Współcześni poeci polscy/Leonard Sowiński

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Piotr Chmielowski
Tytuł Współcześni poeci polscy
Wydawca K. Grendyszyński
Data wyd. 1895
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Petersburg
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Indeks stron
I. Leonard Sowiński.




Przypominacie może sobie ten ustęp z historyi biblijnej, gdzie jest mowa o „krzu gorejącym“ na pustyni. Mojżesz, pasąc trzodę Jetry, przybiża się do niego z trwogą i serca drżeniem, przypatruje się cudownemu zjawisku i słyszy głos gromowy z „krza“ wychodzący...
Do tego „krza gorejącego“ podobnym jest talent poetycki Leonarda Sowińskiego. I sam poeta natracą o tem w Widziadłach, i z rozważania jego utworów przyjść można do takiego porównania. Zjawisko dziwne, niezwykłe, mistyczne po części, tajemnic i zagadek pełne.

I.

Pierwsze poezye Sowińskiego, bardzo zresztą nieliczne (Madonny Rafaelowe, Przed Madonną sykstyńską, Przed obrazami Fra Angelico da Fiesole), sięgają roku 1857 i są wynikiem wrażeń, jakich autor doznawał w czasie artystycznej swej po Europie wędrówki. Drezno, Paryż, Florencya wraz ze swojemi skarbami sztuki natchnęły strof kilka, które oprócz wyższego nastroju ducha i wytwornego wierszowania, nie posiadają jeszcze cech wybitnych niepospolitego talentu. Strofy takie mogły być utworem umysłu o jakimkolwiek kierunku duchowym.
W dwa lata potem w „Piśmie zbiorowem wileńskiem“ pomieścił Sowiński wyjątki z poematu Satyra, wydanej w całości dopiero w roku 1870. We wstępie, poeta zostając pod świeżem wrażeniem podróży do Rzymu, maluje, idąc za Krasińskim i Zaleskim, zepsucie Romy starożytnej i przepowiada świetną dla Słowiańszczyzny przyszłość. W dalszym ciągu poematu objawia się już wyraźnie kierunek poetyczny i myślowy autora. Powstaje on przeciw pysze rozumu, przeciw zarozumiałości nauki i sztuki. W obrazie usiłowań wielkiego matematyka i filozofa, Hoene-Wrońskiego, stara się wykazać marność zaciekań nad zagadką świata. Opisawszy smutną, bolesną chwilę zgonu reformatora ludzkości, temi przemawia słowy:

Tak skończył umysł pychą zatruty,
Co przez pół wieku myślą tytana
Rwał się ku niebu do skał przykuty...
I praca mędrca światu nieznana...
A kto śladami jego się rzuci
I obietnicom mistrza da wiarę,
Wkrótce spostrzeże, iż goni marę
I zawiedziony, złorzecząc, wróci...

Podobnież przeklina poeta tych mistrzów sztuki, którzy tworzą groźne, zimne postacie, albo też rozdzierają piersi słuchaczów dysonansem niewiary i rozpaczy; gdyż:

...biada temu, czyje natchnienie
W piersiach pokrewnych szerzy zniszczenie!
Kto serca bliźnich żądzą rozpala,
Kto wiarę ludu w gruzy obala,
Kto z braćmi dzieli zgrzytania swoje,
Walki, upadek i niepokoje!

Poeta zaleca natomiast pokorę, ofiarność, ducha poświęcenia oraz „przeczyste, rzewne, potulne i święte“ malowidła Fra Angelico da Fiesole.
W innych częściach Satyry obrazy niektórych zdrożności społecznych niezawsze dość wyraziście występują. Najświetniejszym tu chyba ustępem jest ten, gdzie Sowiński występuje przeciw faryzeuszom i świętoszkom, tej „brudnej kurzawie bożego domu“:

Gdy lud, zważywszy wasze rozumy
I strupieszałej piersi popioły,
Odepchnie próżne roszczenia dumy, —
Wy, jak strącone rycząc anioły,
Ciskacie gromy na ciemne tłumy
I znieważacie myśli kościoły...
Czemuż tej ciżbie służyć nie chcecie,
Kiedy przewodzić jej nie umiecie?...
Wszak zbawca świata cichym być każe;
Lecz wy, niezdolni kornej miłości,
Bezwstydem dumnym w masce świętości
Kalacie czyste Boga ołtarze.

Słowo ofiary, zgody, pokoju,
Zamiast utwierdzać życia przykładem,
Zatruwszy gorzkim zawiści jadem,
Czynicie hasłem kłótni i boju.
Oprawce ducha! bicze sumienia!
Napróżno chcecie święte ich głosy
Do nikczemnego zmusić milczenia...
Niech po raz jeszcze wygasłe stosy
Zapali głownia waszego gniewu, —
Ludzkość nie zniesie jęku męczeństwa
I chór grobowy waszego śpiewu
Na wieki stłumi gromem przekleństwa.

Mniej natomiast zadawalnia ustęp, w którym Sowiński przedstawił potęgę mas ludowych, wyrzucając im atoli egoizm, brak miłości bliźniej. Jednostronność poglądu, wypływająca z dość rozpowszechnionego około r. 1859 wśród warstw inteligentnych nastroju przebija się w hurtownem potępieniu „Zachodu“.

Spojrzmy na Zachód! Węzły tych ludów
Dawno im w piersiach ostygłych pękły;
Skarłowaciały dźwignie ich trudów
I samolubstwem dusze nabrzękły...
Pośród kamieni, żelaza, pary
W blasku znikomym gazu i złota,
Gdzież ich naddziadów rycerska cnota?
Gdzie chrześcijański charakter stary?

Wyskoki jednak takie i tym podobne zesmutniałej duszy poetyckiej nie rażą tu zbytecznie wobec wielu myśli podniosłych, jakkolwiek zakrytych gazą symboliki. Bądźcobądź jesteśmy całem sercem za poetą, kiedy woła:

Pełno plam czarnych w zbiorowym duchu,
Gdy rdza próżności siły mu strawi,
Gdy pierścień każdy w bratnim łańcuchu
Odrębne cele sobie postawi!

