Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom IX/XL

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom IX
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IX
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XL.

Ruchy armji rosyjskiej i francuskiej, podczas owej rejterady z Moskwy za Niemen, przypominają wielce grę w ciuciubabkę, a mianowicie ten rodzaj gry, kiedy wiążą oczy obydwom przeciwnikom, wciskając w dłoń jednemu dzwonek, który ma go ostrzegać przed złapaniem. Najprzód dzwoni śmiało, nie bojąc się nieprzyjaciela; im dłużej jednak trwa gra, stara się oddalić po cichu i najczęściej chcąc uniknąć przeciwnika, wpada mu sam w objęcie po omacku. Tak było zrazu podczas rejterady Francuzów po drodze do Kaługi. Wtedy wiedziano jeszcze gdzie ich szukać. Gdy już byli na drodze do Smoleńska, pędzili naprzód, owinąwszy starannie serce u dzwonka, żeby nie wskazywało gdzie się znajdują. A pomimo tej ostrożności, nieświadomie zetknęli się z Rosjanami. Jedna armja uciekała na łeb na szyję, druga za nią goniła. Gdy opuszczali Smoleńsk, Francuzi mieli kilka dróg do wyboru. Było przypuszczalnem i nader prawdopodobnem, że bawiąc tam aż cztery dni z rzędu, postarają się o dokładne wiadomości obrotów nieprzyjacielskich i jak mniej więcej jest oddaloną armja rosyjska. Potem zaś wymyślą coś mądrego, i zaatakują Rosjan z największą korzyścią dla siebie. Tymczasem tłum bezładny, nie słuchając niczyjej komendy ani nie stosując się do jakichkolwiek planów i rozkazów dziennych, pędził dalej na złamanie karku po szalonemu, drogą najbardziej niebezpieczną z Krasnoje do Orchy, a więc dawnym szlakiem. Sądzili że mają Rosjan w tyle, nie przed sobą i z tego powodu rozstawiali oddziały po drodze, tak daleko jeden od drugiego, że potrzeba czasem było całej doby, żeby mogły się połączyć. Napoleon zmykał na czele, za nim w tropy króle i książęta. Armja rosyjska najpewniejsza, że Napoleon uda się w prawo po za Dniepr co było zresztą jedynym logicznym obrotem, szła w tę samą stronę, i znalazła się nagle na gościńcu wiodącym do Krasnoje. Wtedy (zawsze jak w ciuciubabce) Francuzi znaleźli się zupełnie niespodziewanie naprzeciw przedniej straży rosyjskiej. Zatrzymali się na chwilę, zdjęci trwogą niesłychaną, na widok tego zjawiska, a potem popędzili dalej po szalonemu, zostawiając po za sobą maroderów, rannych i zabitych; nie zebranych i nie pogrzebanych. W ten sposób przez trzy dni, defilowały po pod sam nos armji rosyjskiej oddziały wice-króla Davoust’a i Neya, każdy z nich osobno. Nikt nie dbał i nie pytał się o innych. Każdy zostawiał co tylko mógł; artylerją, jaszczyki z amunicją, wszelkie inne manatki, nawet połowę ludzi, myśląc jedynie jak ujść przed Rosjanami i jak wydobyć się z matni z pomocą cieniów nocy. Ney, który był się zapóźnił przy wysadzaniu w powietrze fortecy w Smoleńsku (zupełnie jak dziecko, które gdy upadnie samo bije i drugim bić każe za karę podłogę) szedł ostatni. Złączył się w Orszy z Napoleonem, prowadząc tysiąc ludzi na dziesięć tysięcy, któremi dowodził niedawno. Porozsiewał po drodze owe tysiące razem z armatami, amunicją, i wszystkiemi swojemi furgonami, które dostały się w ręce Rosjan. Był bowiem zmuszony przedzierać się ze swoimi niedobitkami przez puszczę leśną, aby dostać się nad brzegi Dniepru. Z Orchy do Wilna prowadzono dalej tę samą grę w chowanego i Gonionego. Brzegi Brezyny były świadkiem niesłychanego pogromu: Mnóstwo ludzi potonęło, znaczna liczba broń złożyła a komu z Francuzów udało się szczęśliwiej przepłynąć na drugą stronę, ten pędził dalej i dalej, niby potępieniec gnany przez Eumenidy mściwe i bezlitośne. Wódz zaś naczelny, wielki i niezwyciężony dotąd Napoleon, odział się w ciepłe futro, wsiadł do sanek i pomknął z kopyta, zostawiając po za sobą towarzyszów niedoli. Jedni poszli za jego chwalebnym przykładem, a reszta bądź oddawała się w niewolę, bądź zaścielała dalej ziemię rosyjską, bezczelnie najechaną... swojemi martwemi ciałami!






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.