Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom VI/XXII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom VI
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom VI
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXII.

Dekoracje przedstawiające las, wznosiły się po obu bokach sceny. Po środku ugrupowały się statystki w króciutkich spódniczkach i pąsowych staniczkach. Jedna z nich tęga i trochę przysadkowata, ubrana w bieli, siedziała opodal od swoich towarzyszek, na stołku drewnianym oparta o kawałek kartonu pomalowanego na zielono. Wszystkie chórem śpiewały. Gdy skończyły, owa tłusta dziewa wstała i postąpiła aż do budki suflera. Teraz zbliżył się do niej mężczyzna w trykotach jedwabnych, które odznaczały jego łydki olbrzymie. Przy czapce miał pióro wysokie i sztylet za pas wetknięty. Stanąwszy obok niej odśpiewał długie solo, giestykulując przy tem zawzięcie. Z kolei darła się tłusta spiewaczka w bieli. W końcu zamilkli oboje na chwilę, a gdy orkiestra przegrała wstęp, człowiek w czapce z piórem, porwał śpiewaczkę za rękę, cisnąc w swojej dłoni, jakby chciał policzyć wszystkie chrząstki i kosteczki w palcach i czekał z rezygnacją znaku kapelmistrza, kiedy mają zacząć drzeć się razem! Publiczność zachwycona, odpowiadała grzmotem oklasków, biła w dłonie, tupała nogami, jak najęta. Para śpiewaków, przedstawiająca prawdopodobnie dwoje rozkochanych, odpowiadali na ten objaw namiętny zadowolenia, uśmiechami i ukłonami, z dłonią na sercu, na prawo i lewo, w rodzaju podziękowania.
Co się tyczy Nataszki, ta przybywając prosto ze wsi, a tego wieczora zadumana więcej niż kiedykolwiek, znajdywała to całe przedstawienie dziwacznem i nienaturalnem. Nie była w stanie, ani zwrócić na tekst wyłącznej uwagi, ani pojąć na razie znaczenia muzyki. Widziała jedynie przed sobą płótna grubo nasmarowane farbami jaskrawemi, mężczyzn i kobiety, dziwnie ukostiumowanych. Wszystko to ruszało się, i darło niemiłosiernie, w blaskach oślepiających kinkiet teatralnych. Niczego nie pojmowała, uderzała ją jedynie śmieszność i nienaturalna napuszystość w całości. Tak ją to wszystko raziło, i tak było jej wstrętnem prawie, że wstydziła się i czuła zażenowaną, smutnem położeniem artystów na scenie! Starała się odszukać w twarzach najbliższych sąsiadów i sąsiadek, czegoś podobnego, do tego co sama odczuwała. Wszystkie jednak spojrzenia skierowane na scenę, zdawały się śledzić wątek sztuki z interesem coraz wzrastającym. Publiczność objawiała swoje zadowolenie tak hałaśliwie, że trzeba było uwierzyć jej rozentuzjazmowaniu. Nataszce i to jednak wydało się sztucznem, nienaturalnem, robionem niby na komendę. — „Ha! — pomyślała — tak być musi prawdopodobnie?“ — I przypatrywała się dalej tym wszystkim głowom ufryzowanym i upomadowanym na parterze, kobietom wygorsowanym w lożach, a szczególniej swojej pięknej sąsiadce Helenie, którą możnaby było uważać prawie za rozebraną. Pomimo tego nadmiernego obnażenia piersi, spozierała na scenę ze spokojem bogini z Olimpu, z uśmiechem stereotypowym na ustach. Oddychała rozkosznie, tą gorącą, niezdrową atmosferą, sali nabitej ludźmi, i znosiła stoicznie, owe setki źrenic wlepionych w nią z namiętnym zachwytem. I Nataszkę zaczął ogarniać rodzaj szału i upojenia, jakiego od dawna nie doświadczała. Zapominając zupełnie gdzie się znajduje, i jakie widowisko majaczy jej przed oczami, patrzyła bezmyślnie nie widząc niczego, podczas gdy mózg jej rozpierały myśli i chęci najdziwaczniejsze i najniedorzeczniejsze:
— Czyżbym nie mogła naprzykład — mówiła sobie w duszy — wyskoczyć z loży na scenę, i powtórzyć arję zmaltretowaną przez śpiewaczkę, stokroć lepiej?