Jeżeli zamiast „próżności“ postawimy „prywatę“, nie podobna będzie nie uznać całej prawdy, zawartej w tej strofie.
W Satyrze atoli nie buchnęły jeszcze płomienie z „krza gorejącego“; spostrzegamy je dopiero w Widziadłach, drukowanych również w r. 1859. Sowiński opowiada w nich ciernisty zawód poety, któremu „rdza smutku od kolebki w serce się wpiła“:

Biedny! jak anioł grobów śród zabaw i gwaru
Stawał w dziecinnem gronie i spojrzeniem smutnem,
Głębokiem, strasznem, pełnem zaklętego czaru,
Zarażał tłum wesoły milczeniem pokutnem...

„Pani z dziecięciem na ręku“ utuliła ten smutek i w modlitwie a śpiewie wskazała mu sposób kojenia „westchnień przebolałej doli“. Lecz przyszła nauka i, zbudziwszy w duszy wątpliwości okropne, zerwała ogniwa łańcucha, łączącego poetę z niebem...

Wielka ogromem zwalisk, dumna śmierci trudem
Myśl zdzierała z praw bożych ideału szaty
I odarte — liczb marnych potrząsała brudem.

Zwątpienie ogarnęło umysł i serce poety a „duch niesyty tarzał się w tęsknocie“. Któż przyszedł z pociechą, kto rozegnał tumany sceptycyzmu? — Poezya „piękna, wzniosła i rzewna jak anioł pamięci“. Pieśń lunęła strumieniem, ale nie nadługo mogła zapełnić serce spragnione szczęścia. Duch niewiary jak uragan przechodził po duszy, niszcząc i druzgocząc jej pragnienia i ideały. Poecie brakło miłości. I ta się zjawiła; lecz czyż podniosła poetę? Nie! Zanurzyła go tylko w błocie! Podniósł się on jednak z tego kału i rozejrzał po niezmierzonych łanach czynu. „Powinność“ stanęła mu przed oczyma i przed sumieniem. Zapalił się do czynów: „duch wieków wyszlachetniał“ przed nim, więc nowemi zaczął kroczyć drogami. Lecz i tutaj „duch przeklęty“ splugawił święte zamiary. Pycha ze sztandarem sławy zabiegła drogę poecie, który z pogardą spojrzawszy na tłumy, „gdzie wiek cały na garstkę zdobywa się marną“, zatopił się znowu w marzeniach, rozrządzając w wyobraźni wolą narodu:

Wtem, powiewna i blada z wieńcem róż na czole
Z berłem w palcach ostygłych, wyciosanem z lodu
W płaszczu białym jak zimą posrebrzone pole,
Śmierć wionęła na duszę kolumnami chłodu

I z lekka włosem kruczym wieszczą skroń musnęła,
Dłonie śnieżne na serce położyła wrzące
Ustami kamiennemi oczy przycisnęła.

I zgasło życie młode, jak światełko drżące...
W proch ziemi poświęconej wsiąkły łzy gorące,
Pierś pod krzyżem po walce płonnej odpoczęła.

Jest to historya wielu dusz zapalnych, namiętnych, a słabych i niedouczonych, ani w szkole wiedzy, ani w szkole życia; pragną one od jednego zamachu świat przemienić, a praca powolna im obrzydliwą się wydaje, więc najczęściej... marnieją. Żal nam ich serdeczny, bolejemy nad ich stratą, jak się boleje nad każdem pięknem a przedwcześnie zgasłem życiem. Nie dąb to powalony przed nami piorunem lub połączonemi siłami ludzkiemi, ale kwiatek nikły, choć piękny. Sowiński w 12 sonetach cudnie odwzorował ten żywot jednodniowy, a do charakterystyki nakreślonej niegdyś przez Kraszewskiego w kilku powieściach, przydał jeszcze szczyptę zwątpienia nie o celach wielkich i świętych, ale o siłach jednostki utalentowanej.

W rok potem wyszły okruchy poematu zatytułowane: Z życia, które zjednały Sowińskiemu rozgłos ogólny. Założenie utworu, jego idea główna: budzenie do czynu społecznego znalazły oddźwięk w sercach młodzieży, wśród której różnorodne fermentowały pierwiastki. We wstępie poeta wzywał wyobraziciela potęgi woli i ofiarności:

Gdzież ty, olbrzymie ciżb, społecznych potęg mężu,
Owiany huraganem narodowych dum?...
Ach! ukaż we krwi skroń i połysk na orężu
I wzrok w miljonowy zatopiony tłum!

Patrzajcie: otóż on! Posępne cienie czoła
Rozdziera jasna myśl, jak piorun kłęby chmur,
Ofiarą zbrojna pierś ogromnem hasłem woła,
A chór — przerażający odgrzmiewa mu wtór.

Z tysiąca woli drgnień odlałem postać twoję,
Boleścią bratnich serc uolbrzymiłem duch...
O Panie! zejdź w otwarte pieśni mej podwoje
I senny świat ten mój w żywota porwij ruch!

