Wiesław czyli Obraz ludu nadwiślańskiego/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Kazimierz Brodziński
Tytuł Wiesław czyli Obraz ludu nadwiślańskiego
Podtytuł Narodowe dziełko sceniczne w IV aktach wierszem
Wydawca W. Dyniewicz
Data wyd. 1893
Druk W. Dyniewicz
Miejsce wyd. Chicago
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
WIESŁAW
— CZYLI —
OBRAZ LUDU NADWIŚLAŃSKIE-
GO.
NARODOWE DZIEŁKO SCENICZNE
W IV AKTACH WIERSZEM,
— Z —
SIELANKI BRODZIŃSKIEGO.
CHICAGO, ILL.
Nakładem i drukiem Władysława Dyniewicza.
1893.




OSOBY.

Stanisław, kmieć.
Bronisława, jego żona.
Bronika, ich córka.
Jan, ich sąsiad.
Wiesław, ich wychowaniec.
Dorota, uboga wdowa.
Halina, jej wychowanica.
Piszczał, organista.

Stach,

 Drużbowie.
Jonek,
Kuba,
Wojtal.

Baśka,

 Drużki.
Zośka,
Zuzia,
Rózia.

Krakowiacy i Krakowianki.

Scena na wsi w pobliżu Krakowa.


AKT PIERWSZY.

Teatr przedstawia kmiecią izbę.

SCENA I.
Stanisław, Bronisława, Bronika, Wiesław.
Stanisław (podając Wiesławowi worek z talarami).

Więc te pieniądze, com odliczył prawie,
Weź z soba w drogę kochany Wiesławie,
Jedź do Krakowa, a za te talary
Kupisz dwa konie — jeno dobierz pary.
Już jedynaka w boju mi zabili,
A mnie zgryzota i skrętny wiek chyli;
Nie mam w niemocy poufać komu,
Ty prawą ręką zostałeś mi w domu;
Po mej śmierci, tyś rodziny głowa:

Jeśli — daj Boże — córka się uchowa,
Ma lat dwanaście, nie skąpo urody,
Możesz jej czekać i twój wiek młody.

Bronisława.

Tak jest, dla ciebie, niechaj ojciec powie,
Strzegę tej córki, gdyby oka w głowie:
A cóż droższego mieć możesz od matki?
Jedneć to moje przed grobem dostatki.
Miałam ja drugą — litościwy Boże,
Oko za nią wypłakać nie może;
Zaledwie piąty owoc kwitnął sadu,
Gdy mi zniknęła bez żadnego śladu...
Już to dwunastym liściem wiatr pomiata,
Jak myśli matki zatruwa jej strata.

Bronika.

Ten to czerw, matko, serce twoje toczy,
Że w łzach tak często toną oczy?
I nie raz w gaju, gdy się modlim razem
Przed Matki Boskiej cudownym obrazem,
Gdy ją dla ojca o zdrowie prosicie,
Jakieś stracone polecacie dziecię.
Więc miałam siostrę? powiedz matko miła?
Jakim sposobem ona się zgubiła?..

Bronisława.

Gdy wojna polskie dobijała plemię,
W pustkach wsie stały, a odłogiem ziemię.

W około lasów i wiosek pożary
Gniewu Bożego zwiastowały kary!...
Z wiatrem, co strzechy i konary walił,
Do nas wróg przybył, i wioskę zapalił.
Dzień to był sądu! — śród płaczu i gwaru,
Śród ciemnej nocy, wichrów i pożaru,
Razem rolnicy ku obronie bieżą,
Razem się wojsko ciśnie za grabieżą!..
W tej walce z dymem poszła ojców strzecha....
Wtedy mi córka, jedyna pociecha,
Znikła bez śladu...

Bronika.

Może drząca cała
Przed najezdcami w lesie się schowała....
Było ją szukać.

Bronisława.

Przez długie ja czasy
Chodziłam za nią na wioski lasy,
Lecz jak kamień do morza rzucony
Zniknęła wiecznie, głuche wszystkie strony.

Stanisław.

Niech Boska wola będzie, Boska chwała!

Bronisława.

Ciebie ja, synu, za nią wychowałam:

Bo gdzie sierota przyjęta pod strzechę,
Tam z niebem bliżej, Bóg zasyła pociechę.

Stanisław.

Może też nasze utracone dziecię,
Podobnie kiedyś opuszczone w świecie,
Litość znalazło, żyje gdzieś u matki
Pomiędzy własne policzone dziatki.

Bronisława.

W tej ja to myśli po twych ojców stracie
Ciebie małego wychowałam w chacie:
Litość za litość — niebieska opieka
Tajnie nagradza uczynki człowieka;
A jeźli ziemia strawiła jej kości, —
Swobodna dusza w krainie przyszłości
Igra wesoło przy niebieskiej matce,
Niech łaskę zwabia naszej chatce.
(Bronika i Bronisława płaczą).

Stanisław.

Cyt moja luba! nie roś oczy łzami,
Nie dręcz swą duszę smutnemi myślami:
Za wszystko niech Bóg będzie pochwalony, —
W niebie każdemu los jest naznaczony.
Próżno się troskać, Bóg siedząc wysoko,
Nad całym światem baczne trzyma oko;
Wszakci on ojcem wszędzie, i na wieki.
Cóżby zdołało ujść jego opieki?...

Lepsze nad smutek ufanie pobożne —
Idź, Wiesławowi przygotuj nadrożne.

do Wiesława.

A ty pospieszaj i chroń się przygody,
Bo zawsze wiele ufa sobie młody.

z cicha.

Przywieź twej przyszłej podarunki z drogi.

Wiesław.

Najmilsza matko! ach, ojcze mój drogi,
Za waszą łaskę, troskliwość i pracę,
Czem się sierota, czem ja wam odpłacę?
Gdzie znajdę tyle wyrazów, wymowy,
Bym moją wdzięczność wyjawił przez słowy?
O! gdyby skutek chciał mą chęć uwieńczyć,
Pewno by Wiesław umiał się odwdzięczyć, —
Wiedziałby jakie dary wnieść w te progi....
Lecz cóż po chęci, Wiesław ubogi!
Chęć bez uczynku — lichy upominek....
Wszelako choć chęć przyjmiecie za uczynek;
A gdy sierocie trudno spłacać długi —
Resztę dni moich raczcie wziąść w usługi.
(kłania się do kolan rodziców).

Stanisław (podnosząc go).

Powstań mój synu, twoje szczere chęci
Zachowam w sercu ku wiecznej pamięci;
Nie jesteś naszym dłużnikiem — broń Boże;

Wielce ten czyni, kto robi co może:
Kto grosz ostatni dał, ten wiele daje —

(całując go w czoło).

Boże cię prowadź!....

Wiesław (czyniąc pokłon rodzicom).

Bogu was oddaję!... (odchodzi).

Bronisława (biegnąc za odchodzącym Wiesławem),

Bądź zdrów Wiesławku, prędko wracaj z drogi,
Zastaniesz z kapustą pierogi!...
(wszyscy wyprowadzając Wiesława odchodzą).


Odmiana.

Teatr przedstawia wieś. W głębi po lewej stronie aktorów Karczma; stół, przy którym siedzą poważniejsze kobiety, gospodarze i organista — na stole dzban i kufle; w oddaleniu widać stary Kraków; muzyka gra mazura — Krakowiacy z Krakowiankami tańcząc parami, okrążywszy koło zatrzymują się przed orkiestrą dla śpiewu.


