Wiesław czyli Obraz ludu nadwiślańskiego/Akt trzeci

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Kazimierz Brodziński
Tytuł Wiesław czyli Obraz ludu nadwiślańskiego
Podtytuł Narodowe dziełko sceniczne w IV aktach wierszem
Wydawca W. Dyniewicz
Data wyd. 1893
Druk W. Dyniewicz
Miejsce wyd. Chicago
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
AKT TRZECI.

Teatr przedstawia ubogą izbę wieśniaczą. — Po lewej stronie aktorów, Dorota zatrudniona przędzeniem, po prawej przy stoliku, Halina mota przędzę na motowidło.


SCENA I.
Dorota, Halina.
ŚPIEW HALINY.

Nieraz mi, matko, na myśl przychodzi,
Jak nas nauczał pleban poczciwy.
„Pracuj, a Boga chwal polska młodzi,
Bo najszczęśliwszy ten, kto cnotliwy.

Na tamtych błyszczą ordery, wstęgi,
Na tych tywtyki, drogie kamienie,
Lecz jeśli mają brudne sumienie,
Niewarci nawet waszej siermięgi.


Nie jeden dzisiaj w okropnej chwili,
Nie jedni w zbytkach gorzkie łzy leją,
Że klejnot cnoty swej utracili,
Że się rozstali z wiarą, nadzieją.

Niech wami rządzi praca i cnota,
A miną przykre życia koleje;
Praca do szczęścia otwiera wrota.
Cnota i w łachach również jaśnieje.

Przeto każdemu pracować radzę,
Z Bogiem i w Bogu, by był szczęśliwy:
Praca nie szkodzi nigdy powadze. —
Tak nas nauczał pleban poczciwy“

Dorota.

Tak moje dziecię, praca — tylko praca,
Słodzi niedolę, nudne chwile skraca,
Gdyby wiedziały te panny i panie,
Których rzemiosłem tylko próżnowanie,
Którym dzień Boży Bóg wie na czem schodzi,
Jak to jest brzydko, jak to się niegodzi,
Czas piękny, cenny u zwierciadła trawić,
Starałyby się czem lepszem zabawić,
Nie żartowałyby z tym drogim czasem,
I nie zbierały mądrości nawiasem —
Bo, moje dziecię, zawsze trza tak robić,
By było serce i umysł czem zdobić...
Zniknie lat wiosna, jak znika wód piana,
A gdy na wiosnę niwa nie zasiana,

W jesieni pyrzem tylko się zaplenia —
Wierzaj tej prawdzie z starszych doświadczenia.

Halina.
(rzucając się w ramiona matki.)

O, droga matko! idąc w twe ślady,
Nigdy nam smutek nie dokuczy blady,
Nigdy nas nędza w domu nie zastanie —
Pracować będę ile mych sił stanie,
Będę się starać wszędzie cię wyręczyć,
Bym ci choć w części mogła się wywdzięczyć
A Bóg litości, widząc szczere chęci,
Sił mi udzieli i pracę poświęci —
Wszak on o wszystkich na świecie pamięta:
Lilię odziewa, i żywi kurczęta;
Ptastwo w powietrzu, w morzu ryby na dnie,
Włosek nikomu z głowy nie wypadnie,
Bez jego wiedzy, jego zezwolenia;
Czemużby nasze prośby i życzenia,
Nie miał uwieńczyć pomyślności skutkiem?...

ŚPIEW HALINY.

Krakowianka, Podolanka,
Choć jej szata nie bogata,
Wszystkim lubą jest i chlubą
Krakowskiej ziemi.

A sierota, tak jak cnota,
Przechodzi smutne koleje,

I nie w drogich, lecz ubogich
Szatach jaśnieje.

Tu błyszczą ordery, wstęgi
Na drugich biedne siermięgi:
Najdroższe nosi kamienie
Brudne sumienie.

Jeden skacze, drugi płacze,
Ten się śmieje, ten łzy leje;
A nam praca życia skraca,
Osładza chwile.

Nam też dosyć
W piersi nosić,
Wiarę złotą, Miłość z Cnotą,
Bo poczciwy i cnotliwy
Niedba o złoto.

Nam nie trzeba,
Nic prócz chleba,
I za macierz mówić pacierz,
By nam droga
W Imię Boga
Polska powstała.

(Halina patrząc w okienko.)

Lecz któż tam stoi przed okienkiem??...

ŚPIEW JANA
(za sceną.)

Grzęda kwiatami osnuta,
Kwitnie rozmaryn i ruta,

Na okienku wianek leży, —
Jest tu córka dla młodzieży.

Otwierajcie, przyszli goście,
I ochoczo w dom zaproście;
Chociaż obcym, bądźcie radzi —
Dobra nas tu chęć prowadzi.