Potężny i wyrobiony już głos Sowińskiego odbrzmiał sympatycznie i z serdeczną przyjęty został gościnnością. Nie brakło naturalnie i słów nagany, ale wogóle przyznano mu talent niepospolity. Rozżalony jedną z krytyk (napisaną przez Kazimierza Kaszewskiego) poeta w drugim wydaniu swego utworu, pomieścił przedmowę, w której prozą stanowisko swoje określił.
„Prometejowe tortury — powiada tu — zrywającego się do prawd najwyższych ducha godniejsze są pieśni niż kwilenie kochanków lub szczebiotanie słowika. Szamotanie się tłumu rozognionego myślą społeczną przemawia mi do serca daleko potężniej, niż muzyka niewinna majowego poranku“.
Jak widzimy, jest to energiczny protest przeciw zacieśnianiu zakresu poezyi do czułych i rzewnych westchnień i pieni. A jakkolwiek możnaby było autorowi przypomnieć jego zachwalanie „przeczystych, rzewnych, potulnych i świętych“ fresków Fra Angelico da Fiesole; wolno przecież widzieć w tak zmienionem zapatrywaniu postęp jedynie ducha i rozszerzenie widnokręgu poetyckiego. Koniec końców bowiem i freski owe, arcydzieło w swoim rodzaju, nie wyrażały jednostkowego, egoistycznego uczucia, lecz aspiracye mas całych, duchem pobożności przejętych; były zatem także wyrazem czynu w pewnym ograniczonym zakresie.
Zresztą poglądy dawniejsze Sowińskiego pozostają i w tym utworze tymi samymi, uzupełniają się tylko i zaokrąglają. Przedstawiciel nauki abstrakcyjnej, niezwiązanej z życiem, Omega, pokutuje za pychę rozumu w szpitalu obłąkanych, a Ugo, jego uczeń, dopiero wskutek bezpośredniego zetknięcia się z wynikami drogi, którą postępował, porzuca sfery nadniebne i wspiera ziemskie działania Ludmira, przedstawiciela mas i czynu społecznego. W czynie tym bierze udział poeta Henryk, co wzgardził gruchaniem miłosnem i niewieściemi wdziękami. Natomiast ginie w obłąkaniu Adam, dusza czuła, rzewna, oddana miłości jedynie, nie pojmująca ani energii Ludmira, ani uniesień Henryka.
Słusznie zarzucano Sowińskiemu, że w tem odrodzeniu społecznem nie naznaczył właściwego dla kobiety miejsca. Ewa bowiem, tak zmienna i z tak różnorodnych pierwiastków złożona wietrznica, posiadająca w głębi serca jakieś skarby ukryte, ukazuje się nam tylko epizodycznie, ułamkowo. Najwięcej w niej uwydatniona została zalotność i chwiejność rozbujałej myśli i fantazyi. Później widzimy ją przychodzącą do szpitala obłąkanych, by błagać o przebaczenie Adama, którego nie kochając zaślubić chciała i przez to ducha jego w mrok śmierci pogrążyła. W końcu rzuca kwiaty na bohaterów odrodzenia i płonie rumieńcem na wspomnienie Henryka. Czyż te oderwane szczegóły mogą nadać wybitność jej postaci nawet w tak fantastycznym szkicu, jakim są okruchy poematu Z życia?
Wogóle biorąc, jakkolwiek idea utworu tego była piękna a nawet wzniosła, choć bynajmniej nie nowa, wyznać musimy, że samo obrobienie jej nie sprawia w nas zadowolenia estetycznego. Być może, nie wina w tem autora, jeno okoliczności; ale w każdym razie rozważając poemat w takim stanie, w jakim go mamy przed sobą, widzimy w nim nie gmach artystyczny, lecz lepiankę. W lepiance tej pali się ogień święty, to prawda; budowa jej atoli nie nabiera przez to kształtów artystycznych. Brak regularności, brak równomiernego uwydatnienia wszystkich główniejszych postaci, niektóre części niemal zupełnie chybione (np. sceny w szpitalu obłąkanych) każą nam patrzeć na te „okruchy“ jako na zabytek dziejowy bardzo ważny, z którego i dzisiaj jeszcze wiele myśli rozumnych, wiele uczuć gorących każdy wyczytać może, ale który jako dzieło sztuki do wielkich zaliczonem być nie może.
Z dwu lat, ubiegłych po ogłoszeniu tych „okruchów“ Z życia, niewiele mamy poezyj, bo zaledwie dwa króciutkie wierszyki i Fragment powieści. Autor zajęty był wtedy publicystyką i działalnością życiową, napisał Studya nad literaturą ukraińską (1860), przełożył Hajdamaków Szewczenki (1861) i wiele artykułów w „Kuryerze Wileńskim“ (1860—62) pomieścił.
We wspomnianych dopiero co poezyach oryginalnych bardzo odmienne panują tony. W Aniele dziejowym przedstawia Sowiński walkę złego pierwiastka z dobrym i zaznacza zwycięstwo dobrego. W wierszu Do narzeczonej (1862) słyszymy po raz pierwszy u naszego poety wyrażenie uśmiechu i szczęścia:

Serce ty moje! złote! jedyne!
Wielkie a ciche i rzewne!
Tyś mię jak powój uschłą krzewinę
W listki ubrała powiewne.

Uśmiech mój wyjrzał z cichego grobu;
Miłość z anielskiem marzeniem,
Szczęście i wiara zeszły mi z tobą
Ślicznem jak młodość widzeniem.

Lecz w tymże samym roku dochodzi nas zgrzyt rozpaczy; poeta ciska przekleństwa na miłość i na kobiety. Mówię o Fragmencie powieści, który, lubo wydany został dopiero w roku 1869, powstał przecież, jak się dowiadujemy z daty podpisanej pod tym utworem, o wiele wcześniej, bo w r. 1862. Opisuje tu poeta miłość Leona, studenta medycyny, guwernera czy korepetytora, do córki szlacheckiej Mani, miłość szaloną, namiętną, chuć raczej zmysłową, którą chce wychłostać biczem Furyj i pochodnią hańby piekielnej wyświecić:

Chciałbym ogniem i krwią odmalować ducha tortury,
Gdy żądzą runie w proch, a natchnieniem rwie się do góry,
Gdy męską, dumną myśl, najszczytniejszych pełną obrazów,
Ustek wiśniowych jad zamieni w legowisko płazów.
Chciałbym z Dantejskich barw i palących jak grom wyrazów
Utworzyć pieśń... Jak Jozue rozwalający mury
Pragnąłbym skruszyć gmach zniewieściały naszej natury,
By w gruzach jego wznieść potężniejszy — z cyklopich głazów.

Perypetyj tej miłości czy tego szału opowiadać nie będziemy; nie przedstawiają one cech wybitnych i tylko pod wpływem świetnego obrazowania na umysł czytelnika działają. Chcąc streszczać, potrzebaby przepisywać. Zresztą sam poeta nie bardzo dba o malowidło szczegółów; oto np. jak najważniejsze tej historyi chwile opisuje:

Czy jest milszego co nad majową podróż z kochanką?...
Słuchajcie: Byszów — noc — pocałunek pierwszy na ganku;
Chodorków — kilka słów : „Leosiu mój!“ — „Maniu serdeczna!“ —

Berdyczów — łzy i gniew — pojednanie i miłość wieczna.
O parę mil — utarczka znów i rozpacz ostateczna —
Zgryzota — żal — wieczorny upał i chłód o poranku —
Milutki dąs — westchnienie — śmiech — rozmowa niedorzeczna,
Tupnięcie nóżką — wstyd i łzy i „kocham“ bez ustanku.

