Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 07.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dował mu reputację najwaleczniejszego między walecznymi! Tkwiła w tem zagadka, której nie był w stanie rozwiązać:
— Widocznie boją się nas jeszcze bardziej, niż my ich — powtarzał w duchu. — Coś podobnego zatem, i tylko tyle, nazywają ludzie bohaterstwem? Mnie się jednak zdaje, że tem wszystkiem nie złożyłem jeszcze dowodu miłości ojczyzny!... A mój jeniec, z takiemi słodkiemi oczami niebieskiemi, cóż on winien temu co się dzieje? Czyż można go robić za to odpowiedzialnym?... Biedaczysko, jak on się bał okrutnie! Sądził, że go zabiję! I po cóż miałem go zabijać? Ręka mi zresztą zadrżała gdym spuszczał pałasz na niego, a przecież mam dostać krzyż! Nie rozumiem! Niczego nie rozumiem!
Gdy Rostow oddawał się myślom tem kłopotliwszym, że na nie żadnej nie znajdował odpowiedzi zadawalniającej, koło „Damy Fortuny“, zwróciło się nagle w jego stronę. Awansował o jeden stopień, po utarczce pod Ostrowem, i od tej chwili, gdy tylko zapotrzebywano tęgiego oficera, udawano się najchętniej do niego.





XV.

Skoro doszła ją wiadomość o chorobie Nataszki, hrabina Rostow wybrała się z całym dworem i z synem najmłodszym do Moskwy. Zamieszkała w własnym pałacu, gdzie już się przeniósł był ojciec z Nataszką i Sonią.