Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom IX/XLI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom IX
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IX
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XLI.

Gdy człowiek widzi ginące zwierze jakiekolwiek, przejmuje go trwoga mimowolna, patrzy bowiem na zamieranie tego, co się życiem nazywa, w czem i on jest podobnym do tego zwierzęcia, jako część organiczna wszech-stworzenia. Jeżeli jednak rozstajemy się na zawsze tu na ziemi z kimś nam drogim, czujemy prócz owej trwogi bezwiednej i nieokreślonej ból wewnętrzny, straszny, szarpiący wnętrzności, rozdzierający nam serca. Ta rana bądź zabija od razu, bądź zabliźnia się zwolna, jak i każda rana fizyczna, zadana po prostu ostrzem stali lub kulą. Zawsze atoli pozostaje ona drażliwą niesłychanie i krwawi się wewnątrz za najlżejszem dotknięciem, choć pozornie zabliźniona.
Księżniczka Marja i Nataszka doświadczyły tego wszystkiego po śmierci Andrzeja. Zgnębione moralnie i upadające pod ciężarem tej boleści, tak długo wiszącej nad niemi, niby czarna chmura gradowa przysłaniająca blaski słoneczne; gdy w końcu nastąpiła śmierć nieunikniona, nie śmiały spojrzeć w oczy temu, co było życiem. Siły ich omdlewające, pod wrażeniem bólu okropnego, starczyły zrazu na to zaledwie aby chronić tę ranę wiecznie krwawiącą od wszelkiego zetknięcia z światem odrębnym, który nie był w stanie ich pojąć i bólu z niemi podzielić. Wszystko ranę rozogniało: Turkot powozu pod oknami, zapowiedzenie „że objad na stole“, pytanie niewczesne pokojowej jaką suknię na jutro przygotować?... a cóż dopiero słówka oklepane, owa zdawkowa moneta ludzi obojętnych, którą pragną nas w smutku pocieszyć, a tylko stokroć bardziej nas rozdrażniają. Przeszkadzało im to zagłębiać się myślą wiecznie i zawsze w ten świat pozagrobowy, w to coś tajemniczego i niezbadanego, co im odsłoniło było na jedno mgnienie oka konanie księcia Andrzeja. Zdawało im się, że to wszystko jest prawie naigrywaniem z ich boleści, pozbawiając spokoju apatycznego, którego obie potrzebywały, aby wsłuchiwać się duszą całą w te chóry niebiańskie, dźwięczące im dotąd w sercu, od owej chwili, kiedy żegnał je tu na ziemi po raz ostatni ich ukochany. Zamieniały z sobą zaledwie słów kilka przez dzień cały. Było to jednak dla nich wielką ulgą i pociechą, znajdywać się razem. Unikały nawet starannie wszelkich zwrotów do przeszłości. Nie wspominały o swojej boleści i o zmarłym. Zdawało im się że mówiąc o nim, naruszyłyby i znieważyły wielkość i świętość tajemnicy, która odbyła się w ich oczach. Ta wstrzemięźliwość podniecała tylko i zaostrzała ich cierpienie. Każdy ból jednak tępieje z czasem, tak samo jak się zaciera w umyśle i wspomnienie radosne.