Poeta gardził i kochał „sam z sobą w dziwnej rozterce“. Potem tulił do serca Magdaleny pokutujące...
Fragment powieści jest to poemat w rodzaju Byronowskiego „Don Juana“ — pod pewnym tylko oczywiście względem. Pełno w nim spraw osobistych, sympatyj i antypatyj autora, pełno obrazków przecudnych i myśli wzniosłych, jak nie mniej pełno miału i kwasu egoistycznego. Wiersz długi 15-zgłoskowy z męską średniówką tokiem swoim przypomina niekiedy prozę, lubo dykcya jest wysoce poetyczna i obfituje w mnóstwo energicznych, śmiałych, malowniczych wyrażeń.
Wykroczył w tym utworze Sowiński przeciw regule wypowiedzianej przez siebie w Satyrze, bo podzielił z braćmi „zgrzytanie swoje, walkę, upadek i niepokoje“. Nie możemy mu mieć tego tak dalece za złe; gdyż nikt świętym nie jest; a ponieważ znajdujemy grunt szlachetny, nie zważamy bardzo na osty, które na nim rosną.
Dla charakterystyki poety podnieść tu winniśmy parę szczegółów. Wspomnieliśmy już, że w poemacie tym był Sowiński wrogo dla płci pięknej usposobionym. Sama treść poematu miała wykazać, jak wiele męskich dusz „nadziejami wielkich za młodu“ runęło nagle w proch, tkniętych śmiertelną trucizną zmysłowej miłości. A oto portret bohaterki:

Recipe: — dumy lwiej i turkawki młodej gruchania;
Wściekłych, tragicznych scen i pieszczot — do niewytrzymania,
Żądzy i zimnej krwi, okrucieństwa, smutku, czułości,
Najpotworniejszych kłamstw i przezroczej jak łza szczerości;
Wszystko to zmąć i w ogniu azyatyckiej miłości
Skrysztal w kobiety kształt — a wyjdzie niezawodnie Mania.
Milutki typ! Niewiele w nim znajdziesz idealności,
Mnóstwo ma wad — nie przeczę — a jednak wart jest kochania.

Albo obrazek rozwydrzonej zabawy Mani i jej siostry separatki „wielce ognistej“:

Cały ogród się wstrząsł od sióstr rozhukanych swawoli:
Jak bajadery dwie wystąpiły w bachantek roli:

Był to zwierzęcy szał bez najmniejszej myśli na czole:
Namiętność — zawrót — krzyk — rozpasane śpiewy i żarty,
Orgija — wir bez tchu — poganizm z tuniki odarty...
Leon się śmiał, choć czuł, że śmiech ten piekielnie go boli.

Krytyków swoich traktuje Sowiński pogardliwie, a na zarzut mistycyzmu w utworach dawniejszych, tak odpowiada:

Dość już mistykiem być... choć raz Kaszewskiego rozbroję.
Nowożytny ów Grek, od trawienia klasyków senny,
Mówi, żem sfinks i gniewa się na poezje moje...
Szczęściem na ludzi gniew pospolicie bywam kamienny.

Zaufanie w sobie, egoizm rozbrykanej imaginacyi wkłada w usta Sowińskiego wyrazy pychy, tak niegdyś surowo potępianej:

Alboć i ja... Co chwila z powieści mojej odmętu
Jak rybki z głębi wód wynurzają się dziewcząt twarze...
Ha! niema co!... choć mi wstyd, lecz powiem bez wykrętu,
Że tyleż jestem wart, co i wszyscy nasi pisarze...

Temperament poetycki niewątpliwie najdobitniej wyraził się w tym utworze, tak różnorodne, a zawsze namiętne budzącym uczucia. Widać, że był istotnie pisany krwią i łzami — wybuchy na każdym są kroku.





II.

Po Fragmencie powieści nastąpiły lata ciszy i smutku. Przebył je Sowiński w gubernii kurskiej, najprzód w Kursku, a potem w Szczygrach. W r. 1868 przybył do Warszawy, został spółpracownikiem „Gazety Warszawskiej“, potem „Wieńca“, „Gazety Polskiej“, „Tygodnika Powszechnego“, umieszczając tu dużo recenzyj, trochę wspomnień i powieści.
W lirykach jego od roku 1868 znajdujemy wyraz uczuć różnorodnych. Zwątpienie, gorycz, myśl samobójstwa, rozpaczliwe nad stanem społecznym rozpamiętywania, albo też nanowo rozbudzona ufność w losy przyszłe i zadanie poety, dźwięczały naprzemian na strunach teorbanu. Mamy tu kilka cudnych pereł, prawdziwą poezyą lśniących; mamy i rozumne credo poetyckie:

Jeżeli chcesz być wieszczem bratnich ciżb,
Więc rzuć gruchania ckliwe, mądrość liczb,
Zdawkowych poziom wyobrażeń,
A stań się słowem wielkich wrażeń,
Sumieniem w ciemny wpływającem gmin,
Pamięcią żywą bohaterskich zdarzeń
I wiarą uzbrojoną w czyn.
(Rada poecie).

Podobnym duchem natchniona jest pieśń Do liryków dzisiejszych, gdzie żąda od poezyi, potęgi, prawdy, życia, promiennych myśli, natchnienia, co do życia budzi“, a lirykom stawiającym ołtarzyki drobne radzi, by zaprzestali wyśpiewywać egotyczne dumy, a weszli w „kuźnie pracy gminnej“ i śpiewali to, co czują tłumy, lub — zamilkli...
Obok pięknych i silnych, były atoli i słabe utwory, w których rozgoryczenie łączyło się z ciasnotą poglądu, np. Dział pieśni, gdzie poeta, nie mogąc się pogodzić ze wstrętnym sobie kierunkiem myśli i dążeń, potępia bezwzględnie stulecie obecne:

Wiek rozumu, jak tabor ciurów rozpasany
Opycha brzuch podbitej materyi cielskiem...
Jak krzyże mogił kmiecych na cmentarzu sielskim
Wali się posągowy piękna świat — oplwany
Pogardą ciżb, dla których każdy kwiat jest zielskiem,
A laur wydaje plon żołędzi pożądany...