SCENA II.
ŚPIEW.
Chór dziewcząt.

Hej Rozyno, wstecz nie płyną
Na Prądniku wody, —
Źle ci było być dziewczyną —

Masz weselne gody.
Żal się Boże nie pomoże, —
Przyjdzie warkocz stracić
I za czepiec, co w komorze,
Wolnością zapłacić.

Chór mężczyzn.

Jak ta woda, tak uroda,
I młodość przeminie, —
Pókiś hoża, pókiś młoda,
Pomyśl o chłopczynie;
Nie odwlekaj, nie narzekaj,
Miłać to niewola....
Od czepeczka nie uciekaj, —
Wszak to Wasza dola.

Dziewczęta.

Dziś urodna i swobodna,
Jutro tak nie będzie,
Bo ci troska serce do dna
Przejmie i przysiędzie.
Praca, stałość i wytrwałość
Nic ci nie pomogą;
Bo cię w końcu zmoże żałość —
Ulegniesz niebogo.

Mężczyzni.

W czoła pocie, przy robocie,
Gdy będziecie społem —
Milej będzie przy ochocie
Za świątecznym stołem.

Bo samemu przeciw złemu
Niema rady w świecie;
A we dwoje silniej temu
Oprzeć się możecie.

Dziewczęta.

Kłopot matek, grono dziatek
Skoro cię otoczy;
Często głośno niedostatek
Łzą zaleje oczy.

Rezolutnie bieda utnie,
Jak żądłem gadzina;
A jak miłość przejdzie w kłótnię —
Nieszczęsna godzina.

Mężczyzni.

Kiedy w zgodzie, ród przy rodzie
Na ojczystej grzędzie:
Tam o kłótni, tam o głodzie,
Pamięci nie będzie.

Zimą, latem brat się z bratem
Chlebem swym podzieli;
A gdy miłość rządzi światem —
Z ludźmi są Anieli.

Organista.

Lepsko Krakowiacy!
Dzielnie poszły tany.....
Ale dla odmiany
Zatańczwa inaczej:
Dajcie sobie ręce

W znak jedności, zgody;
Aby uczcić gody,
I ja się okręcę;
Lecz proście skrzypka
Niech zagra od ucha,
Niech czeladź posłucha —
Zaśpiewam Polaka:

Taniec polski.
1.

Gdy się pora zdarza taka —
Tańcem nie zawrócę głowy;
Polak posunę Polaka
Bo to taniec narodowy....
Tak nasi ojcowie mili
Po każdej świetnej wyprawie,
Kiedy swych wrogów pobili;
Tańczyli jak my dziś prawie.

2.

Miło wspomnieć na te czasy,
Na te ojców naszych pląsy;
Na te czapki, kordy, pasy,
Czamarki, kontusze, wąsy!
Na tę narodową dzielność,
Na męztwo naszej młodzieży.
Na ich sławy nieśmiertelność.
Na Łokietków, Kazimierzy....

3.

Jak te plemię czapką kryte,
Aż do niebios się wzbijało;

I jak losy nieużyte
Wytrwałością pokonało.
Bo gdy zadrzał świat struchlały,
Gdy wrzała wojna zajadła;
Jak Kolosy upadały;
A czapka przecie nie spadła....

4.

Czapka polska — to strój u mnie!
Ozdoba kmiotka i pana;
Tak musiała siedzieć dumnie
Pod Wiedniem na głowie Jana.
Przeto gdy dziś pora taka
W każdej przygodzie jak Kwakier,
Źle czy dobrze — tną Polaka,
Lecz czapka zawsze na bakier....


A co, nie gracko wykonałem sztuczkę?
Otóż zarazem macie nauczkę,
Że nasi starzy nie zawsze gromili, —
Bywał czas, gdzie się uczciwie bawili,
I może lepiej niż teraz panowie,
Co tańczą w koło, aż się kręci w głowie,
Bo Polak biorąc rzeczy na uwagę,
Nawet w tańcu zachował powagę!...

Janek.

Hola, chłopcy! poprzestańwa tany,
Idzie tu do nas gość jakiś nieznany;
Uwiązał konia i pędem tu spieszy!

Stach.

Niech-że nam wita, niech się z nami cieszy.

Kuba.

Spieszwa ku niemu na jego przyjęcie.


SCENA III.
Ciż i Wiesław.
Wiesław (wchodząc).

Mej śmiałości wiem, że przebaczycie,
Właśnie powracam do rodzinnej ziemi;
Dziś na kiermaszu z końmi kupionemi
Jadąc, słyszałem jakieś miłe granie,
Coś kieby pląsy, kiej miłe śpiewanie;
Przypuszczam konie, pędzę po gościńcu,
Aż widzę pannę przy rucianym wieńcu;
Drużbowie biją w podkówki i dłonie;
Przyciągam lejce, zatrzymuję konie;
I wraz odgadłem bez namysłu wiele,
Że się w tym domu odbywa wesele:
Przeto pozwólcie matki i ojcowie,
Jako też i wy przezacni drużbowie,
Bym pannie młodej szczęścia powinszował,
I z wami jeden taniec przetańcował.

Stach.

Witaj nam, gościu! baw się jak ze swemi
I nie racz gardzić dary ubogimi!

Kuba.

Pożyjcie z nami, czem tu gospodarzy,
Wdzięczna praca roli i dobry Bóg darzy.

Janek.

Napatrzyjcie się nadobnym dziewojom.

Kuba.

Tańcom, zwyczajom, i świątecznym strojom.

Halina
(podając wstydliwie Wiesławowi w koszyku owoce i ciasta).

Obcy wędrowcze! jużcić przyjąć trzeba
Naszych owoców i naszego chleba. —
Gościnność u nas dyć to nie nowina,
Przyjmcie więc, przyjmcie, prosi was Halina.

Wiesław (uderzony jej urodą).

Któżby nie przyjął darów z takiej ręki,
Który osuły tak prześliczne wdzięki.

(do przytomnych.)

Jak mi Bóg miły, jak mi drogie życie,
Jeszczem nie widział tak miluchne dziecię!

Kuba
(podając mu kubek z miodem).

Łaskawy gościu! daj życzeń dowody,
I wychyl duszkiem zdrowie panny młodej.

Wiesław.

Gościnność wasza zniewala mnie tyle,
Iż bardzo chętnie to zdrowie wychylę. —
Za wasze zdrowie, państwo młodzi, piję!

Organista (pijąc).

Wiwat niech żyją!

Janek.

Niech żyje!

Wszyscy.

Niech żyje!....

Wiesław.

Ażebym spłacił zaciągnione długi,
Pozwólcie spełnić jeszcze kubek drugi.

(Wskazując na Halinę).

W podziękę za jej ciasta i owoce,
A potem z wami wysoko wyskoczę.

Organista.

Ślicznie, wędrowcze! nigdy ten nie traci,
Co za grzeczność grzecznością odpłaci.

(Kuba nalewa mu drugi kubek.)
Wiesław.

Piękna dziewojo! za twe miłe zdrowie!
I wasze zacne matki i ojcowie...

Wszyscy.

Wiwat!!

Wiesław.

A teraz racz nadobna drużko,
Okręcić koło twą drobniuchną nóżką.

(Wiesław bierze Halinę w taniec, a skłoniwszy się przytomnym, nachyla głowę ku ziemi, tupa nogą i śpiewa):

Krakowiak.

