Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 06.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

waczka w bieli. W końcu zamilkli oboje na chwilę, a gdy orkiestra przegrała wstęp, człowiek w czapce z piórem, porwał śpiewaczkę za rękę, cisnąc w swojej dłoni, jakby chciał policzyć wszystkie chrząstki i kosteczki w palcach i czekał z rezygnacją znaku kapelmistrza, kiedy mają zacząć drzeć się razem! Publiczność zachwycona, odpowiadała grzmotem oklasków, biła w dłonie, tupała nogami, jak najęta. Para śpiewaków, przedstawiająca prawdopodobnie dwoje rozkochanych, odpowiadali na ten objaw namiętny zadowolenia, uśmiechami i ukłonami, z dłonią na sercu, na prawo i lewo, w rodzaju podziękowania.
Co się tyczy Nataszki, ta przybywając prosto ze wsi, a tego wieczora zadumana więcej niż kiedykolwiek, znajdywała to całe przedstawienie dziwacznem i nienaturalnem. Nie była w stanie, ani zwrócić na tekst wyłącznej uwagi, ani pojąć na razie znaczenia muzyki. Widziała jedynie przed sobą płótna grubo nasmarowane farbami jaskrawemi, mężczyzn i kobiety, dziwnie ukostiumowanych. Wszystko to ruszało się, i darło niemiłosiernie, w blaskach oślepiających kinkiet teatralnych. Niczego nie pojmowała, uderzała ją jedynie śmieszność i nienaturalna napuszystość w całości. Tak ją to wszystko raziło, i tak było jej wstrętnem prawie, że wstydziła się i czuła zażenowaną, smutnem położeniem artystów na scenie! Starała się odszukać w twarzach najbliższych sąsiadów i sąsiadek, czegoś podobnego, do tego co sama odczuwała. Wszystkie jednak spojrzenia skierowane na scenę, zdawały się śledzić wątek sztuki z interesem coraz wzrastającym. Publiczność objawiała swoje zadowolenie tak hałaśliwie, że trzeba było uwierzyć jej