Pierwsza księżniczka Marja otrząsła się z tej apatji. Wyszła niejako z koła zaczarowanego wspomnień i tylko wyłącznie wspomnień, o ostatnich chwilach brata zmarłego. Jej stanowisko obecne niezależne z jednej strony, a z drugiej narzucające jej czuwanie nad bratankiem, i nad jego interesami majątkowemi, zmusiła ją do tego w niespełna dwa tygodnie po brata pogrzebie. List odebrany od prawnego zastępcy wymagał odpowiedzi, pokój w którym mieszkał mały Mikołcio, okazał się wilgotnym. Dziecko zaziębiło się i dostało silnego kaszlu. Zjawił wreszcie Alpatycz z rozmaitemi rachunkami. Trzeba było naradzić się z nim co do powrotu i osiedlenia w Moskwie. Przywiózł był właśnie pocieszającą wiadomość, że pałac Bołkońskich pozostał nietkniętym, i potrzebuje tylko drobnych ulepszeń i oczyszczenia, aby można w nim było zamieszkać. Tak więc życie szło swoim trybem, nie dającym się niczem powstrzymać. Podwajało to poniekąd boleść Marji, gdy pomyślała że trzeba będzie wyjść z koła zaczarowanego kontemplacji apatycznych, z tej sfery tchnącej li wspomnieniami żałobnemi o zmarłym, a wziąć się do pracy i do zabiegów około ziemskich spraw. Że zostawi Nataszkę samą jedną, rzucając ją na pastwę ciężkiemu smutkowi i tęsknocie podkopującej jej młode siły. Z drugiej strony znowu czyniła sobie gorżkie wyrzuty, że zaniedbywała przez ten czas bratanka, najdroższą po bracie spuściznę, krew z jego krwi i kość z jego kości. Wzięła się więc choć z wstrętem i najwyższą przykrością, do przeglądania rachunków z Alpatyczem. Później odbyła walną naradę z Dessalles’em, co do dalszych nauk i prowadzenia małego Mikołcia. Następnie zaczęła zbierać się pospiesznie chcąc wrócić do Moskwy do własnego pałacu.
Nataszka czując się teraz zupełnie osamotnioną, odsuwała się coraz bardziej od księżniczki Marji, szczególniej gdy ta postanowiła stanowczo odjechać. Marja zaproponowała rodzicom że weźmie z sobą Nataszkę. Ci przystali na to z radością, widząc jak im biedaczka w oczach niknie, trawiona i zgnębiona smutkiem nad jej siły. Spodziewali się skutków najlepszych, ze zmiany miejsca i starań lekarzy.
— Nie pojadę nigdzie — odrzuciła szorstko Nataszka. — Błagam usilnie o jedną rzecz tylko, żeby zostawiono mnie w spokoju! — Po tych słowach wyszła czemprędzej z pokoju zalana łzami, nie tyle z bólu co z gniewu i rozdrażnienia.
Dotknięta do żywego opuszczeniem przez księżniczkę Marję, którą pomawiała o zupełne zapomnienie o zmarłym bracie, spędzała czas po największej części zamknięta w swoim pokoiku. Tam się znalazłszy, wciskała się zwinięta w kłębuszek w róg otomany, poruszając bezwiednie i bezmyślnie czemkolwiek, co jej pierwsze wpadło w ręce. Oczy wlepiała w jeden punkt, nie widząc zupełnie najbliższych przedmiotów, tylko goniąc wzrokiem jakieś mary, jakieś mgliste obrazy wysnute z jej fantazji. Ta samotność nękała ją, osłabiała, a jednak była dla niej niezbędną. Skoro kto wchodził do niej, zrywała się gwałtownie, brała w rękę książkę lub jaką robótkę, siadała sztywnie wyprostowana, czekając z widoczną niecierpliwością w ponurem milczeniu, żeby ten ktoś odszedł sobie czemprędzej. Zdawało się jej wiecznie że jeszcze chwila a przeniknie i rozwiąże straszliwy i zagadkowy problemat, nad którym skupiały się wszystkie jej myśli i wytężały się nadaremnie wszystkie jej władze umysłowe.