Niechże ja lepiej nie żyję,
Dziewczę! Skarby moje!
Jeśli kiedy oczka czyje,
Milsze mi nad twoje.
Patrzaj że mi prosto w oczy,
Bo widzi Bóg w niebie,
Że mi ledwie nie wyskoczy
Serduszko do Ciebie.

(Zwrotki Haliny),

Słówka twe gładkie,
Młody kawalerze,
Lecz ci szczerze powiem, —
Pochlebstwom nie wierzę....

Wiesław.

Czemuż ja w Proszowskiej ziemi
Małe znalazł dziecię,

Byłbym między krakowskiemi
Najszczęśliwszy w świecie!

Halina.

Wszyscy tak mówicie,
Że wam serca skaczą,
A gdy poślubicie, —
To dziewczęta płaczą....

A więc bądź szczęśliwy,
Z miłością gdy trzeba;
Lecz się polska dziewka
Łatwo schwytać nie da.

Ty będziesz szczęśliwy,
Lecz poczekaj trochę, —
Gdyż musi dziewczyna
Poznać, nim pokocha.

Wiesław.

Krew nie woda ludźmi włada,
Bo któż sercem rządzi?
Człowiek myśli i układa,
A wszystko Bóg rządzi!

(Tu Halina w pląsach przed nim ucieka, Wiesław bijąc w ręce, goni za nią, a dogoniwszy staje na przodzie i dalej nuci:)

Nie uciekaj dziewcze lube,
Moje sto tysięcy,
Dogonię ja moją zgubę,
I nie puszczę więcej....

Razem.

Krąży ptaszek w ciemnym lesie,
Gałązek się czepia,
Aż dognany piórka niesie,
Gniazdeczko ulepia.

Gospodarzu, nie dasz wiary
Jak konie opłacę:
Wydałem ja twe talary,
Moje serce tracę!

Grajcie skrzypki, bo się smucę
W opłakanym stanie, —
Z konikami do domu wrócę
Serce tu zostanie!!....

(Halina zapłoniona ucieka między kobiety, nie tańcząc tej ostatniej zwrotki; Wiesław tem zasmucony usuwa się na stronę; reszta par kończą krakowiaka).

Kuba (zcicha do Janka).

Uważasz Janku — nie chcę wróżyć wiele,
Lecz tu zakrawa na drugie wesele.

Janek.

I mnie się zdaje, że to nie przelewki;
Ha! niech Bóg szczęści, wart nadobnej dziewki.

Organista.

Pięknieś nam nucił, niech ci Bóg zapłaci.

Kuba.

Przyjmij podziękę imieniem mych braci.

Wiesław.

Żem szczerze śpiewał, mogę wam zaręczyć.

Stach.

Daj Panie Boże za to wam wywdzięczyć.

Wiesław.

Lecz już nie mogę dłużej weselić,
Nie mogę z wami tej radości dzielić,
Choć mnie tu miło, muszę was pożegnać,
Mój ojciec, matka, mogliby się smucić,
Że jeszcze z końmi nie wracam do domu.
Drogom te konie opłacił — nikomu,
Jak wiele za nie dałem, nie odkryję.
Ach! jak tu przy was żywo serce bije,
Jak tu godzina płynie za godziną...

(Z gwałtownym przymusem odrywając się od nich).

Bywajcie zdrowi!.. żegnam cię Halino!...

(Odchodzi szybko, a gdy wszyscy wyprowadzają go).
Zasłona zapada.

AKT DRUGI.

(Teatr przedstawia kmiecią zagrodę, podwórze, na przodzie sceny po lewej aktorów lipa, przy której stół i ława. Za sceną słychać dzwonek na Anioł Pański — Bronisława i Bronika kończą pacierze.)


SCENA I.
(Bronisława — Bronika.).
Bronisława.

Już dziadek przestał dzwonić na pacierze,
Czas już byłby zastawić wieczerzę,
A Wiesław z końmi nie powraca:
Co się z nim dzieje? gdzie on się obraca?
Czy mu się jaki przypadek nie zdarzył?
Lękam się, by gdzie piwa nie nawarzył, —
Bo choć posłuszny, pracowity w domu, —
Umie być Wiesław szpakiem pokryjomu;

Zajechać drogą choćby wojewodzie,
Rej nad muzyką powodzić w gospodzie,
Wyśmiać wędrownym góralom chodaki,
Wyrzucić z karczmy zaczepne wojaki,
Toć jego dotąd były obyczaje!...
Młodemu zarówno wszystko się zdaje,
I dotąd rady starszych nie usłucha,
Aż palce sparzy — potem na lód dmucha.

Bronika.

Niech cię nie trwoży, matko, zbytnia troska, —
Zwykle kto z Bogiem, z tym opieka Boska:
Wiesław gdy jedzie, nim ujmie za wodze,
Krzyż biczem robi przed końmi na drodze,
Więc go Bóg dobry chroni od przygody;
Pomnisz, jakeśmy leciały do wody,
Kiedy pękł łańcuch, co koła hamował?
Byłby grób mokry na wieki nas schował,
Gdy pędem wozu konie napłoszone
Już miały wskoczyć do Wisły, szalone!
Wtem Wiesław widząc, że tu kusa rada,
Jak wiatr po dyszlu na jednego wpada,
Zrzuca sukmanę, wzrok koniom zasłania...
Wóz stanął i nas od zguby ochrania.
Gdyby nie ów krzyż, co wyprzedzał konie,
Już by nas wiecznie pochłonęły tonie!...

Bronisława.

Prawda, że to był przypadek nie lada!


SCENA II.
Bronisława, Bronika, Stanisław, Jan.
Stanisław.

Prowadzę i gościa, bądź nam, matko, rada!
Jest to nasz sąsiad, i kum nasz łaskawy:
Dobry do rady, dobry do zabawy!
Bywał też w świecie, wie jak gdzie co było:
A jak pomówi, aż słuchać miło!...
Dyć on za stołem nie za jednym siedział;
Mądrze pomyślał, i prawdę powiedział.
A że jest człowiek uczciwy, stateczny,
Przytem usłużny, chętny i serdeczny,
Otwarty, szczery i w cnoty dostatni,
A zatem u nas nie będzie ostatni.

Jan.

Za wiele, kumie, za wiele pochwały.

Bronisława.

Znają was, Janie, w okolicy całej,
Jakoż, czy potwarz, złośliwość uchodzić,
Czyli zwaśnioną parę ułagodzić,

Czyli z kim troskę ciężarną podzielić,
Tego pochować, tamtych rozweselić,
Temu poradzić, tamtego poswatać,
Z tym się pokumać, z tamtym się pobratać:
W niczem się dobry sąsiad nie usunie,
Ani, jak drugi, chorągwi nie skręci;
Zawsze każdemu prawdą w oczy lunie —
A co ma na myśli, to na jaw wyświęci!

Jan.

Gdy Wam się już, pani kumo, zdaje,
Zwykle człek takim, z jakim przestaje.
Nie sąć to moje właściwe przymioty —
Z waszego domu czerpałem te cnoty;
Dlatego was mnie najmilej odwiedzieć,
Nie żal pogadać, nie żal i posiedzieć,
Bo wy najlepiej, mój sławetny kumie,
Mnie rozumiecie i ja was rozumię.

Stanisław.