Dorota.

Któż to tam taki? co znaczy te śpiewy?
Zwykle tak nócą, gdy proszą o dziewy;
Ale któż dziś zakołacze we wrota,
Kędy bez ojców, bez wiana i złota..?
Jakkolwiek swaty trop musieli zmylić,
Grzeczność wymaga by im drzwi uchylić.

Otwierając drzwi.

Gość w dom, Bóg w dom — witajcie nam goście!
Wejdźcie, i w Bogu dobrą myśl przynieście!!


SCENA II.
Dorota, Halina, Jan, Wiesław.
Jan.
(Po przywitaniu się z matką ujrzawszy Halinę.)

Nie żal mi chodu, oj widzę, że godne
I starca drogi lica tak urodne!....

Dorota.

Nad jej zasługi pochwały łaskawe.

(Do Haliny.)

Zwiń się Halino, podaj gościom ławę,
Koszyk podróżny odbierz od młodzieńca;
Czapkę, palicę od starszego pana...

Jan.

Wszak gospodynię przeto nie obrażę,
Czyniąc, co dawny obyczaj nam każe,
Ojców zwyczaje, toć krewieństwo nasze.
Zatem, Wiesławie, dobądź z kosza flaszę,
A gospodyni kubka nam udzieli.

(Wiesław wyjmuje z koszyka flaszę)

Miernie użyty trunek rozweseli,
Smielszemi czyni ukrywane chęci,
Serce rozkwili i na jaw wyświęci,
A jak na wiosnę gospodarna pszczoła,
Gdy się sad bieli i wonieją zioła,
Niesie w ul siostrze uzbierane miody,
Tak niesie młodzian z rodzinnej zagrody
Kubek słodyczy przy życzliwej chęci
Tej, której serce niewolne poświęci,
Bo równa pszczole jest miłość wieśniacza —
Słodycz i zgodę i pracę oznacza.

(Dorota podaje Wiesławowi kubek).
Wiesław.

Oby dopiero wyrzeczone słowa,
Poszły wam w serce, oby Jana mowa

Zdziałała, by mnie Bóg szczęściem obdarzył;
Już on nie jedną rodzinę skojarzył;
Starostą bywa na każdem weselu,
I chrzestnym ojcem zwą go w domach wielu:
Przeto gdy do nas przyszedł w odwiedziny,
Niech mu się zdaje, że u swej rodziny.

Jan.
(do Wiesława.)

Nalej że teraz, mój Wiesławie, miodu.

Wiesław
(podając napełniony kubek Halinie,)

Przyjm tę kroplę z obcego ogrodu,
Piękna Halino! jak tobie słodyczy,
Na całe życie serce moje życzy!!....

(Halina pytającym wzrokiem patrząc na matkę, trwożliwie odbiera kubek, odwraca się bokiem, zakrywa pół-twarzy fartuszkiem, a wypiwszy do połowy, drugą połowę przez ramię Wiesławowi oddaje, którą on z największą radością wychyla.)

Jan

(który się w milczeniu wraz z Dorotą tej scenie przypatrywał).

No, gdy tak córka chęć życzliwą dzieli,
Już do was matko, mówić mnie ośmieli:
Zacnego domu widzicie tu syna,
Chociaż pod ziemią śpi jego rodzina,

Ma przecież ojców, co litością zdjęci,
Mając kumostwo, powinność w pamięci,
Nie żałowali dla sieroty chleba,
Uczyli pracy i bojaźni nieba;
Sprawiał się godnie, że go synem zowią,
I część chudoby dla niego stanowią.
Nie jest ci u nich gospodarstwo liche,
Praca sierpowa nie idzie pod wichę,
Co tydzień w mieście, nie straci niedziela;
Bóg też pomocy, rządności udziela:
Czystą pszenicę czarna niesie rola,
Wełniste owce zabielają pola.
W schludnej stajence bydełko się chowa,
A cztery konie gonią do Krakowa. —
Z ich to ramiona do Was przychodzę.
Poznał się Wiesław z Haliną na drodze,
Jak pewnie wiecie, i ojcom wyjawił,
Że swoje serce w jej sercu zostawił;
Na co Stanisław rzekł mu słowem takiem,
„Jesteś mi wprawdzie w domu jedynakiem,
Lecz jeśli miła serce tobie święci,
Jeśli rodziny poznasz dobre chęci,
Uproś że Jana niech rozpocznie swaty;
Jak syn synowę przywiedź mi do chaty,
Te słowa, matko, wiernie wam odnoszę,
I w imię ojców o córkę was proszę!

Dorota
(Ocierając sobie oczy z łez.)