Dnia pewnego pod koniec grudnia, dumała jak zwykle w postawie pół leżącej na swojej ulubionej otomanie. Włosy były splątane niedbale na wierzchu głowy. Miała na sobie szlafrok wiszący z sukna czarnego. Twarzyczka jej zmieniła się do niepoznania; przeciągła się, wychudła i pobladła niesłychanie. Machinalnie bawiła się końcem czarnej wstążki, którą szlafrok był w pasie związany. Z wzrokiem w drzwi wlepionym, w te drzwi, któremi ciało Andrzeja wyniesiono, zdawała się śledzić brzegi nieznane jej, zagadkowe i pełne ponurej tajemnicy. Nigdy dotąd nie zastanawiała się nad drugiem życiem, nad śmiercią tak od niej daleką, tak nieokreśloną i niezbadaną. Obecnie zbliżyła się do tej zagadki; stała się ona nie tylko czemś zrozumiałem, ale mogła się jej dotknąć nieledwie. Ziemia zaś i życie doczesne, wydawało się jej pustem, rozpaczliwem, pełnem łez i cierpień bez końca. Szukając ukochanego tam, gdzie go się teraz zastać spodziewała, nie mogła jednak przedstawić go sobie inaczej, niż jak go widziała ostatniemi czasami. Zdawało się jej że patrzy mu w oczy, że słyszy głos jego. Powtarzała w duchu jego słowa, dodając nowe do tych które dawniej słyszała, wysnute z jej własnej fantazji... Oto jest!... Siedzi w karle w postawie pół leżącej, w futerku aksamitnem, z głową opartą na ręce, o formach klasycznych śnieżnej białości i prawie przeźroczystej. Piersi mu wklęsły, ramiona sterczą, usta ścięte bólem, oczy pałają ogniem gorączkowym, na czole pogłębiają się coraz więcej dwie bruzdy... Twarz ma taką bladą!... Jedna z nóg jego drga nieznacznie. Nataszka wie że to oznacza u niego ból straszny nie do zniesienia, z którym walczy nadaremnie... — Czem jest ten ból?... Czego on doświadcza właściwie?... — pyta w duchu Nataszka... Zauważył jej wzrok w niego wlepiony. Patrzy na nią ponuro i mówi tonem smutnym: — „Wiązać się na resztę życia z kaleką wiecznie chorym i zbolałym, to straszny los!“ — Spoziera na nią tak przenikliwie, jakby chciał czytać w jej duszy... Nataszka odpowiada jak zwykle: — „Tak przecież nie będzie zawsze... książę wyzdrowiejesz zupełnie!“ — Wzrok jego surowy i badawczy, zdaje się pełen rozpaczy i srogich wyrzutów... — „Prawda — przypomina sobie Nataszka — dodałam wtedy i te słowa: — „Być wiecznie chorym byłoby rzeczywiście czemś okropnem i nie do zniesienia“ — on atoli zrozumiał to fałszywie. Jam to do niego stosowała, a on sądził że myślę li o sobie... Wtedy jeszcze pragnął życia i lękał się śmierci!... Powiedziałam bez zastanowienia. Byłabym była powinna zapewnić go najsolenniej, że wolałabym go widzieć ciągle umierającego, niż doświadczać tego żalu ciężkiego i tej śmiertelnej tęsknoty, która mnie teraz ubezwładnia prawie!... Zapóźno już chcieć błąd naprawić... On się nigdy o tem nie dowie!... — W podnieconej wyobraźni odtwarzała na nowo całą scenę, zmieniając w ten sposób rozmowę: — „Tak to byłoby okropnem dla ciebie książę, ale nie dla mnie. Ty wiesz dobrze żeś wszystkiem dla mego serca. Cierpieć razem z tobą to jeszcze szczęściem prawdziwem dla mnie!... — Zdawało się jej że czuje uścisk jego ręki, że słyszy głos jego powtarzający jej słowa z niewymowną czułością i miłością. — „Kocham cię! kocham nad życie, nad wszystkich i wszystko na świecie!“ — szeptała wplatając kurczowo palce we włosy. Ból jej wtedy zdawał się mniej dotkliwym, a oczy suche dotąd napełniały się łzami słodkiemi... Nagle odzyskała przytomność, pytając się w duchu z przerażeniem, z kim ona tak rozmawiała? Któż to taki? Gdzież on znajduje się obecnie?... Wszystko znikało i zacierało się w jej umyśle, w obec trwogi piekielnej, która ją przenikała, tłumiąc ów wylew uczuć dla zmarłego. I znowu zapadała w zadumę, sądząc że lada chwila rozwiąże zagadkę i przeniknie niezbadaną grobu tajemnicę. Gdy już... już... miała ująć to coś i dowiedzieć się o wszystkiem, wpadła jak kula do pokoju służebna jej matki bez tchu prawie, blada i z rękami rozpaczliwie załamanemi. Wybuchła, nie myśląc jak piorunujące wrażenie wywrą jej słowa na siostrę:
— Proszę iść prędko, prędko do jaśnie pani! Stało się wielkie nieszczęście!... Młodszy jasny nasz panicz Paweł Stefanowicz... zabity!
Głuche łkanie głos jej stłumiło.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.