Gdy wam tak miło odwiedzać progi,

(wskazując na ławkę),

Siadajcie, proszę, mój sąsiedzie drogi,
Tyle też człowiek na świecie użyje,
Gdy z przyjacielem pogada, wypije,
W tem się poradzi, o tamtem się dowie,
Jak tam urodzaj, dziatwy miłej zdrowie,

Jak tam chudoba, jak mu szczęście służy?
A gdy się jeden przed drugim wynurzy,
Gdy wspólnie radość i troskę podzieli,
Toć człeku raźniej, toć mu i weselej.

(Do Bronisławy).

A zatem, matko, siadaj z nami wasze,
A ty, Broniko, przynieś z miodem flaszę,
Pszenną kukiełkę, i krajankę sera!

(Bronika odchodzi).

Choć kompania nie wielka, lecz szczera;
A kiedy przyjaźń i serca szczerota —
Tam się wraz łączy radość i ochota.

Bronisława.

Teraz nam tylko brakuje Wiesława.

Stanisław.

Wraz przyjdzie, skoro konie ponapawa.

Bronisława.

Alboż powrócił?

Stanisław.

A jużci kochanie.

Bronisława.

I kupił?

Stanisław.

Kupił — młode, rosłe, tanie.

(Bronika przynosi chleb, ser, miód, kubki, nakrywa obrusem stół i wraz odchodzi).

Skore jak ogień, nie pokazuj bicza,
Jak klaśniesz, lecą kieby błyskawica;
Maść skarogniada, a na czole gwiazda:
Ej tożto będzie do Krakowa jazda!
A jeden w jeden, oba białonogi,
Jak trzaśniesz z bicza — gwałt! uciekaj z drogi!...

Bronisława.

Lecz czego on się dziś tak cicho sprawił?
Którędy wjechał? gdzie tak długo bawił?

Stanisław.

Przyjechał gumnem, gdyż wracał przez błonie,
Nie chciał okrążyć, bo zmęczone konie. —
Ale coś dzisiaj nie jest rezolutny,
Coś mu brakuje, coś nieborak smutny...
Pytałem chłopca: co ci jest u licha?
„Nic“ odpowiedział — jednak czegoś wzdycha:
Ale wesołość natychmiast przybędzie —
Jak sobie z nami w kompanii zasiądzie.

(Nalewając).

A parę kufli miodu wypije...
Lecz potem o tem...

(Trącając o kubki).

Przyjaźń niechaj żyje!
A naszych wrogów niech zabolą zęby!!

Jan (napiwszy się nieco),

Dobry miód, dobry, nie żal mu dać gęby;
To mi trunek prawdziwie krajowy, —
Wytrawny, smaczny, nadewszystko zdrowy!...
Dawniej na stołach bywał Kasztelanów.
Lecz skoro moda opętała panów
Sprowadzać wszystko obce z zagranicy,
Ojczysty produkt wygnali z piwnicy;
Gdzie były miody, dziś antałki wina,
A tego wina, często kwaśna mina!...
Ej, panie kumie! a gdzież to te czasy,
Kiedy panowie stroili się w pasy,
W kordy, czamary, pętlice i rysie?
Kiedy przysłowie mieli: kochajmy się,
Kiedy nie zbywało na łyżce, za łyżką,
A lada komu nie kłaniano się nizko?...
Lecz obym tego był mówić zaniechał!...


SCENA III.
Ciż i Bronika.
Bronika (wpadając pełna radości).

Wie matula, że Wiesław przyjechał?
Zdrów, ani się nie śniło o biedzie;

Wraz tu przybędzie — ale otóż idzie.


SCENA IV.
Ciż i Wiesław.
Bronisława.

Jak się masz synu?

Jan.

Witaj nam, Wiesławie!....

Wiesław.

Bóg zapłać, matko!

Bronisława.

Od południa prawie,
Jak cię z Broniką ciągle wyglądamy.

Bronika.

Jak o tobie jeno rozmawiamy.

Bronisława.

No, jak ci synu posłużyła droga?
Jak ci się wiodło?

Wiesław.

Nie źle z łaski Boga.

Bronisława.

Nic ci się złego w drodze nie zdarzyło?

Wiesław.

Nic, droga matko.

Stanisław.

Cóżby mu ta było?
Czy mu pierwszyna jechać do Krakowa?
Od czego rozum i na karku głowa?
Od tego, by się wypadków wystrzegać, —
Złe naprzód widzieć, złemu zapobiegać.

Jan.

Dobrze mówicie, kumie Stanisławie,
Tak do mnie ojciec — słowo w słowo prawie —
Mawiał bywało, kiedy w drogę jadę,
Dziś jeszcze pomnę mądrą jego radę
„Przewiduj, zapobiegaj, byś szkody nie miewał;”
Głupi mówi po szkodzie: Jam się nie spodziewał!

Stanisław.

A tak, tak, głupi o chłodzie, o głodzie,
Staje się mądrym, kiedy już po szkodzie.

Jan.

Po każdej chłoście staje jak Hawryło,
Skrobiąc się w pałkę, mówi: „Trzeba było”!!

(Śmiejąc się).
Bronisława.

Lecz u Wiesława to się nie wydarzy,
Że jest roztropnym widać mu z twarzy. —

(Do Wiesława z przymileniem):

Chwalił cię ojciec, żeś się dobrze sprawił,
Czasu i grosza żeś nie zmarnotrawił,
Owszem żeś konie piękne tanio kupił.

Wiesław.

Przeciwnie, matko, drogom je okupił,
Bo moim szczęściem, spokojnością całą!....

Bronisława.

Ach, Chryste Panie! cóż ci się stało?
Nie darmo tobie pobladło lice.
Mówże dla Boga!....

Wiesław.

Lecz pierwiej Bronice
Pozwolisz, matko, dać gościniec z drogi.

(Daje Bronice czerwoną wstążkę).
Bronika.

Ach, jaki śliczny, mój Wiesławku drogi,
Masz straszny rozum, poczciwyś okrutnie!

(Składa wstążkę we dwoje i przymierzając).

Pół się do szyji, pół do włosów utnie,
Ach! tożto będą zazdrościć mi wiele,
Jak do kościoła wysunę w niedzielę;
Zosia i Tosia, te mnie zjedzą wzrokiem,
Ja od niechcenia zerkać będę bokiem.

(Chodząc patetycznie, pokazuje jak to będzie).

Aż tu wiatr wstążkę: fa-fa-fa! powiewa,
Ja z tej przyczyny niby niecierpliwa,
Kręcić się będę, jak żacy z kolędą,
Na wszystkie boki oglądać mnie będą!!

(Wybiega w skokach wywijając wstążką radośnie).

SCENA V.
Ciż prócz Broniki.
Jan.

No, nie żal daru za taką podziękę.

Bronisława.

A teraz, synu, wykryj twoją mękę —
Milczący zwykle sam sobie zaszkodzi —
Nigdy młodemu skrytość się nie godzi,
A najmniej, co cię kochają przed temi.

Jan.

Prawda, że szczerze trzeba ze starszemi:

Oni niestałej młodości wybaczą,
I mądrą radą zawsze wspierać raczą.

Wiesław
(skłaniając się do nóg rodzicom).