To znowu brała ją ochota uderzyć wachlarzem po głowie staruszka w wysokiej, ufryzowanej starannie peruce, który siedział w krzesłach, pod jej lożą parterową, lub przechylić się ku loży sąsiedniej, i połaskotać piękną hrabinę Bestużew po plecach, prawie po pas obnażonych.
Podczas pauzy poprzedzającej każdy nowy numer w operze, otworzono z cicha drzwi obok loży Rostowów i wszedł ktoś zapóźniony. Zabrzęczały ostrogi i pałasz w ciasnym przesmyku loży.
— Anatol Kurakin! — mruknął Szynszyn. Hrabina zwróciła głowę ku drzwiom, i Nataszka ujrzała prześlicznego oficera, w mundurze adjutanta, który szedł naprzód loży, z miną junacką, ale nie mniej z pewną dystynkcją człowieka dobrze wychowanego. Przypomniała sobie natychmiast, że go już raz widziała na balu w Petersburgu. Było coś zdobywczego w jego chodzie i całym układzie. U innego wydałoby się to może śmiesznem i przesadzonem. On jednak był nadto pięknym, żeby mu nie miano wybaczyć czegoś podobnego, tem bardziej że w jego rysach był wyraz uprzejmy i pełen na pozór serdecznej dobroduszności i wesołości.
Mimo że kortyna była od dawna podniesioną, stąpał najspokojniej, nie troszcząc się bynajmniej o sztukę rozpoczętą. Pałasz pobrzękiwał uderzając o ostrogi. Głowę niósł wysoko. Była cała woniejąca i w pukle misternie ułożona. Rzucił okiem przelotnie na Nataszkę, oparł lewą dłoń na brzegu loży, w obcisłej cieniuteńkiej rękawiczce, skinął siostrze głową z uśmiechem na powitanie, a pochylając się naprzód, szepnął jej do ucha jakieś pytanie, pokazując wzrokiem ładną sąsiadeczkę:
— Zachwycająca! — zawołał głośno, mówiąc widocznie o Nataszce. Domyśliła się tego natychmiast, dziwnym instynktem kobiecym. Usiadł potem obok siostry, dotykając się prawie łokciem Dołogowa, który stał teraz w krzesłach na dole, aby módz przypatrzeć się dokładniej, pięknej hrabinie Bestużew.
— Jak podobni do siebie, brat z siostrą — hrabia zauważył — a tak piękni oboje!
Szynszyn kładł mu szeptem w ucho, jakąś najnowszą awanturkę skandaliczno-miłosną, która obiegała obecnie salony. Bohaterem tejże, był Anatol Kurakin. Nataszka nie straciła ani słowa, z tej historyjki skandalicznej, mimo że Szynszyn opowiadał ją głosem przyciszonym, a może właśnie dla tego. Gotową była jednak wszystko wybaczyć pięknemu adjutantowi, za to że nazwał ją „zachwycającą“.
Po pierwszym akcie, publiczność zaczęła tłumnie wychodzić, aby za chwilę powrócić nazad.
Borys zjawił się w loży Rostowów, prosząc ich w imieniu własnem, jak i w imieniu narzeczonej, żeby raczyli być na ich ślubie. Przyjmował gratulacje, z całą swobodą i rozweseleniem. Nataszka rozmawiała z nim najobojętniej w świecie. A jednak była niegdyś bardzo zajęta pięknym kuzynkiem. Była jednak w takiem podnieceniu gorączkowem, że nic jej nie dziwiło, i wszystko wydawało się czemś zupełnie naturalnem.
Piękna Helena miała dla każdego z osobna, swój wieczny uśmieszek słodko-zalotny, i Nataszka zaczęła ją w tem naśladować, uśmiechając się tak samo do Borysa.
