Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niezbędną. Skoro kto wchodził do niej, zrywała się gwałtownie, brała w rękę książkę lub jaką robótkę, siadała sztywnie wyprostowana, czekając z widoczną niecierpliwością w ponurem milczeniu, żeby ten ktoś odszedł sobie czemprędzej. Zdawało się jej wiecznie że jeszcze chwila a przeniknie i rozwiąże straszliwy i zagadkowy problemat, nad którym skupiały się wszystkie jej myśli i wytężały się nadaremnie wszystkie jej władze umysłowe.
Dnia pewnego pod koniec grudnia, dumała jak zwykle w postawie pół leżącej na swojej ulubionej otomanie. Włosy były splątane niedbale na wierzchu głowy. Miała na sobie szlafrok wiszący z sukna czarnego. Twarzyczka jej zmieniła się do niepoznania; przeciągła się, wychudła i pobladła niesłychanie. Machinalnie bawiła się końcem czarnej wstążki, którą szlafrok był w pasie związany. Z wzrokiem w drzwi wlepionym, w te drzwi, któremi ciało Andrzeja wyniesiono, zdawała się śledzić brzegi nieznane jej, zagadkowe i pełne ponurej tajemnicy. Nigdy dotąd nie zastanawiała się nad drugiem życiem, nad śmiercią tak od niej daleką, tak nieokreśloną i niezbadaną. Obecnie zbliżyła się do tej zagadki; stała się ona nie tylko czemś zrozumiałem, ale mogła się jej dotknąć nieledwie. Ziemia zaś i życie doczesne, wydawało się jej pustem, rozpaczliwem, pełnem łez i cierpień bez końca. Szukając ukochanego tam, gdzie go się teraz zastać spodziewała, nie mogła jednak przedstawić go sobie inaczej, niż jak go widziała ostatniemi czasami. Zdawało się jej że patrzy mu w oczy, że słyszy głos jego. Powtarzała w duchu jego słowa, dodając nowe do tych które dawniej słyszała, wysnute z jej własnej fantazji... Oto