Czemużem w domu nie został na wieki!
Wdzięcznych łask waszych i waszej opieki,
Przy waszym pługu chodziłbym spokojny,
Anibym zaznał ciężkiej z sercem wojny;
Lecz darmo człowiek sam o sobie radzi,
Inaczej myśli Bóg o swej czeladzi!
Prędki bez wieści spada wyrok Boski:
Na mojej drodze pośród jednej wioski
Poznałem druchnę, której wdzięk uroczy
Zabrał mi serce, zniewolił oczy,
I zrobił tyle, że odtąd jedynie
Serce i dusza zawżdy przy Halinie!
Ojcowie moi już królują w niebie,
Wyście sierotę przyjęli do siebie,
Cięższa nad kamień jest ludziom sierota,
Wyście litośnie otwarli mi wrota,
Nie żałowali ni trosków, ni chleba,
Uczyli pracy i bojaźni nieba;
Dziś jedynaczkę córkę w swojej chacie
Dla mnie na przyszłość w zamężcie chowacie.
Jeszcze (mówicie) byłem dzieckiem małem,
Gdy ją na przyszłość sobie kołysałem.

Nie mnie niewdzięczność, ani harda dusza
Odkryć przed wami mój smutek przymusza —
Ale mi rada nie dościgła w niebie
Was każe smucić, a zawstydzać siebie.
Każcie mnie puścić — z rękami gołemi,
Pracować będę pomiędzy obcymi,
Bo bez Haliny nic już nie zarobię,
Niezdatny ludziom i nie miły sobie,
Prędko bym znalazł koniec życiu memu;
Pobłogosławić chciejcie więc biednemu,
Bo ten przed nędzą nigdzie się nie schroni,
Kogo przekleństwo dobroczyńców goni.
Sprawcie! Bóg zato niech będzie nad wami,
O to was proszę ze wstydem i łzami!!....

Stanisław.

Synu! gdy ojciec twój opuścił życie,
Ciebie mi oddał jak za własne dziecię;
Tak cię też kocham — i widzi Bóg w niebie,
Że nic milszego nie miałem nad ciebie —
A ty nie pomny, że mnie starość gniecie,
Chcesz na przygody puszczać się po świecie?
Chcesz mnie opuścić? za to żem cię chował,
Żem tobie przyszłość uczciwą gotował? —
Nieszczęście wniesiesz do każdego domu,
Gdy mnie zostawisz wśród żalu i sromu.
Młody — niebaczny przedsięweźmiesz drogę,

Ja cię pożegnać, ja cię puścić nie mogę!

Jan.

Stary młodemu wyrozumieć nie chce.
Młodego nowość i swoboda łechce;
Za nic już wszystko, gdy na całe życie
Wolną mu teraz drogę zagrodzicie;
Dla tego wolność dajcie Wiesławowi,
O własnem szczęściu niechaj sam stanowi.

Stanisław.

Mój drogi Janie! prawda wiele wiecie,
Ale nie znacie, co to stracić dziecię;
Dla czego ojciec w troskach życie trawi,
Czem się wiek długi i smuci i bawi,
Z czem żyć nawyknie i pracować w domu,
To bierze przybysz nie znany nikomu —
Bierze dobytek krwawo dochowany,
I puste ojcom zostawuje ściany;
Gdzie zapomnieni samotnie łzy sączą,
Gdy córkę inne obowiązki łączą.
Przeto oddawna były myśli moje,
Bym ich przy sobie połączył oboje,
Ażeby matka kiedyś po mej stracie,
Teścinej w obcej nie służyła chacie;
Lecz myśli niczem, gdy Bóg nie dozwoli,
Zatem, Wiesławie, zostawiam twej woli:
Uproś sąsiada, wezwij jego rady,

Może sam z tobą uda się na zwiady;
Jeśli twa przyszła serce tobie święci,
Jeśli rodziny poznasz dobre chęci;
Uproś-że Jana, niechaj zacznie swaty. —
Jak syn, synowę przywiedź mi do chaty!

Wiesław.

O! Ojcze drogi!

Bronisława.

O, mężu kochany!

Wiesław.

To zbytek łaski!

Bronisława.

Ty mi goisz rany.

Wiesław.

Ach, wieczne, wieczne niech ci będą dzięki!

Bronisława.

On nowe życie bierze z twojej ręki!

Wiesław.

O luba matko! ja zginę z radości!

Bronisława.

Dla twego szczęścia, dla twojej miłości,
Chętnie się wszystkim podzielimy z tobą!...

Jan.

Zatem, Wiesławie, proszę waści z sobą:

Chcę waszym chęciom serdecznym dogodzić,
I choć by przyszło na kraj świata chodzić,
Miło mi będzie ponieść trud i znoje,
Bylem wychodził trwałe szczęście twoje.
Pożegnaj ojców — chodź do mojej chaty —
Niech twe rodzice wypoczną; a w swaty —
Nim jutro zorza rozsypie promienie —
Pójdziem przyspieszyć twoje zaręczenie,
I wszystko zrobić, co będzie w mej mocy.
A teraz chodźmy — życzę dobrej nocy!...

Wiesław.

Żegnam cię, matko, i was ojcze miły!
Oby sen błogi krzepił wasze siły!!..

Jan.

I bez życzenia przyjdzie on do chatki,
Gdzie litość z biednym dzieli swe dostatki.

(Odchodzą, rodzice ich odprowadzają.)

Zasłona zapada.


AKT TRZECI.

Teatr przedstawia ubogą izbę wieśniaczą. — Po lewej stronie aktorów, Dorota zatrudniona przędzeniem, po prawej przy stoliku, Halina mota przędzę na motowidło.


SCENA I.
Dorota, Halina.
ŚPIEW HALINY.

Nieraz mi, matko, na myśl przychodzi,
Jak nas nauczał pleban poczciwy.
„Pracuj, a Boga chwal polska młodzi,
Bo najszczęśliwszy ten, kto cnotliwy.

Na tamtych błyszczą ordery, wstęgi,
Na tych tywtyki, drogie kamienie,
Lecz jeśli mają brudne sumienie,
Niewarci nawet waszej siermięgi.


Nie jeden dzisiaj w okropnej chwili,
Nie jedni w zbytkach gorzkie łzy leją,
Że klejnot cnoty swej utracili,
Że się rozstali z wiarą, nadzieją.

Niech wami rządzi praca i cnota,
A miną przykre życia koleje;
Praca do szczęścia otwiera wrota.
Cnota i w łachach również jaśnieje.

Przeto każdemu pracować radzę,
Z Bogiem i w Bogu, by był szczęśliwy:
Praca nie szkodzi nigdy powadze. —
Tak nas nauczał pleban poczciwy“

Dorota.

Tak moje dziecię, praca — tylko praca,
Słodzi niedolę, nudne chwile skraca,
Gdyby wiedziały te panny i panie,
Których rzemiosłem tylko próżnowanie,
Którym dzień Boży Bóg wie na czem schodzi,
Jak to jest brzydko, jak to się niegodzi,
Czas piękny, cenny u zwierciadła trawić,
Starałyby się czem lepszem zabawić,
Nie żartowałyby z tym drogim czasem,
I nie zbierały mądrości nawiasem —
Bo, moje dziecię, zawsze trza tak robić,
By było serce i umysł czem zdobić...
Zniknie lat wiosna, jak znika wód piana,
A gdy na wiosnę niwa nie zasiana,

W jesieni pyrzem tylko się zaplenia —
Wierzaj tej prawdzie z starszych doświadczenia.

Halina.
(rzucając się w ramiona matki.)

