Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom VII/XV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom VII
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom VII
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XV.

Skoro doszła ją wiadomość o chorobie Nataszki, hrabina Rostow wybrała się z całym dworem i z synem najmłodszym do Moskwy. Zamieszkała w własnym pałacu, gdzie już się przeniósł był ojciec z Nataszką i Sonią.
Choroba Nataszki tak się była wzmogła, i stan jej tak stał się groźnym, że dzięki temu, (co zadawalniało tak ją, jak i rodziców, ) nie wspominano więcej o powodach nieszczęsnych, które tak fatalnie zdrowie jej podkopały. Jej postępowanie w tej całej sprawie i zerwanie z narzeczonym, usunięto na drugi plan. Stan jej takie wzbudzał obawy, że nie miała nawet dość sił na to, aby zmierzyć całą doniosłość, winy popełnionej. Prawie nic nie jadła, pędziła noce bezsenne, chudła i nikła w oczach, kaszlała bez ustanku, a lekarze nie ukrywali dłużej przed jej rodzicami, że znajduje się w wielkiem niebezpieczeństwie. Odtąd więc myślano o tem jedynie, czem by jej można ulgę sprawić. Matadory w sztuce lekarskiej, lekarze najsławniejsi, odwidzali ją tedy, to osobno, to całym taborem, codziennie. Odbywano jedno consyljum za drugiem, naradzano się, krytykowano i wyszydzano się nawzajem, mówiąc po francuzku, po niemiecku i po łacinie. Zapisywano jej lekarstwa, najprzeciwniejsze jedne drugim, ale zdolne wyleczyć wszelkie choroby, jakie tylko doszły były do ich wiadomości.
Ani im to przez głowę nie przeszło, że zło, na które cierpi Nataszka, przewyższa ich pojęcie, jak w ogóle wszelkie bole ludzkości, mające swoje siedlisko w duszy, a nie pochodzące z żadnej części ciała. Na to cała medycyna nie posiada lekarstwa, a jednak ileż młodych istnień idzie na marne, ile zstępuje przedwcześnie do grobu, jedynie wskutek skomplikowanych cierpień moralnych. Lekarze, którzy lata całe, najpiękniejsze z życia swojego, poświęcają tej żmudnej nauce, którzy zresztą każą sobie za to grubo płacić, nie chcą przypuścić, żeby mogła istnieć choroba, przez nich niezbadana i nie docieczona. Bo proszęż państwa, czy mógłby czarownik dajmy na to, przestać używać swoich formułek i rozmaitych hokus pokus, któremi ludzi mami? Jakże mogą lekarze nie czuć się niezbędnymi, skoro są nimi, tylko w zupełnie innem znaczeniu, niż oni to sobie wyobrażają. U Rostowów dajmy na to, nie na to byli potrzebni, aby kazać chorej połykać najrozmaitsze substancje, mniej lub więcej zatruwające zdrowy organizm, a jeżeli je zażywamy w bardzo małej dawce, nie działające wcale. Ich obecność w domu była dla tego niezbędną, że zadawalniała potrzebę serc tych, którzy ją szczerze kochali. W tem tkwi moc niezaprzeczona i wpływ lekarzy na całe społeczeństwo, czy są prostymi szarlatanami, czy aleopatami lub homeopatami! Odpowiadają chęci odwiecznej niesienia ulgi naszym drogim chorym, wzbudzają pewną otuchę w naszych sercach strwożonych i zbolałych samą swoją obecnością, co spostrzegamy nawet u dziecka! Patrzmy na niego, gdy sobie gdziekolwiek guza nabiło, biegnie natychmiast do matki, lub „niani“ ukochanej, aby go ucałowała, upieściła i pogłaskała po miejscu bolącem. I zaraz zdawać mu się będzie, że go mniej boli paluszek skaleczony, lub guz na czole, bo go pożałowano i upieszczono. A dla czego tak jest? Bo dziecko ma to niezachwiane przekonanie, że ci, którzy są starsi i mędrsi od niego, mogą i powinni sprawić mu ulgę.
Lekarze byli zatem względnie potrzebni i użyteczni w domu Rostowów, zapewniając chorą najsolenniej, że skoro będzie zażywała regularnie proszki lub pigułki, przyniesione z apteki, pudełeczko po półtora lub dwa ruble, zaraz stan jej się polepszy, to przecież jest niewątpliwem.
Cóż byłoby się stało z Sonią, hrabiną i hrabią Rostowem, gdyby byli zmuszeni założyć ręce i pozostać bezczynnymi, zamiast wypełniać ściśle przepisy lekarskie? Jakąż rozkoszą było to dla nich, jakąż osłodą w cierpieniu, pamiętać co godzina o czemś innem przepisanem i niezbędnem dla chorej. Błagać ją prawie na klęczkach, to o spróbowanie kotlecika z kury, to kawałka sarniny pieczonej, to o połknięcie dla odmiany parę łyżek jakiej wstrętnej mikstury.