Loża hrabiny Bestużew napełniła się wkrótce mężczyznami, odznaczającymi się dystynkcją i wyższą inteligencją. Szło im widocznie o to, aby cała publiczność dowiedziała się, że mają ten zaszczyt najwyższy, być znanymi królowej piękności, która lożę zajmowała.
Kurakin ustąpił miejsca obcym w loży siostry, sam zaś stał teraz obok Dołogowa, nie spuszczając z oka Nataszki. Odgadła, że obaj o niej mówią, i to jej wielce pochlebiło. Tak się teraz ku nim zwróciła, żeby mogli podziwiać jej profil. Według jej zdania klasyczna piękność jej rysów występywała najlepiej w profilu. Na chwilę przed drugim aktem, ujrzano wchodzącego do loży Rostowów Piotra. Utył jeszcze bardziej w tym czasie, był dziwnie smutny i przybity. Rostowy o nim nie wiedzieli, odkąd byli w Moskwie. Spostrzegłszy Nataszkę, Piotr przyspieszył kroku i zamienił z nią słów kilka. Odwróciła głowę mimowolnie czując na sobie wzrok Anatola, wyrażający uwielbienie pełne zapału, i przytem czułość niewypowiedzianą. Zmieszała się, widząc go tuż pod ich lożą. Widziała że go zachwyca, a dotąd nie znała wcale tego człowieka.
W drugim akcie dekoracje przedstawiały cmentarz, okryty nagrobkami. W głębi w płótnie stanowiącem tło sceny, była dziura, która miała księżyc przedstawiać. Na scenie ciemno się zrobiło, za pomocą deski przysłaniającej światło kinkiet, wzdłuż sceny ustawionych. Trąby i basy, grały ponuro, tonem głuchym, a mnóstwo ludzi otulonych dużemi, czarnemi płaszczami, wyszli z po za kulis. Zaczęli wywijać rękami jak szaleńcy, a jeden z nich trząsł gwałtownie jakimś przedmiotem ostrym i szpiczastym, który przypominał z daleka sztylet. Teraz nadbiegli inni jacyś ludzie, ciągnąc gwałtem ową tęgą pannę w bieli, która obecnie była ubrana niebiesko. Szczęściem dla niej zaczęli śpiewać wszyscy razem, zamiast uprowadzić ją dalej. Zaledwie skończyli drżeć się w niebogłosy, za kulisami odezwały się trzy donośne uderzenia, w jakąś blachę mosiężną, a ludzie w czarnych płaszczach poklękali natychmiast, intonując hymn rzewny i podniosły, który publiczność obsypała grzmiącemi oklaskami, przerywając tem nawet objawy tak niezwykłe i wypadki nadzwyczajne, przesuwające się po scenie.
Ile razy Nataszka rzuciła wzrokiem na parter, spotkała się z oczami rozpłomienionemi Anatola, który fiksował ją uporczywie, ani zważając co się dzieje na scenie. Nie przywiązując do tego najmniejszej wartości, czuła się jednak wielce zadowoloną, że potrafiła oczarować go do tego stopnia.
Helena skorzystała z entreaktu, aby powstać. Zwróciwszy się ku hrabiemu skinęła na niego paluszkiem, a skoro w loży się pojawił, zaczęła z nim mówić wyłącznie, pomijając tych wszystkich, którzy przyszli złożyć hołd najpoddańszy u jej stóp:
— Niechże poznam bliżej hrabiego, prześliczne panienki — przemówiła najuprzejmiej. — Całe miasto, niemi wyłącznie zajęte.
Nataszka powstała z fotelu, kłaniając się według wszelkich reguł, przepysznej hrabinie. Pochwała tejże była słodszą nad miód, dla jej miłości własnej.
— I ja teraz staram się przerobić na prawdziwą Moskiewkę — mówiła dalej Helena. — Czy też godziło się hrabio kochany, zagrzebać na wsi te dwie perły drogocenne!