Rozrzewnia matkę niespodziane szczęście,
Lecz nie dla Halki bogate zamęźcie,
Która sierota bez ojca, bez matki,
Ni wiana nie ma, ni rodzinnej chatki,
W szczerości zatem, jak każe sumienie,
Takie wam, Janie, czynię oświadczenie:
Jest Bóg widzący na niebieskim dworze,
Doświadcza ludzi w szczęściu i pokorze,
Czy kogo nisko, czy w górze posadzi,
Ogląda, jak wszędzie człowiek sobie radzi,
Halina moja, co w ubogim bycie,
Przepracowała dotąd zemną życie,
Nie wierzy słońcu, które niespodzianie,
Przed nasze teraz błysnęło mieszkanie;
Na stan jej niski wysoka jagoda, —
Nie dla sieroty jest kmiecia zagroda;
Ani ma ojców, ani przyjacieli,
Aby o wianie dla niej pomyśleli:
Przeto, młodzieńcze, niech cię Bóg poświęci,
Za dobre serce i życzliwe chęci.

Jan.

Więc jest sierotą ta wasza Halina?
Rodzice w niebie — ale jej rodzina,
Bliżsi pokrewni żyją bezwątpienia?
Z jakiej poręki, z czyjego zlecenia,

To miłe dziecię, to wasze kochanie,
Oddane było wam na wychowanie?....

Dorota.

Gdy się los zawziął na polską koronę,
Szedł mój mąż z braćmi na kraju obronę,
I już nie wrócił. Obcy bez litości,
Grabili dwory, zapalali włości,
Doznał co trwoga, kto pomni te czasy!
Starce i matki pokryli się w lasy,
Ale i w lesie płoną ogniem sosny...
Był ci to widok straszny i żałosny,
Gdy ta ostatnia gorzała ochrona, —
Milami wielka rozciągła się łuna.
Dzieci i matki błądziły tłumami.
Przy drodze na to patrzałam ze łzami,
A że mi dziecię zastąpiło drogę.
Do serca płacząc, tuląc jako mogę,
Pytam o imię, rodzinne mieszkanie,
Ale daremna prośba i pytanie:
Dziecię zaledwo znało swoje imię;
Mówiło tylko, że w okropnym dymie
Nieznani ludzie wiedli ją do lasu,
Więcej nic nie wie aż do tego czasu.

Jan (niecierpliwi się.)

Cóż dalej, matko?... o nie skąpcie w mowie;
Ważne mi rzeczy snują się po głowie.

Dorota.

Ja niegdyś matka, pamiętna na Boga,
Wzięłam sierotę, choć sama uboga,
Podjęłam troski, lecz była ich godna;
Wyrosła zdrowa, pracowna, urodna;
Obydwie teraz pracujem na siebie.
W jednych żyjemy troskach i potrzebie,
Pracą łagodząc ubóstwo uporne;
W cudzej zagrodzie płacimy komorne,
Bez skiby ziemi, — jałówka, dwie krówek,
Kilka owieczek, cały nasz dochowek.
W lecie sąsiadom pracujem przy żniwie,
Za to nam zagon odstąpią na niwie;
Tak len siejemy, a wieczorna przędza,
Resztę domowej potrzeby opędza.
Brzmią tu wesela na każde zapusty,
Lecz to nie dla niej, nie dla niej odpusty,
Na których dziewkom kupują pierścienie;
Tam gdzie stodoły i bogate mienie,
Tam zalotnicy; nie zwabi młodziana
Przybysza córka, bez ojców i wiana.
Jak była dotąd niebieska opieka,
Tak przeznaczenia u Boga niech czeka —
Ufam, że póki niemoc mnie nie strawi,
Już mnie Halina samej nie zostawi....

Halina.
(klęka przed matką ściskając kolana).

O moja matko! tyści moje wiano!
Choć by mi góry złociste dawano,
Choćbym mieszkała w malowanym dworze,
Jedwabne szaty chowała w komorze,
Tobym bez ciebie przepłakała życie!!..

Dorota.
(całując ją w czoło).

Bóg ci nagrodą będzie, lube dziecię!....

Jan.

Ważne mi, ważne zwiastują się rzeczy.
Jest Bóg, co ludzkie sprawy ma na pieczy;
Chwała mu wieczna!... Miła gospodyni,
Niechaj z ufnością, co powiem, uczyni,
Bo z serca idzie szczera moja rada.
Uproście koni z wozem u sąsiada,
A tę życzliwość hojnie mu wrócimy,
Bo wszyscy w drogę wybrać się musimy:
Szczęścia wspólnego nadeszła godzina, —
Pozna Halinę Wiesława rodzina!
Spieszmy się, spieszmy przyjaciele mili,
Bo szkoda nawet jednej stracić chwili!!...

(wychodzą.)
Zasłona spada.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Kazimierz Brodziński.