O, droga matko! idąc w twe ślady,
Nigdy nam smutek nie dokuczy blady,
Nigdy nas nędza w domu nie zastanie —
Pracować będę ile mych sił stanie,
Będę się starać wszędzie cię wyręczyć,
Bym ci choć w części mogła się wywdzięczyć
A Bóg litości, widząc szczere chęci,
Sił mi udzieli i pracę poświęci —
Wszak on o wszystkich na świecie pamięta:
Lilię odziewa, i żywi kurczęta;
Ptastwo w powietrzu, w morzu ryby na dnie,
Włosek nikomu z głowy nie wypadnie,
Bez jego wiedzy, jego zezwolenia;
Czemużby nasze prośby i życzenia,
Nie miał uwieńczyć pomyślności skutkiem?...

ŚPIEW HALINY.

Krakowianka, Podolanka,
Choć jej szata nie bogata,
Wszystkim lubą jest i chlubą
Krakowskiej ziemi.

A sierota, tak jak cnota,
Przechodzi smutne koleje,

I nie w drogich, lecz ubogich
Szatach jaśnieje.

Tu błyszczą ordery, wstęgi
Na drugich biedne siermięgi:
Najdroższe nosi kamienie
Brudne sumienie.

Jeden skacze, drugi płacze,
Ten się śmieje, ten łzy leje;
A nam praca życia skraca,
Osładza chwile.

Nam też dosyć
W piersi nosić,
Wiarę złotą, Miłość z Cnotą,
Bo poczciwy i cnotliwy
Niedba o złoto.

Nam nie trzeba,
Nic prócz chleba,
I za macierz mówić pacierz,
By nam droga
W Imię Boga
Polska powstała.

(Halina patrząc w okienko.)

Lecz któż tam stoi przed okienkiem??...

ŚPIEW JANA
(za sceną.)

Grzęda kwiatami osnuta,
Kwitnie rozmaryn i ruta,

Na okienku wianek leży, —
Jest tu córka dla młodzieży.

Otwierajcie, przyszli goście,
I ochoczo w dom zaproście;
Chociaż obcym, bądźcie radzi —
Dobra nas tu chęć prowadzi.

Dorota.

Któż to tam taki? co znaczy te śpiewy?
Zwykle tak nócą, gdy proszą o dziewy;
Ale któż dziś zakołacze we wrota,
Kędy bez ojców, bez wiana i złota..?
Jakkolwiek swaty trop musieli zmylić,
Grzeczność wymaga by im drzwi uchylić.

Otwierając drzwi.

Gość w dom, Bóg w dom — witajcie nam goście!
Wejdźcie, i w Bogu dobrą myśl przynieście!!


SCENA II.
Dorota, Halina, Jan, Wiesław.
Jan.
(Po przywitaniu się z matką ujrzawszy Halinę.)

Nie żal mi chodu, oj widzę, że godne
I starca drogi lica tak urodne!....

Dorota.

Nad jej zasługi pochwały łaskawe.

(Do Haliny.)

Zwiń się Halino, podaj gościom ławę,
Koszyk podróżny odbierz od młodzieńca;
Czapkę, palicę od starszego pana...

Jan.

Wszak gospodynię przeto nie obrażę,
Czyniąc, co dawny obyczaj nam każe,
Ojców zwyczaje, toć krewieństwo nasze.
Zatem, Wiesławie, dobądź z kosza flaszę,
A gospodyni kubka nam udzieli.

(Wiesław wyjmuje z koszyka flaszę)

Miernie użyty trunek rozweseli,
Smielszemi czyni ukrywane chęci,
Serce rozkwili i na jaw wyświęci,
A jak na wiosnę gospodarna pszczoła,
Gdy się sad bieli i wonieją zioła,
Niesie w ul siostrze uzbierane miody,
Tak niesie młodzian z rodzinnej zagrody
Kubek słodyczy przy życzliwej chęci
Tej, której serce niewolne poświęci,
Bo równa pszczole jest miłość wieśniacza —
Słodycz i zgodę i pracę oznacza.

(Dorota podaje Wiesławowi kubek).
Wiesław.

Oby dopiero wyrzeczone słowa,
Poszły wam w serce, oby Jana mowa

Zdziałała, by mnie Bóg szczęściem obdarzył;
Już on nie jedną rodzinę skojarzył;
Starostą bywa na każdem weselu,
I chrzestnym ojcem zwą go w domach wielu:
Przeto gdy do nas przyszedł w odwiedziny,
Niech mu się zdaje, że u swej rodziny.

Jan.
(do Wiesława.)

Nalej że teraz, mój Wiesławie, miodu.

Wiesław
(podając napełniony kubek Halinie,)

Przyjm tę kroplę z obcego ogrodu,
Piękna Halino! jak tobie słodyczy,
Na całe życie serce moje życzy!!....

(Halina pytającym wzrokiem patrząc na matkę, trwożliwie odbiera kubek, odwraca się bokiem, zakrywa pół-twarzy fartuszkiem, a wypiwszy do połowy, drugą połowę przez ramię Wiesławowi oddaje, którą on z największą radością wychyla.)

Jan

(który się w milczeniu wraz z Dorotą tej scenie przypatrywał).

No, gdy tak córka chęć życzliwą dzieli,
Już do was matko, mówić mnie ośmieli:
Zacnego domu widzicie tu syna,
Chociaż pod ziemią śpi jego rodzina,

Ma przecież ojców, co litością zdjęci,
Mając kumostwo, powinność w pamięci,
Nie żałowali dla sieroty chleba,
Uczyli pracy i bojaźni nieba;
Sprawiał się godnie, że go synem zowią,
I część chudoby dla niego stanowią.
Nie jest ci u nich gospodarstwo liche,
Praca sierpowa nie idzie pod wichę,
Co tydzień w mieście, nie straci niedziela;
Bóg też pomocy, rządności udziela:
Czystą pszenicę czarna niesie rola,
Wełniste owce zabielają pola.
W schludnej stajence bydełko się chowa,
A cztery konie gonią do Krakowa. —
Z ich to ramiona do Was przychodzę.
Poznał się Wiesław z Haliną na drodze,
Jak pewnie wiecie, i ojcom wyjawił,
Że swoje serce w jej sercu zostawił;
Na co Stanisław rzekł mu słowem takiem,
„Jesteś mi wprawdzie w domu jedynakiem,
Lecz jeśli miła serce tobie święci,
Jeśli rodziny poznasz dobre chęci,
Uproś że Jana niech rozpocznie swaty;
Jak syn synowę przywiedź mi do chaty,
Te słowa, matko, wiernie wam odnoszę,
I w imię ojców o córkę was proszę!

Dorota
(Ocierając sobie oczy z łez.)

Rozrzewnia matkę niespodziane szczęście,
Lecz nie dla Halki bogate zamęźcie,
Która sierota bez ojca, bez matki,
Ni wiana nie ma, ni rodzinnej chatki,
W szczerości zatem, jak każe sumienie,
Takie wam, Janie, czynię oświadczenie:
Jest Bóg widzący na niebieskim dworze,
Doświadcza ludzi w szczęściu i pokorze,
Czy kogo nisko, czy w górze posadzi,
Ogląda, jak wszędzie człowiek sobie radzi,
Halina moja, co w ubogim bycie,
Przepracowała dotąd zemną życie,
Nie wierzy słońcu, które niespodzianie,
Przed nasze teraz błysnęło mieszkanie;
Na stan jej niski wysoka jagoda, —
Nie dla sieroty jest kmiecia zagroda;
Ani ma ojców, ani przyjacieli,
Aby o wianie dla niej pomyśleli:
Przeto, młodzieńcze, niech cię Bóg poświęci,
Za dobre serce i życzliwe chęci.