Hrabina nie daremnie uchodziła za kobietę zachwycającą, która potrafi ująć sobie każdego. Miała dar niepospolity, mówienia zawsze zupełnie czegoś innego, niż w danej chwili myślała i odczuwała. Umiała pochlebiać zręcznie i z najwyższą naturalnością, jakby jej to wprost z serca płynęło:
— Musisz mi pozwolić hrabio kochany, postarać o rozrywki stosowne dla tych ślicznych panienek. I ja jestem w Moskwie ptakiem przelotnym. Nie zabawię tu długo... Trzeba tem bardziej korzystać z krótkiego terminu, i zabawić się należycie... Dużo słyszałam o tobie, moja śliczotko — zwróciła się wprost do Nataszki, ze swoim najsłodszym uśmieszkiem — w Petersburgu, od mojego wiernego pazia księcia Trubeckoj i od serdecznego przyjaciela mego męża, księcia Bołkońskiego... — Położyła nacisk na tem nazwisku, dając tem do zrozumienia, że wie o wszystkiem. Następnie, żeby zaznajomić się jeszcze lepiej, zaprosiła Nataszkę do swojej loży.
W trzecim akcie scena przedstawiała pałac oświetlony à giorno, którego salę wspaniałą ozdabiały portrety rycerzy wąsatych i brodatych. Po środku stało dwie osoby prawdopodobnie król i królowa. Król poruszył jednem i drugiem ramieniem, nareszcie zaintonował z pewnem wahaniem wielką arję, która co prawda wcale mu się nie udała. Później zasiadł na tronie wyzłacanym i okrytym pąsowym aksamitem, zapraszając królowę ręką, żeby zajęła obok niego drugie, niższe krzesło. Teraz wprowadzono ową jejmościankę, ubraną najprzód biało, potem niebiesko, a która obecnie Bóg raczy wiedzieć dla czego, była już tylko w koszulce. Z włosami rozpuszczonemi, zaczęła drzeć się niemiłosiernie, załamywać ręce i targać włosy, wyrażając tem rozpacz najwyższą. Naraz król skinął ręką surowo i natychmiast wybiegło z po za kulis mnóstwo kobiet i mężczyzn w trykotach, którzy skakali po scenie jak opętani. Skrzypce rzępoliły dość fałszywie, na nutę jakiegoś tańca lekkiego i wesołego. Z tłumu tańczących wysunęła się jedna tancerka, młoda jeszcze, ale chuda jak szczypka i z nogami długiemi jak u żurawia. Ta ukryła się najprzód za kulisami, poprawiając coś około staniczka tak krótkiego, że co chwila groził zupełnem zniknięciem. Z tem się ile tyle załatwiwszy, wybiegła na środek sceny i zaczęła wyprawiać skoki niepojęte. Publiczność, doprowadzona do szału, krzyczała, tupała, biła oklaski ogłuszające. Z kolei wysunął się z po za kulisy po prawej stronie Duport, także w trykotach, baletnik biorący za swoje entrechats i skoki rozmaite sześćdziesiąt tysięcy franków rocznie. Teraz publiczność zdawała się tracić zmysły z nadmiaru radości. Baletnik stojąc na jednej nodze, kłaniał się na wsze strony, z najsłodszym uśmiechem. Rozpoczęło się świetne pas de deux. Gdy powtórzono go dwa razy, na gwałtowne dopominanie się o to publiczności, król powiedział słów kilka w rodzaju recitativa, tańce ustały, a odezwał się chór w głębi. Nagle zerwała się burza, którą orkiestra starała się oddać na trąbach i basach, za pomocą mnóstwa gam chromatycznych. Tłum rozbiegł się uprowadzając dziewczynę w koszuli i kortyna zapadła. Publiczność przywoływała z dziesięć razy Duport’a i ową chudą baletnicę, z zapałem nie dającym się opisać. Rzecz szczególna. Nataszka już się niczemu nie dziwiła, znajdowała przeciwnie wszystko zupełnie naturalnem i uśmiechała się razem z innymi, ciesząc się tem, na co patrzyła.
— Nieprawdaż, że ten Duport niezrównany? godny podziwienia? — spytała ją Helena.
— Rzeczywiście — potwierdziła Nataszka, z całą szczerością.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.