Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom VI/XXIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom VI
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom VI
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXIII.

Podczas przestanku, otworzono cicho drzwi do loży Heleny i wsunął się ostrożnie Anatol, aby o nic nie potrącić. Nataszka uczuła na ramionach obnażonych chłodniejszy powiew powietrza.
— Pozwól śliczotko moja, że ci przedstawię mojego brata młodszego — przemówiła Helena, patrząc badawczo z pod oka, na Anatola i Nataszkę. Nataszka zwróciła się ku niemu skinąwszy główką z lubym uśmieszkiem. Z bliska wydał się jej ten piękny chłopak jeszcze ponętniejszym. Usiadł za jej fotelem, zapewniając, że pragnął od dawna być jej przedstawionym, odkąd miał to szczęście widzieć ją na balu u Naryszkinów. Anatol rozmawiał zupełnie inaczej z kobietami, niż z mężczyznami. Z tymi ostatnimi wcale się nie żenował, wypowiadał brutalnie zasady wstrętne, przyznawał się otwarcie, że byle mógł dogodzić żądzy chwilowej, dobre mu są wszelkie środki, gotówby nawet zbrodnię popełnić. Z kobietami przeciwnie (do jakiegoś czasu ma się rozumieć) okazywał się szarmanckim, delikatnym i potulnym jak baranek. Zachwycił tem wszystkiem Nataszkę, nie budząc w niej ani cieniu obawy, mimo że tyle o nim złego słyszała.
Anatol spytał ją o zdanie o operze przedstawianej, zapewniając, że co do niego, znajduje że Semenówna starzeje się i głos traci najfatalniej.
— Czy wie pani, że urządzamy karuzel w kostiumach — przemówił nagle tonem poufałym, starego, serdecznego przyjaciela. — Musi pani wziąć w nim udział, ubawimy się doskonale!... Wszak będziesz pani na nim? — szepnął jej do ucha tonąc wzrokiem w jej ciemnych oczach, które uśmiechały się do niego mimowolnie. Choć patrzyła gdzie indziej, czuła na sobie ten wzrok namiętny, pożerający ją całą niejako. Pochlebiało to wprawdzie jej miłości własnej, ale i mieszało jednocześnie. Te oczy palące rozbierały ją prawie, ślizgając się z bezwstydną śmiałością, po jej ramionach, piersiach i szyji obnażonej. Płonąc wstydem, zwracała się czemprędzej ku niemu, aby położyć kres tej ciekawości niedyskretnej, i zmusić zuchwalca do patrzenia tylko w jej oczy. Pytała się w duchu z trwogą tajemną, co się stało z jej dziewiczą skromnością, z jej sromem pełnym godności, który stanowił zaporę nieprzełamaną, między nią a mężczyznami? Dla czego to przestało istnieć między nią, a tym człowiekiem, z którym rozmawia po raz pierwszy w życiu? Jak mogły wystarczyć te krótkie chwile, na tak wielkie, tak nagłe zbliżenie jej z tym nieznajomym? Jak to być może, żeby ona mówiąc z nim o rzeczach najobojętniejszych, trwożyła się mimowolnie, czy nie porwie jej ręki po kryjomu, aby do ust przycisnąć, czy nawet nie posunie się tak daleko w swojej zuchwałej napastliwości, i nie ośmieli się dotknąć ustami jej ramienia obnażonego? Nigdy dotąd żaden mężczyzna nie wzbudził w niej uczucia tak nagłego i namiętnego, a dobrowolnego z jej strony połączenia się z nim całem jestestwem. Rzucała wzrokiem badawczym i niespokojnym, to na Helenę, to na swego ojca. Hrabina była teraz zajętą wyłącznie jakimś księciem zagranicznym, prawiącym jej moc komplementów, hrabia Rostow zaś, uśmiechał się jak zwykle, z całą serdeczną dobrodusznością, i zdawał się przemawiać do niej tym uśmiechem:
— Bawisz się doskonale, nieprawdaż? No! to i ja czuję się najzupełniej zadowolonym!
W jednej z takich chwil, kiedy Anatol milczał, magnetyzując ją swojemi dużemi, palącemi oczami, Nataszka nie wiedząc jak się uwolnić od tej natarczywości, spytała czy mu się Moskwa podoba? Zarumieniła się natychmiast, zdało jej się bowiem, że nie powinnaby była nawiązywać z nim rozmowy na nowo.
— Miasto samo, wcale mnie zrazu nie zachwyciło — odrzucił z uśmiechem. — Cóż bo dodaje uroku każdej miejscowości? Piękne damy, nieprawdaż? A jam takich nie widział. Teraz zupełnie zmienia się postać rzeczy: zakochałem się... w Moskwie! Trzeba koniecznie żebyś pani należała do karuzelu. Ręczę, że będziesz ze wszystkich najładniejszą! A na zapewnienie, że będziesz pani należała do naszego grona, błagam o ten kwiatuszek.
Nataszka nie rozumiejąc dokładnie całej tych słów doniosłości, odczula instynktowo, że nie były stosowne. Nie wiedząc jak sobie z tem poradzić, udała że nie słyszy i zwróciła oczy w inną stronę. Dręczyła ją niemniej myśl uporczywa, że on tam siedzi za nią jak przykuty. — „Co on teraz robi? — pytała w duchu. — Czy jest zawstydzony, zmieszany?... A może gniewa się na mnie?.. Czyżby do mnie należało naprawić... ale co? W czemże wobec niego zawiniłam?“ — W końcu znowu mu śmiało w oczy spojrzała, zwyciężona i podbita najzupełniej jego serdecznym uśmiechem, spokojem niewzruszonym i przyjacielskością, budzącą w niej sympatją i zaufanie.