Jan.

Więc jest sierotą ta wasza Halina?
Rodzice w niebie — ale jej rodzina,
Bliżsi pokrewni żyją bezwątpienia?
Z jakiej poręki, z czyjego zlecenia,

To miłe dziecię, to wasze kochanie,
Oddane było wam na wychowanie?....

Dorota.

Gdy się los zawziął na polską koronę,
Szedł mój mąż z braćmi na kraju obronę,
I już nie wrócił. Obcy bez litości,
Grabili dwory, zapalali włości,
Doznał co trwoga, kto pomni te czasy!
Starce i matki pokryli się w lasy,
Ale i w lesie płoną ogniem sosny...
Był ci to widok straszny i żałosny,
Gdy ta ostatnia gorzała ochrona, —
Milami wielka rozciągła się łuna.
Dzieci i matki błądziły tłumami.
Przy drodze na to patrzałam ze łzami,
A że mi dziecię zastąpiło drogę.
Do serca płacząc, tuląc jako mogę,
Pytam o imię, rodzinne mieszkanie,
Ale daremna prośba i pytanie:
Dziecię zaledwo znało swoje imię;
Mówiło tylko, że w okropnym dymie
Nieznani ludzie wiedli ją do lasu,
Więcej nic nie wie aż do tego czasu.

Jan (niecierpliwi się.)

Cóż dalej, matko?... o nie skąpcie w mowie;
Ważne mi rzeczy snują się po głowie.

Dorota.

Ja niegdyś matka, pamiętna na Boga,
Wzięłam sierotę, choć sama uboga,
Podjęłam troski, lecz była ich godna;
Wyrosła zdrowa, pracowna, urodna;
Obydwie teraz pracujem na siebie.
W jednych żyjemy troskach i potrzebie,
Pracą łagodząc ubóstwo uporne;
W cudzej zagrodzie płacimy komorne,
Bez skiby ziemi, — jałówka, dwie krówek,
Kilka owieczek, cały nasz dochowek.
W lecie sąsiadom pracujem przy żniwie,
Za to nam zagon odstąpią na niwie;
Tak len siejemy, a wieczorna przędza,
Resztę domowej potrzeby opędza.
Brzmią tu wesela na każde zapusty,
Lecz to nie dla niej, nie dla niej odpusty,
Na których dziewkom kupują pierścienie;
Tam gdzie stodoły i bogate mienie,
Tam zalotnicy; nie zwabi młodziana
Przybysza córka, bez ojców i wiana.
Jak była dotąd niebieska opieka,
Tak przeznaczenia u Boga niech czeka —
Ufam, że póki niemoc mnie nie strawi,
Już mnie Halina samej nie zostawi....

Halina.
(klęka przed matką ściskając kolana).

O moja matko! tyści moje wiano!
Choć by mi góry złociste dawano,
Choćbym mieszkała w malowanym dworze,
Jedwabne szaty chowała w komorze,
Tobym bez ciebie przepłakała życie!!..

Dorota.
(całując ją w czoło).

Bóg ci nagrodą będzie, lube dziecię!....

Jan.

Ważne mi, ważne zwiastują się rzeczy.
Jest Bóg, co ludzkie sprawy ma na pieczy;
Chwała mu wieczna!... Miła gospodyni,
Niechaj z ufnością, co powiem, uczyni,
Bo z serca idzie szczera moja rada.
Uproście koni z wozem u sąsiada,
A tę życzliwość hojnie mu wrócimy,
Bo wszyscy w drogę wybrać się musimy:
Szczęścia wspólnego nadeszła godzina, —
Pozna Halinę Wiesława rodzina!
Spieszmy się, spieszmy przyjaciele mili,
Bo szkoda nawet jednej stracić chwili!!...

(wychodzą.)
Zasłona spada.

AKT CZWARTY.

(Teatr przedstawia górę, na której widać kilka blisko siebie stojących brzóz — ze skały wytryska strumień, przez który kładka — po obu stronach gaj — w głębi sceny stoi dąb, na którym widać wmurowany obraz N. Panny, ubrany w firanki i kwiaty; przed obrazem pali się lampa — Bronika kończy ubranie obrazu.)


SCENA I.
Bronisława, Bronika.
Bronisława.

Obraz ubrany — czynność ukończona,
Jak ty dziś zdobisz, tak zdobiła ona —
Zawsze w niedzielę lub przypadłe święta
Zrywały kwiaty jej drobne rączęta;
Niemi stroiła tę dziedziczkę nieba,
Co nam nieszczędzi ni łaski ni chleba,
Na tę dolinkę biegała po kwiatki,

Ztąd najładniejsze zbierała bławatki;
A gdzie te brzozy, i zielona trawka,
Tam jej najmilsza bywała zabawka;
Nieraz modlącą widząc mnie Halina,
Także swe małe kolanka ugina,
A wzniosłszy w górę swe błękitne zorze,
Prosi: Kochaj nas, kochaj, matko Boża!..
Jam ją podniosłszy, Maryi polecała;
A ona z wiarą obraz całowała...
Dziś ty jej miejsce we wszystkiem zajmujesz,
Lecz ją nie znając straty jej nie czujesz.

Bronika.

Dzielę twój smutek, czuję com straciła,
Lecz nie rozpaczaj matko moja miła!...

(wskazując na obraz.)

Ufaj tej pani ona nie zawiedzie,
Ona każdego z przygody wywiedzie,
Ona i twoje cierpienia ukróci,
Ona ci jeszcze Halinę powróci!....
Raczej, matulu bądź wesołej myśli,
Nie potośmy w te ustronie przyszli.
Dziś nasze święto, przeto na bok smutki!
Wieczorem błysną nasze sobótki,
Więc będą śpiewy, tańce jak w zapusty,
I skakać będą przez płonące chrósty;
Toć będzie śmiechu i zabawy wiele,

Już naprzód widzę: — zuch stanął na czele —
A za nim hurma ochotników skora —
Stanęli rzędem kieby do gęsiora,
Naczelnik co ich na ogień prowadzi,
Już się rozpędził, już przez płomień sadzi!
Za jego przykładem jak wiatr każden leci,
Szust, kieby jeleń — pierwszy — drugi — trzeci;
„To chwat, to dziarski!” wykrzyka gromada,
Wtem przed sobótkę bęc jeden upada,
Chce się podźwignąć, lecz daremna praca,
Wleciał, nam kozła wywraca; —
Drugi trzeciego za sobą powalił,
Tamten czuprynę, ten wąsy osmalił,
Ow czarny wylazł, jak baba z komina,
Śmiech, krzyk, wrzask, drwinki; zrzadła zuchom mina;
Dziewczętom w to graj, a że są usłużne,
Dla pogorzelców zbierają jałmużnę,
Wtem nasze grajki jak utną od ucha,
Jak po basetli smyczek się rozrucha,
Jak się krakowiak młyńca nie potoczy,
Człek hula, ledwo z skóry nie wyskoczy....
Lecz my się tutaj trochę zagadali.
Przeto gdy obraz jużeśmy ubrali,
Nim się nachyli słońce do wieczora,
Nim się lud zejdzie, właśnie będzie pora,
Byśmy naprzeciw ojca pospieszyli;

Chodził do dworu, może już w tej chwili
Wraca z pomyślną wieścią dla Wiesława —
Chodźmy, matulo, bom bardzo ciekawa.

