Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nego i Gonionego. Brzegi Brezyny były świadkiem niesłychanego pogromu: Mnóstwo ludzi potonęło, znaczna liczba broń złożyła a komu z Francuzów udało się szczęśliwiej przepłynąć na drugą stronę, ten pędził dalej i dalej, niby potępieniec gnany przez Eumenidy mściwe i bezlitośne. Wódz zaś naczelny, wielki i niezwyciężony dotąd Napoleon, odział się w ciepłe futro, wsiadł do sanek i pomknął z kopyta, zostawiając po za sobą towarzyszów niedoli. Jedni poszli za jego chwalebnym przykładem, a reszta bądź oddawała się w niewolę, bądź zaścielała dalej ziemię rosyjską, bezczelnie najechaną... swojemi martwemi ciałami!





XLI.

Gdy człowiek widzi ginące zwierze jakiekolwiek, przejmuje go trwoga mimowolna, patrzy bowiem na zamieranie tego, co się życiem nazywa, w czem i on jest podobnym do tego zwierzęcia, jako część organiczna wszech-stworzenia. Jeżeli jednak rozstajemy się na zawsze tu na ziemi z kimś nam drogim, czujemy prócz owej trwogi bezwiednej i nieokreślonej ból wewnętrzny, straszny, szarpięcy wnętrzności, rozdzierający nam serca. Ta rana bądź zabija od razu, bądź zabliźnia się zwolna, jak i każda rana fizyczna, zadana po prostu ostrzem stali lub kulą. Zawsze atoli pozostaje ona drażliwą niesłychanie i krwawi się wewnątrz za najlżejszem dotknięciem, choć pozornie zabliźniona.