Po chwili strach ją ogarnął, gdy odkryła na nowo, że między nią, a tym nieznajomym, nie ma już prawie żadnej zapory moralnej.
Podniosła się kortyna. Anatol wyszedł z loży, spokojny i szczęśliwy. Nataszka wróciła do swojej loży, unosząc z sobą cały świat wrażeń, które ją przerażały... Narzeczony, wizyta ranna u jego siostry, życie na wsi, wszystko zatarło się i zniknęło nagle z jej pamięci!
W akcie czwartym, jakiś drab ogromny, śpiewał i wymachiwał ramionami, niby skrzydłami wiatraka, póki nie zapadł się pod posadzkę. To jedno zwróciło było uwagę Nataszki. Czuła się wzruszoną i dziwnie wzburzoną. Trzeba przyznać, że powodem jedynym jej stanu wyjątkowego, był Kurakin, za którym powodziła wzrokiem bezwiednie, niby żelazo przyciągane magnesem. Znalazł się przy niej, gdy z teatru wychodzili. Sprowadził powóz, pomógł im wsiąść do karety, i skorzystał z tej chwili przelotnej, aby ścisnąć silnie ramię Nataszki powyżej łokcia. Zmieszana i zarumieniona, podniosła oczy, spotykając się z jego wzrokiem rozpłomienionym i dziwnie czułym, świecącym w pomroku. Uśmiechał się do niej przytem czarująco.
Gdy powrócono z teatru, wszyscy zebrali się w głównej sali, około kipiącego samowaru. Teraz dopiero Nataszka odzyskiwała przytomność i poczucie rzeczywistości. Zaczynała zdawać sobie sprawę dokładną, z tego co się z nią stało. Przypomniała sobie księcia Andrzeja. Podziałało to na nią niby uderzenie piorunu, wszystka krew rzuciła się do głowy, krzyknęła przeraźliwie, a zerwawszy się na równe nogi od stołu, uciekła do swego pokoju.
— Wielki Boże! — ręce załamała — jestem zgubiona! Jakże mogłam pozwolić mu na coś podobnego?... — myślała przerażona. Schwyciła się oburącz za skronie, gorączkowo pulsujące, starając się ale nadaremnie uporządkować cokolwiek myśli chaotycznie po głowie wirujące. Tam wydało się jej wszystko inaczej, w tej sali gorejącej od świateł, pełnej wyziewów niezdrowych, i atmosfery tropikalnej, w której Duport, w trykotach i krótkiem ubraniu naszywanem blaszkami, skakał jak opętany po posadzce, a publiczność biła mu oklaski frenetyczne, do czego należeli starzy i młodzi, nawet tak zawsze apatyczna hrabina Bestużew, przestała pozować w spokoju olimpijskim, niby piękny posąg marmurowy na piedestału, i krzyczała brawo w niebogłosy... Tam, pod wrażeniem upajającem, całego otoczenia, wszystko, powtarzamy, wydało się jej naturalnem i prostem najzupełniej. Tu jednak, znalazłszy się z sobą sam na sam, wszystko zaczęło się gmatwać, i wyglądało dziwnie ponuro: — „Co mi jest, co się ze mną dzieje?“ — pytała się w duchu. — Dlaczego czułam się tak niespokojną w jego obecności, i co znaczą te srogie wyrzuty sumienia?
Matki nie było przy niej niestety, przed którą mogłaby była zwierzyć się jedynie. Sonia nie byłaby niczego zrozumiała, a jej sąd surowy i bez ogródek, byłby jeszcze gorzej przeraził Nataszkę. Była zatem skazana szukać w sercu własnem odpowiedzi na te dręczące pytania.
— Czyżbym na prawdę przestała być godną miłości księcia Andrzeja? — pytała się wyśmiewając natychmiast własne obawy. — Jakam ja głupia, żeby też zaprzątać sobie głowę podobnemi bzdurstwami!... Nie stało mi się nie wcale. Mojej winy nie ma w tem zupełnie, bo niczem nie wywołałam podobnych myśli i chęci!... Nikt o tem się nie dowie, i ja go więcej w życiu nie zobaczę! Jasne jak słońce w południe, że ja nie mam sobie niczego do wyrzucenia, i że Andrzej może mnie kochać, taką, jaką jestem... Jaką jestem?... Jakąż ja jestem właściwie? Mój Boże! dla czegóż jego tu niema? — W ten sposób próbowała uspokoić głos sumienia, ale instynkt tajemny ostrzegał ją, i nasuwał nowe wątpliwości i skrupuły. Czuła pomimo woli i chęci, że czystość jej miłości dla narzeczonego, ulotniła się bezpowrotnie, a jej wyobraźnia rozbujała, przypominała jej co chwila jakieś szczegóły jej rozmowy z Kurakinem, każdy rys jego twarzy, każdy ruch, i ten uśmiech pełen pokus, człowieka pięknego niewypowiedzianie, a natrętnego i zuchwałego, który śmiał z taką poufałością, uścisnąć jej ramię.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.