Z większych utworów tego czasu odszczególnia się Graf Jarosz, nastrojem i barwą przypominający Fragment powieści, a opowiadający o miłostkach znudzonego grafa z cyganką Diwą i o jej zemście. Wiersz energiczny a piękny jest największą tego poemaciku zaletą.
Wszystkie wymienione dotychczas utwory zebrał Sowiński w dwutomowym zbiorze, wydanym roku 1875 w Poznaniu p. t. „Poezye S.“ Obraz atoli owoczesnej działalności poety byłby niezupełny, a w porównaniu z dawniejszą blady, gdybym choć mimochodem nie wspomniał o tragedyi w 5 aktach z prologiem i epilogiem, ogłoszonej bezimiennie w r. 1873 p. n. Na Ukrainie. Nie wypełnia ona warunków scenicznych, ale jako poemat walczy o lepsze z dramatem fantastycznym Z życia. A walczy nie tylko z nadzieją, ale i z pewnością zwycięstwa. Grunt realny, na którym się poeta oparł, poruszenie sprawy żywo obchodzącej ogół, wyborne odmalowanie kilku charakterów, wiersz silny i dźwięczny, styl poetyczny jak rzadko nadają poematowi temu pierwszeństwo nad poprzednimi a nawet każą wogóle uważać go za najlepszy Sowińskiego utwór większych rozmiarów. Ma i on słabe swe strony, ale ich nie uwydatniamy, gdyż i silnych nie mogliśmy szczegółowo przedstawić.

∗             ∗

Po dziewięciu latach od czasu wydania zbiorowego poezyj swoich, Sowiński przedstawił nową ich wiązankę p. t. „O zmroku“ (Warszawa, 1885, str. 157). Skromną jest ona wielce pod względem objętości i świadczy wymownie, że chwile natchnienia, nawet u wysoce utalentowanych poetów, bywają bardzo rzadkie. Przytem wszakże pamiętać należy, że w przeciągu czasu, który upłynął od r. 1875, Sowiński zajęty był już to układaniem obszernej kompilacyi z dziejów literatury polskiej, już to podróżami, już to utrwalaniem na papierze wspomnień młodości swojej, tak że na pisanie poezyj wiele nawet swobodnych chwil nie było. Nie od objętości zresztą wartość zbioru poezyj zależy. Zajrzyjmy więc do wnętrza. Mroczne ono jest wielce, jak sam tytuł ostrzega, ale bywają w niem i błyski jaskrawe. Poeta, który zawsze z wysoka patrzył na świat i jego dzieje, który bardzo wybitnie samemi najwyższemi zagadnieniami życia społeczeństw w poezyach swoich się zajmował, tu jakkolwiek czuje upadek sił swych twórczych i gorzkie nad nim łzy wylewa; jakkolwiek błąka się po otchłani wątpliwości, posiada jednak dosyć jeszcze mocy, ażeby się nie dać pokonać zwątpieniu i rozpaczy, a nawet wynajduje w końcu ujście ku światłościom niebieskim, co mu dają ukojenie.
Z temperamentu namiętny, łatwo popadał Sowiński w krańcowości, wśród których bawił zazwyczaj przez chwilę tylko. Rozumiał i potężnie oddawał poczucie siły tytanicznej w pokoleniu Prometeuszowem, ale równocześnie znając małość człowieka, korzył się przed Panem. Wspaniale maluje Świat Ducha:

Bez granic wielką jest kraina Ducha,
Promienna bóstwa blaskiem u swych szczytów
A w dole — otchłań mroku, łkań i zgrzytów,
Skąd rozpacz i nienawiść wciąż wybucha!

Kto w głosy jej się tajemnicze wsłucha,
Ten dozna już-to grozy, już zachwytów,
Nieznanych tym, co w prochu zasklepieni,
Dla których byt — to puszcza światów głucha,
A oni sami — poczet marnych cieni.
Rojenia młodych lat, natchnienia błyski,
Ofiarność, wiara wrząca, czar miłości:
Czyż nie jest-to świat wrażeń niebios blizki,
Słoneczny, wiosną tchnący raj ludzkości?...
Czy nad wspaniałe gwiazd i tęcz widoki,
Lub zorzy biegunowej ogniotryski
Nie wyższy umysł twórczy i głęboki?...
A oneż wulkaniczne serc otchłanie,
Gdzie wiecznie płonie brudnych żądz pochodnia,
Gdzie lęgnie się występek, zdrada, zbrodnia —
Czy może iść co z niemi w porównanie
W ohydzie okropności?!... krwią i łzami,
Jak lawą, broczą one ludów dzieje;
Podziemny grzmot ich postrach w ciżbach sieje;
Żałoba, rozpacz idą ich śladami,
A potem cisza spustoszenia głucha...
O, straszne, straszne są przepaście Ducha!

