy. Przez waszą rodzinkę, psiakrew, całe życie cierpię!! — wybuchnął, wymachując groźnie rewolwerem.
Głośne zachowanie się Romana sprowadziło pensjonarjuszki... Stały w drzwiach gabinetu, rozglądając się z przerażeniem.
— Może zawołać policjanta? — zawołała ta sama, która wpierw zachęcała Romana by zajął gabinet.
— Marsz stąd! — krzyknął Grylek. — To nie do was należy! Ten pan jest moim szwagrem i was to nic nie obchodzi!!!
— Jeszcze dobrze, że nie przedstawiasz mnie za swego ojca! — zawołał Romek z sarkastycznym uśmiechem. — Twoim szwagrem?... Cały korpus kadecki składał się z twoich szwagrów...
— Jestem zmuszona pana wyrzucić! — zawołała siostra Grylka. — Jak pan śmie!...
— Ty stara jędzo! Wyglądasz teraz, jak małpa w połogu! — irytował się coraz bardziej Roman. — Zapomniałaś już, jak ty i twoja mamusia sprzedałyście Hankę dwum rosyjskim oficerom za sto rubli w złocie!...
— Ja wszystko pamiętam — odparła cynicznie. — Pamiętam jak byłeś goły, a my z litości zabralim ciebie do domu i wyszykowali na człowieka. Gdyby nie mój brat i matka, która zaopiekowała się tobą, zdechłbyś pod parkanem z głodu!! Tak się nam za nasze dobro odwdzięczasz, ty pętaku!
Grylek, znając awanturniczy charakter Romana, wypchnął swą siostrę za drzwi, sam zaś zwrócił się do niego błagalnie:
— Chcesz mnie dziś zgubić, trudno! Ale myślę, że nic z tego nie będziesz miał. Tylko tyle że policja zaaresztuje mnie przez ciebie. Błagam cię, idź stąd! Myślałem, że zabawimy się, jak przyjaciele, a ty wyjeżdżasz z pretensjami! Gdyby nie ja, tak samo byłbyś tym złodziejem. Każdy ma swoje przeznaczenie.
— A jeśli stąd nie pójdę, co mnie uczynisz?...
— Zlituj się — błagał Grylek. — Gadaj co odemnie chcesz?
— Chcę ci resztę zębów powybijać!
— Co będziesz miał z tego?...
— Czy z wszystkiego trzeba mieć jakieś materjalne korzyści?...
— Oszalałeś chyba, kiedy tak mówisz do mnie!! Stałeś się jeszcze większym awanturnikiem, niż byłeś kiedyś! Chcesz się zabawić z dziewczynkami, to gadaj! Humor ci zaraz się poprawi! — zawołał bezczelnie.
— Ty przeklęty łotrze! Pluję na ciebie i na twoje dziewczynki!!!... Dzisiaj chcę się zabawić z tobą i twoją kochaną siostrzyczką.
— Nie wielką będziesz miał przyjemność! — silił się na dowcip. — Uspokój się, przyjacielu! Gadaj, co ci dolega, że jesteś taki wyprowadzony z równowagi? Żałuję już, że się pokazałem przed tobą!
— Ja też żałuję, że cię nie spotkałem gdzieś w kącie!!.... Wpakowałbym ci tam ołowiu do mózgownicy!... Tak! Niezmiernie żałuję...
— Co ci złego zrobiłem?
— Mało jeszcze?! Uczyniłeś mnie kaleką na całe życie! Muszę się nad tobą zemścić!...
— Opamiętaj się, człowieku! Czego chcesz odemnie?... Przecież jesteś na wolności a nie w więzieniu. Kraść i być na wolności — zdaje się — nie jest tak źle. Więc czego narzekasz?
— Ty nie wiesz, Grylek?...
Roman nie zdążył dokończyć, kiedy były „profesor“ zawołał błagalnie:
— Błagam cię, nie nazywaj mnie „Grylek“! Chyba nie chcesz mnie wpakować do kryminału... Nazywam się Alosza.
— Niech będzie Alosza!... Czort z tobą! Czy ty wiesz, że przesiedziałem po więzieniach długie lata? Dopiero kilka miesięcy temu pożegnałem Mokotów.
— A co ja temu winien?
— Jesteś winien wszystkiemu: za to, że nauczyłeś mnie kraść; za to, że źle nauczyłeś mnie, kiedy więcej siedzę w więzieniu, niż bywam na wolności. Jestem marnym złodziejem! A ty byłeś marnym nauczycielem!!...
— Żartujesz?...
— Wcale nie jestem usposobiony do żartów! Zabieraj się ze mną, mam coś z tobą do pomówienia!
— Czy nie możemy tu pomówić? — zapytał tchórzliwie.
— Nie! Zabieraj się i chodź! — rzekł Roman stanowczym głosem.
Grylek wpił się oczyma w Romka i zagadnął go:
— Dokąd to chcesz mnie prowadzić?
— Chcę z tobą załatwić dawne porachunki! Chcę cię wynagrodzić za naukę! — odparł Roman szyderczo.
— Nie pójdę! Rób, co chcesz!
— Nie pójdziesz, powiadasz!... Jak widzę, stałeś się nie tylko alfonsem, ale i tchórzem. — To mówiąc, Roman wymierzył rewolwer w kierunku swego „profesora“.
— Masz strzelać, to strzelaj! — zawołał Grylek nieswoim głosem — i nie groź mi! Prędzej strzelaj! Zobaczymy, kto jest tym tchórzem, ja czy ty! No, czemu nie strzelasz?
Roman odpowiedział wolno:
— Nie strzeliłem jeszcze dotychczas, gdyż pamiętam twoje nauki. Pamiętasz, jak pouczałeś mnie: — „Strach przed śmiercią, jest groźniejszy niż sama śmierć!“ — Dlatego chcę, byś doznał trochę tego strachu!!...
Grylek zbladł, jak trup i padł bezwładnie na kanapę. Roman przybliżył się do niego. Był nieprzytomny. Nie mógł przecież strzelać do zemdlonego, nieprzytomnego człowieka... Plunął mu tylko w twarz i skierował się ku drzwiom. Głośny chichot dobiegł jego uszu.
— Czemu nie strzelasz?... Czemu nie strzelasz?... Ty tchórzu!... — Roman zawrócił prędko, lecz gospodarza już nie było. Roman domyślił się, że Grylek go nabrał. Stary złodziej wiedział dobrze, że Romek nie złamie prawa złodziejskiego, zakazującego strzelać do nieprzytomnego kolegi po fachu. Odprowadzony szyderczymi, a zarazem bojaźliwymi spojrzeniami całego personelu, znalazł się znów na ulicy.