Jakżeby inaczej mógł był istnieć jej ojciec i nie uledz trawiącemu go niepokojowi o pieszczoszkę najukochańszą, gdyby nie był w zgodzie z własnem sumieniem, poświęciwszy dotąd tysiące rubli na lekarzy i aptekę, i gdyby nie mógł sobie powiedzieć, że gotów poświęcić drugie tyle, byle ją wywieźć za granicę i tam radzić się jeszcze słynniejszych synów Eskulapa? Coby się z nim było stało, gdyby nie mógł opowiadać codziennie swoim przyjaciołom, jak pomylili się Metivier i Feller, a wyłapał ich na tem Frise i jak w końcu Mudrow poznał się jedynie na chorobie Nataszki i sprawia jej znaczną ulgę? Czemże byłaby mogła zająć się hrabina, gdyby nie miała pod ręką wymówek, skoro chora nie chciała zastosować się najskrupulatniej do przepisów lekarskich?
— Nigdy nie wyzdrowiejesz tym sposobem! — gderała bez ustanku, zapominając nawet w rozdrażnieniu, które jej sprawiał upór córki, a wreszcie swoich zgryzot i kłopotów. — Nie godzi się w żart obracać twojej choroby, która trzeba ci wiedzieć, mogłaby sprowadzić „pneumonję“. — Hrabina wymawiała z naciskiem i pewnem zadowoleniem, to obce słowo, którego znaczenia wcale nie rozumiała. Tę nieświadomość, najzupełniejszą Bogiem a prawdą, podzielała z tysiącem innych profanów w dziedzinie medycyny. A Sonia, czyż byłaby mogła przenieść to na sobie, żeby nie czuwać nad chorą całemi nocami, nie rozbierając się wcale, byle być zawsze gotową do spełnienia ściśle i punktualnie, przepisów lekarskich? I teraz jeszcze spała tak jak zając w miedzy, aby tylko nie chybić godziny, kiedy ma podać chorej owe bardzo drogie pigułki z pudełeczka wyzłacanego! Czyż nie cieszyło to i samej Nataszki, mimo że zaręczała najsolenniej, iż nigdy już nie wyzdrowieje i zresztą nader mało jej zależy na tem, czy będzie żyła, czy umrze... czyż jej to nie pochlebiało, widząc jak wielkie ofiary ponoszą dla niej rodzice? Dla chorego, mówiąc prawdę, samo branie lekarstwa, stanowi rodzaj rozrywki i miłego zajęcia.
Ordynarjusz Mudrow, przychodził więc teraz codziennie, brał ją za puls, kazał sobie język pokazywać i żarcikował, przekamarzając się z chorą wesoło, mimo że zastawał ją niezmiennie bardzo bladą i przygnębioną. Gdy odchodził, wymykała się za nim po cichu hrabina. Wtedy stroił miny nader poważne, potrząsał głową i starał się ją przekonać, że liczy bardzo wiele na lekarstwo, ostatnim razem zapisane... Trzeba teraz czekać cierpliwie na skutek, tem bardziej że choroba, mając siedlisko przeważnie w systemie nerwowym, jest... Hrabina atoli rada ukryć sama przed sobą, resztę szczegółów zatrważających, wciskała mu szybko w dłoń sztukę złota, którą on jeszcze zręczniej spuszczał do kieszeni. Za każdą taką wizytą, wracała z sercem o wiele lżejszem i pocieszonem do swojej ukochanej pacjentki.
Mimo, że na zło Nataszki, świeże wiejskie powietrze, byłoby wywarło wpływ najzbawienniejszy, lekarze, aby nie stracić owych dukacików, osądzili, że nie może obejść się bez ich starań i zatrzymali ją gwałtem przez całe lato, w dusznej i cuchnącej atmosferze wielkiego miasta. W Moskwie tedy, byli zmuszeni chorobą córki spędzić lato hrabstwo Rostow, w pamiętnym roku 1812.
Pomimo tego nieszczęsnego zbiegu okoliczności, pomimo niezliczonych flaszek z najwstrętniejszemi miksturami i setek pudełeczek z proszkami i pigułkami, (z których pani Schoss, lubiąc pasjami leczyć się wiecznie, zrobiła była całą kolekcję) młodość w końcu zwyciężyła! Wpływ codziennego trybu i rozmaitych wydarzeń, zacierały zwolna przykre wrażenia i zmniejszał smutek Nataszki. Ból srogi z doznanego zawodu, który o mało jej serca nie rozsadził ustępował, zapadał w przeszłość, a siły fizyczne wracały i zdrowie coraz się polepszało.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.