Gdyby poeta na tym obrazie, przedstawiającym dwoistość objawów ducha w ich najwybitniejszych wyrazach, był poprzestał, wiersz jego pełen siły słowa i trafnych porównań, zadowolniłby w zupełności estetyczne jak i logiczne poczucie. Ale Sowiński, lubiący antytezy, zapragnął przeciwstawić tej dziedzinie ducha marność materyi — i zepsuł piękny utwór, gdyż przeciwstawienie to nie może znaleźć potwierdzenia rozumu. „Świat materyi bezwiedny“ niknie i przepada w każdej chwili, to prawda, lecz w szczegółach tylko, nie w ogóle swoim — zupełnie tak samo jak i świat ducha, który bez tej materyi nie znałby ani rojenia młodych lat, ani błysków natchnienia, ani czaru miłości, ani — z drugiej strony — owych dziejów broczonych krwią i łzami jak lawą. Poeta jako spirytualista zapomniał o tym ścisłym związku, jaki łączy ducha z ciałem i wyobrażał sobie idealnie, lubo w kształtach zmysłowych, bezwarunkowe panowanie ducha oddzielonego od materyi; ale czytelnik nie może popełnić takiej abstrakcyi, nie może lekceważyć tej materyi, bez której duch na ziemi objawićby się nie mógł. Gdyby Sowiński mówił tylko o objawach ducha poza-ziemskich, to nawet nie zgadzając się z nim co do samego pojęcia, moglibyśmy przynajmniej zrozumieć jego przeciwstawienie materyi duchowi, ponieważ jednak w całym wierszu czytamy tylko o stosunkach czysto-ziemskich, musimy przeciwstawienie to uważać za brak należytego rozmysłu w poecie rządzącym się chwilowymi wybuchami.
Równie potężnemi słowy przedstawił Sowiński Widmo Ruiny, uosobione w trzech postaciach: nędzarza-łupiezcy, bachantki oraz „miałkiej, bezdusznej, pozornej“ nauki. Pomijając nietrafność zestawienia tych trzech uosobień, w których dwa pierwsze są postaciami ludzkiemi, a trzecie — abstrakcyą bez ciała, gdy analogicznie wypadałoby wprowadzić cynika-zarozumialca, — możnaby autorowi zarzucić dziwne w poecie „celów gromadnych“ nierozumienie dróg postępu, kroczącego ku udoskonaleniu bytu narodów; nie każde przecież niszczenie jest dziełem „ziejącego jadem demona“; nie na każdej ruinie płakać nam trzeba; są i takie, które radością przejmują serce, gdy się zło, niewola, nędza wykorzenia. Rozumiał to niewątpliwie autor Satyry, ale, jak nieraz, zanadto dawał się unosić jednemu prądowi myśli, który nim chwilowo zawładnął. Kreacyom jego nie zawsze przewodniczyła rozwaga poety-myśliciela, który nie tylko na formę piękną, ale i na wszechstronny rozwój treści utworu baczy pilnie, ażeby uczucie i fantazya zakochane w danym pomyśle nie nadały mu nieprawdziwego zabarwienia. Widać to nietylko w Świecie Ducha i w Widmie Ruiny, lecz gdzieindziej.
Ośm Fragmentów satyrycznych uderza na jedno przeważnie zło, które tak zajęło umysł poety, że już na inne nie chciał czy nie mógł zwrócić oka. Tem złem jest zmateryalizowanie świata, owa gorączka złota, owa „giełda bez Boga“, która się już Krasińskiemu w przerażających przedstawiła kształtach. U ołtarzy poezyi siedzą tylko lutniści, ślepi, starzy; mistrze-kapłani już spoczywają „zmorzeni mogił snem głębokim“; westalki poszły na giełdę składać ofiarę Baalowi, porzuciwszy „harfiarzy nucących psalmy“. Co więcej, nawet poeci nastrajają swe lutnie „na złota brzęk“ i czujnem uchem słuchają na giełdzie, „po czemu dzisiaj łza, po czemu śmiech, po czemu jęk“, za grosz gruchają jak gołąbki, za dwa śpiewają „dziewic erotyczny wdzięk“, za trzy wybuchają rozpaczą lub głoszą „wrzaski trąb, ryk dział i mieczów szczęk“. Albo też kłamią swym ideałom, gdy „pieszczotliwy gwar niewieści“ każe im być śpiewakami uczt i mirtem wieńczyć skroń, zamiast dzierżeć silnie w dłoni miecz archanioła, co go „Bóg dał u raju wrót“, by walczyli „z szatanem wiecznej mgły na wielkiej ducha tamie“. Ci, co mieli porwać lud do wielkich czynów, a w powodzi klęsk pocieszać zrozpaczone tłumy, wolą „chluby laur“ i wnoszą w cichy świat poezyi „okrzyk zgraj i żądzy samolubnej brud“. A zgraje te, jak w epoce cezarów rzymskich, wołają o jedzenie lub „ryczą wśród kamelij dżdżu i róż“, bijąc szalone oklaski tym, „od których pierzcha dróg dziejowych anioł-stróż i przedświt gasi swe złotopromienne blaski“. Zgrajom tym rozszalałym nie przyświeca żadna gwiazda, bo nawet myśl badawcza, niegdyś roztrząsająca zwój „potęg twórczych“, dzisiaj kupczy strzępami wiedzy, otoczona rojem heter i sofistów. Tryumfy nad kamieniem, parą i żelazem podsycają tylko moc i szał materyi; kał żądz poziomych zalał świątynie serc; ateizm na zgliszczach wiar zapanował i zawładnął przekonaniami tłumów całych. — Tak sobie wyobrażając i tak przedstawiając stosunki świata dzisiejszego, poeta nie ma dosyć słów najsroższego oburzenia, a w namiętnem piętnowaniu wszystkiego, co wiek obecny wydał, traci miarę, traci świadomość swego stanowiska względem tego świata i — jakby jedyny mędrzec wśród powszechnej ciemnoty i zepsucia — twierdzi urągliwie, że nasz „mądry wiek“ zostawi po sobie „stos węgli, martwych ksiąg — i kłamstwa nowy krój i wielki grób w ostygłem potomności łonie“.
Ryczałtowe to potępienie wieku i postawienie siebie samego w roli mędrca wyrokującego o głupstwie nie jest wszelako objawem zarozumiałości poety; w innym bowiem utworze p. t. Płacz senny szczerze się spowiada ze słabości swych, wyznając, że rozkładowe pierwiastki czasu podziałały i na niego. We śnie zjawia mu się najsędziwszy z poufałych ojca jego przyjaciół, a dla niego od kolebki samej najtkliwszy opiekun, i powiada mu jedno słowo: „pamiętasz?“ Wtedy-to łzy, których już nie miał na opłakanie innych nieszczęść i strat, bryznęły poecie z oczu, a on odrzekł staremu przyjacielowi z jękiem:

„Ach! pomnę...
Byłem niegdyś dzieckiem wielkich nadziei —
Wszystkie znikły w strasznej życia zawiei...

Chciano wznosić na nich gmachy ogromne —
Wszystkie u podwalin samych runęły“...
I od płaczu zanosiłem się prawie,
Co się nigdy już nie zdarza na jawie.

