Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 06.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jak zwykle, z całą serdeczną dobrodusznością, i zdawał się przemawiać do niej tym uśmiechem:
— Bawisz się doskonale, nieprawdaż? No! to i ja czuję się najzupełniej zadowolonym!
W jednej z takich chwil, kiedy Anatol milczał, magnetyzując ją swojemi dużemi, palącemi oczami, Nataszka nie wiedząc jak się uwolnić od tej natarczywości, spytała czy mu się Moskwa podoba? Zarumieniła się natychmiast, zdało jej się bowiem, że nie powinnaby była nawiązywać z nim rozmowy na nowo.
— Miasto samo, wcale mnie zrazu nie zachwyciło — odrzucił z uśmiechem. — Cóż bo dodaje uroku każdej miejscowości? Piękne damy, nieprawdaż? A jam takich nie widział. Teraz zupełnie zmienia się postać rzeczy: zakochałem się... w Moskwie! Trzeba koniecznie żebyś pani należała do karuzelu. Ręczę, że będziesz ze wszystkich najładniejszą! A na zapewnienie, że będziesz pani należała do naszego grona, błagam o ten kwiatuszek.
Nataszka nie rozumiejąc dokładnie całej tych słów doniosłości, odczula instynktowo, że nie były stosowne. Nie wiedząc jak sobie z tem poradzić, udała że nie słyszy i zwróciła oczy w inną stronę. Dręczyła ją niemniej myśl uporczywa, że on tam siedzi za nią jak przykuty. — „Co on teraz robi? — pytała w duchu. — Czy jest zawstydzony, zmieszany?... A może gniewa się na mnie?.. Czyżby do mnie należało naprawić... ale co? W czemże wobec niego zawiniłam?“ — W końcu znowu mu śmiało w oczy spojrzała, zwyciężona i podbita najzupełniej jego serdecznym uśmiechem, spokojem nie-