Dusza biedna poety, potraciwszy kolejno wiele pięknych, dobrych i dzielnych dzieci-natchnień, „dziś po grobach błąka się bez nadziei, przeklinając życie swe nieśmiertelne“.
Nie miejmy za złe autorowi, że żadne wspomnienie nie wycisnęło łez z jego oczu prócz wspomnienia o zmarnowanym talencie; nie miejmy mu za złe, że dla świata obecnego, dla nieszczęść i walk, miał tylko słowa urągania, bo nieszczęśliwi są niesprawiedliwi, bo w rozżaleniu głębokiem zawsze nam naprzód w myśli staje własna nasza osobistość, bo cudze bóle i cierpienia rozumieć możemy, a swoje — czujemy.
Ale też ze swej strony, jako członkowie świata obecnego, mamy prawo wymagać pewnej miarki wyrozumiałości, która może bardzo blizko graniczy ze sprawiedliwością; mamy prawo wymagać, ażeby poeta nie zasklepiał się w kółku własnych tylko czysto-indywidualnych poglądów przesiąkniętych uczuciowością i fantazyą, ale starał się spojrzeć wszechstronniej na to, co się dzieje, a możeby nie widział samych jedynie plam czarnych, możeby biczem satyry nie smagał niewinnych razem z winnymi. Jak sam poeta doznawał nieraz goryczy zwątpienia i o mało nie chwycił za broń samobójcy, by dosięgnąć „żywota szczytu — w nicestwie“; tak też w dziejach świata są chwile krytyczne i bolesne, rodzące wiele zamętu i spustoszenia w umysłach i sercach, które trzeba zrozumieć, zanim się je potępi. Los poety „burz, błyskawic, celów niedościgłych, pragnień Tantala“, który „myślą tonąc w dziejów krwawym potoku, z jękiem w piersi i palącą łzą w oku, umarł zapomniany w murach szpitala“ — jest niewątpliwie bolesnym i okropnym; ale zamiast wprost oskarżać oń „ciżbę“, potrzebaby może wskazać, o ile też sam poeta, zarówno zaletami jak wadami swemi, był jego sprawcą.

„Z mroku do światła“ podąża Sowiński na skrzydłach modlitwy. Korzenie się atoli nie było widać odpowiedniem talentowi poety „burz i błyskawic“, gdyż wymuszona prostota, za pomocą której chciał oddać swój nastrój religijny, nie dopisała mu ani pod względem stylistycznym, ani pod względem rymotwórczym. Stojąc nawet na stanowisku poety, trudno doszukać się prawdziwego piękna w tych jednostajnych litaniach, jakiemi są przepełnione wiersze zatytułowane: Siostra miłosierdzia, Modlitwa i Modlitwa pańska. I tam tylko widnieje talent istotny, gdzie Sowiński maluje płomiennemi barwami chwile pełne grozy, jak np. w Gwiazdce betlejemskiej:

Złowieszczą, straszną była droga,
Którą pędziła ludzkość cała
Bez gwiazd przewodnich i bez Boga
Zezwierzęcona, rozszalała...
Rozpusta, przemoc i niewola
Zaległy dziejów czarne pola.

Gdy możnych orgia huczała,
Ziejąca krwią, bezmyślnie sroga,
Pierś pognębionych ciżb nękała
Niedola ciężka, rozpacz, trwoga —
I wynędzniała w znojnej męce,
Ku niebu wyciągała ręce...
.............
Z kadzideł dymem, z modłów gwarem,
Jęk tłumów wzbijał się dokoła
Nad Panteonem świata starym...
Ach! próżno krwawią korne czoła
O świątyń marmurowe progi...
Pogłuchły, czy posnęły bogi?...

Takie są liryki Sowińskiego, zawarte w ostatnim zbiorze jego poezyj. Żaden z zamieszczonych tu utworów nie może być, wobec surowszego sądu, poczytany za doskonały; podziwiając bowiem dosadność i barwność dykcyi, dobre rymowanie, a nadto piękność i trafność poszczególnych ustępów, w żadnym nie znajdujemy takiego pomysłu, któryby, bez względu na swą świeżość i oryginalność, mógł wytrzymać próbę ścisłej analizy. Jednostronność w poglądzie na świat, zawarunkowana romantycznym nastrojem ducha, którego Sowiński był świetnym epigonem, psuje najczęściej wrażenie, wywołane barwnymi obrazami. Dodać wreszcie potrzeba, że i pod względem formalnym wiersze tego niepospolitego poety nie zawsze zadawalniają; może z umysłu, dla wywołania jakiegoś specyalnego wrażenia, zaniedbywał on często rytmikę i używał niekiedy całkiem niepoprawnych wyrażeń (np. uświęcij).
Obok poezyj drobnych znajduje się w owym zbiorze jeden utwór epicki i jeden dramatyczny.
Liryk gnomiczny nawskroś chciał okazać, że i w innych rodzajach poetyckich potrafi dzielnie władać piórem. Jak wiemy, nie po raz to pierwszy występował Sowiński z takiemi próbami; był on już autorem dwu dłuższych poematów, fantazyi dramatycznej i tragedyi. Pomimo wielkich zalet, w jakie obfitują, niepodobna przecie twierdzić, by one odpowiadały warunkom tych rodzajów literackich, do których się zaliczały. Wprawdzie fantazya dramatyczna Z życia miała w swoim czasie rozgłos nadzwyczaj wielki i pod względem społecznym wywarła na umysły wpływ potężny; wprawdzie tragedya Na Ukrainie wiele mieściła scen rzeczywiście pięknych i nieraz wstrząsających; wprawdzie poemata (Satyra, Fragment powieści), odznaczają się werwą nadzwyczajną; wszędzie atoli podmiotowość liryka brała górę nad przedmiotowością epika i dramaturga, a kompozycya całości chromała wyraźnie.
W Prażniku pragnął widocznie Sowiński zachować jak najzupełniejszą przedmiotowość i dlatego, obrawszy temat z życia ludu wiejskiego na Podolu, przymuszał się do utrzymania prostoty wyrażeń i sytuacyj. Przymus ten znać w jego utworze, bo go widać z całego toku opowiadania oraz z tych miejsc, w których nie udało się poecie powstrzymać lotu wyobraźni, np. gdy krupniczek nazywa „dziecięciem miodu i gorzałki, zrodzonem w ogniu“, lub gdy opór dziewcząt względem napastniczych zuchów nazywa „głośnym, ale kruchym“. Naśladowanie „Pana Tadeusza“ widnieje tu w wielu miejscach zarówno w charakterystyce ludzi, jak w porównaniach i w sposobie prowadzenia rozmów. Nie miał zresztą autor najmniejszej pretensyi do tworzenia eposu; pisał tylko sielankę skromnych rozmiarów; szkoda wszakże, iż nie potrafił wybrać sytuacyj bardziej interesujących, niż je znajdujemy w dwu pierwszych częściach utworu; trzecia dopiero i ostatnia (bardzo krótka, bo 5 stronic zawierająca) cokolwiek żywiej zajmuje. Przytoczę tu samo zakończenie, mające niemało piękności w stylu prostym:

Najłagodniejsza, miła, wesolutka, słodka
Gromadka była dziewcząt... Jak owieczek trzodka

Zebrała się u lśniącej, jako łza, krynicy
I wyśpiewuje sobie dumki: o Dziewicy,
Co utonęła, biedna, w modrym gdzieś Dunaju:
O Doli nieszczęśliwej, o Zielonym Gaju,
O Petrze młodym, białolicym, o Kalinie;
O Wietrze bujnym. Z kwiatów wonią płynie
Ten cudny śpiew daleko... gdzie też to on ginie?...
Do późnej nocy trwała uczta u Hołuba; —
Niejedno dziewczę tam słyszało słowa: „Luba!
Czy będziesz moją?“ — a niejeden: „Och, na wieki!“...
Nareszcie biesiadnikom zwarły się powieki
Głębokim snem — i tylko księżyc białolicy
Przesuwał się po niebie nakształt bożej świecy.

Prolog tragedyi jest, jak zapewniają znawcy stosunków na Rusi, a mianowicie Kraszewski, obrazem wiernie z rzeczywistości malowanym. Zapewnienie to chroni bezwątpienia Sowińskiego od zarzutu wymyślania dowolnego scen jaskrawych, okropnych, ale nie może go zabezpieczyć od wytknięcia usterek artystycznych. Przedewszystkiem tedy poeta nie umiał nagiąć swej dykcyi do oddania mowy rozmaitych temperamentów i charakterów; wszystkie jego osoby przemawiają jednostajnym językiem, właściwym samemu poecie, jędrnym, barwnym, pełnym przenośni nowych i trafnych. Tak nigdy nie bywa w rzeczywistości; każdy bowiem człowiek ma swój odrębny sposób wyrażania uczuć i myśli, swój odrębny styl; powieściopisarz i dramaturg zarówno w interesie wiernego oddania rzeczywistości jak w interesie czysto artystycznym wykazania odrębności charakterów za pośrednictwem dykcyi także, muszą pilnie studyować te różnorodne style i stosować je w swych kreacyach. Powtóre, posługiwanie się w dramacie takiemi potęgami natury jak grzmoty, błyskawice i pioruny, wówczas właśnie się ukazujące, kiedy tego autor potrzebuje, może wprawdzie wywołać efekt, ale tylko melodramatyczny. Co do charakterów, to wszystkie prawie są gwałtowne i namiętne, a jakkolwiek zachodzą pomiędzy nimi różnice, nie rysują się one tak dobitnie, jakby tego wyrazistość dramatyczna wymagała. Hrabia August Maliński płonie żarem dla rozwódki księżnej Róży, która jako dawna kochanka zawołanego uwodziciela Łaszcza nie ma, jakby się zdawało, żadnego skrupułu w rozrywaniu ogniw życia rodzinnego i popycha Augusta ku jakiemuś stanowczemu czynowi. Hrabina Malińska, zaniedbywana przez męża, żywi także w swem sercu pewne uczucia dla innego mężczyzny; ale jako matka i kobieta religijna zezwolić na rozwód nie chce; mąż przy uderzeniu piorunu wtrąca ją w rzekę. Myślał, że przez ten postępek stanie się swobodnym, jak tego życzyła sobie księżna; ale doznaje zawodu, bo gdy „z ubiorem i włosami w nieładzie, blady, z obłąkanym wyrazem w twarzy“ staje w nocy „oblany strugą błyskawicy“ w mieszkaniu księżnej, mówiąc, że jest wolny; ta, zapewne nadzwyczajnością zjawienia zdenerwowana, odpycha go ze wstrętem...
Najlepszą ze wszystkich postacią jest Łaszcz człowiek zdolny, z błyskotliwem wykształceniem, wymowny, lecz zepsuty nawskroś, czyniący swym zachciankom jedynie zadość. Świątynię ducha jego — jak sam powiada — zalegają zgliszcza; lecz nie wszystkie w niej bóstwa runęły... od podwalin do sklepienia dotychczas mocno trzyma się, jak słup z granitu, królewska, niezachwiana duma, dla której wszystko i wszystkich poświęcić gotów. Potężna-to, demoniczna niemal osobistość z powodu uroku, jaki rzuca zarówno na grono mężczyzn, ślepo za nim idących, jak i na kobiety, które się w nim na zabój kochają. Słowa, wypowiedziane w rozmowie z księżną, rozjaśniają nam powody wybujania chwastów na dobrym początkowo gruncie, stanowiąc zarazem charakterystykę chwili, w której sceny się odgrywają:

I cóż mię pchnęło w nędzy tej hulaszczej piekło,
Z pogardą ku samemu sobie, z żądzą wściekłą
Zawrotu, zapomnienia, wśród posępnej nocy
Nadziei mych, z uczuciem gniewu i niemocy?
To czasu wina a nie moja... Takich, jak ja, wielu
Zmarniało, trwoniąc życie pozbawione celu...
Piętnują hańbą mnie, że psuję obyczaje;
Cnotliwi Alcybiadesem zwą... Nie taję,
Że do mnie chętniej niż do innych młódź się garnie: —
Lecz któżby ją zniewolił pracy jąć się — karnie,

Surowo, dzielnie, po rycersku?... gdzie wodzowie?
U kogo myśl ofiarna świta dzisiaj w głowie?
Runęła wiara w przyszłość; pośród zgliszcz ogromu.
Ni rozkazywać, ni ulegać niema komu...

Takie i tym podobne myśli i obrazy, niezawsze zresztą odpowiadające charakterowi osób, w których usta są włożone, stanowią nie tylko główną ozdobę Prologu tragedyi, ale nadto nadają mu znaczenie świadectwa dziejowego o stanie umysłów i serc na Rusi w ostatnim dziesiątku pierwszej połowy naszego stulecia.
To były ostatnie błyski talentu wielkiego, ale rozstrojonego w męskiej dobie życia i nie mogącego spełnić tych nadziei, jakie na podstawie początkowych utworów na nim pokładano. Zmarł 23 grudnia 1887 r.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Piotr Chmielowski.