Bronisława.

O tę metrykę kłopocze się srodze.

Bronika.

Chodźmy już, chodźmy — zdybiemy go na drodze.

(Odchodzą).

(Muzyka zapowiada przyjście Haliny, która po chwili w towarzystwie matki, Jana i Wiesława, przypatrując się z upodobaniem okolicy, na górze się ukazuje).


SCENA II.
Halina.

Ah, jak tu miło! ah, jak tu radośnie,
Jak rzewno, słodko, jak tu serce rośnie!....
Cóż to za śliczne wzgórza, łąki, gaje,
Ten staw, ten strumyk, ptasząt liczne zgraje!...
Ta wioska w sadach, jaka okolica!
Ah, jak tu wszystko czaruje, zachwyca!
Jak to się wszystko w piękną całość składa, —
Żyć i umierać, jakżebym tu rada!!

Jan.

Jak powiedziałem, najmniej dobrą milę,
Woźnica z końmi pozostał się w tyle;
Bo chociaż wioska zdawała się z bliska,
Lecz ją dzieliły zbłotniałe stawiska;
Przeto nim wokół jadący okrąży,
Pieszy ścieżkami trzykroć pierwiej zdąży.

(W oddaleniu słychać przegrywkę na flecie, na nótę krakowiaka śpiewanego w karczmie przez Wiesława. Głos fletu coraz bardziej się gubi, za którym Halina w zachwyceniu mimo woli się posuwa).

Halina.

Czy słyszysz matko? ach, mój miły Janie,
Jak mnie zachwyca to przyjemne granie;
Jak mnie te tony do serca trafiły. —

Dorota.

Tak na weselu nócił Wiesław miły.

Jan.

Flet, co tak mile głos po lesie szerzy,
Opiewa szczerość naszych trzód pasterzy;
Ow strumyk, co się w tamte snuje strony,
W biegu pozdrawia już nasze zagony;
Ten staw, ta łąka, woniejące siana,
Kościół, plebania, to gniazdo bociana,
Ten krzyż na wieży, co na wszystkie końce

Lud nasz oświeca jak promienie słońca;
Wszystko już nasze — nasze to siedlisko —
Chata Wiesława, także bardzo blisko!

(Halina coraz bardziej zainteresowana przypatrywaniem się okolicy).

Ale cóż ciebie tak bardzo zachwyca,
Czy ci tak miła nasza okolica?

Halina
(przypominając sobie).

Ten zdrój, ten wzgórek, obraz, ta brzezina!

(Z wybuchem rozrzewnienia padając na kolana)

O wielki Boże!... toć moja rodzina!
Gdzie matka moja? matka moja droga?
O mówcie, mówcie, proszę was na Boga!
Jeżeli w grobie, na grób jej pójść muszę,
Stęsknioną ku niej niech wypłaczę duszę!..

(powstawszy).

Tam się bawiłam, tam zbierała kwiatki,
Tum się modliła do Najświętszej matki,
Na tym kurhanku, splatałam bławatki....
Ale nie widzę rodzicielskiej chatki,
Bo tutaj wszystko nie tak jak bywało,
Jak mi w pamięci nieraz się zjawiało.

Jan.

Bóg, drogie dziecię, co ciebie ratował,
I twych rodziców przy życiu zachował,

Chatkę i córkę stracili w potrzebie,
Dziś w nowej chatce uściskają ciebie.
Podziękuj Bogu, żeć drugą dał matkę,
Co cię w twych ojców odprowadza chatkę.

Halina
(rzucając się przed obrazem N. P. na kolana).

Najświętsza Panno w gwieździstej koronie,
Co tam królujesz na niebieskim tronie:
Co za twym ludem wstawiasz się do syna,
Królowo niebios, o Matko jedyna!
O opiekunko! nadziejo! pociecho!
Co mnie z rodzinną rozpoznajesz strzechą,
Co mnie w objęcia rzucasz ojca, matki,
Za moje niegdyś wianuszki, bławatki,
Za moje modły, dziecinne ofiary!
O jakżeś hojna, łaskawa bez miary!!...


SCENA III.
Ciż i Bronisława, Bronika, Stanisław,
(którzy w czasie tej modlitwy przychodzą na scenę).
Bronisława
(poznawszy córkę w radosnem uniesieniu).

Matko cudowna! Halina! Halina!
Moja najmilsza, najdroższa dziecina!!

Halina.

O matko! matko!.. tyżeś to, aniele?

(uściski).

O luby ojcze!... drodzy przyjaciele!
Tyle radości, szczęścia naraz tyle!!

Stanisław.

Jakąż mi Boże dałeś dożyć chwilę!...

Bronisława.

Brońko! Brońko! poznajecie się dziatki.

Bronika.

Tylem o tobie słyszała od matki:

Halina.

O moja siostro!...

Bronika.

O serdeczna Halko!
Ty będziesz moją najśliczniejszą lalką!!

Wiesław.

Matko! radość, którą doznajecie,

(wskazując na Dorotę).

Macie zawdzięczyć tej zacnej kobiecie;
Gdyby nie ona, wasze lube dziecko
Pewnoby padło pod ręką zbójecką.
Ona śród mordu, łupieztwa, pożogi,
Zabłąkane dziecię uprowadza z drogi,

I chociaż wdowa, choć sama uboga,
Uczy cnót, pracy i bojaźni nieba —
Że dziś zarobi na kawałek chleba.
Słowem Dorota tem Halinie była,
Czem ty dziś dla mnie jesteś matko miła.

Bronisława.

Dzięki ci dzięki, przyjaciółko droga!

(wskazując na serce).

Tu wieczna wdzięczność — nagroda u Boga.

Dorota.

Czyniłam tylko sercu memu zadość,
Nagrodą dla mnie wspólna wasza radość,
Do żadnej innej nie chcę rościć prawa;
Wszakże to tylko odwet za Wiesława.
Widać, że Bogu milszym był wasz datek, —
Jesteście teraz matką trojga dziatek;
Mnie Bóg tak hojnie nie pobłogosławił,
Gdy mnie na starość w sieroctwie zostawił!...

Stanisław.

Uchowaj Boże!.... do żony Wiesława,
Z rodzoną matką równe macie prawa,
Tak źle nie będzie, opiekunko miła

(wskazując na obie matki).

Tyś życie dała, a ty ocaliła —
Przeto do moich połączę was dziatek,

Halina odtąd dwie będzie mieć matek!!

(niema scena, w której się wszyscy prócz Jana grupują).

Jan.
(wystąpiwszy naprzód.).

Wszechwładny, wielki niepojęty Boże!
Skrytych twych rządów któż z nas dociec może?


SCENA IV.
Kuba.

Za mną, dziewuchy, będziem na przemiany,
Tam kłaść sobótki, tu wyprawiać tany.

(Wchodzi, za nim więcej Krakowiaków i Krakowianek. Wchodzą na scenę).

Jan.

W sam czas jesteście — właśnie macie zręczność
Poznać opatrzność, litość, ludzką wdzięczność;
By Wam to wszystko okazać na razie:
To jest nasz sąsiad, to jego rodzina,
A to jest niegdyś zgubiona Halina.

Wszyscy.

Halina....

Jan.

Tak jest, ta Halina mała,
Za którą matka tyle łez wylała.

Kuba.

Ale zkąd ona wzięła się w tej chwili?
Mówiono, że ją najezdzcy zabili.

Jan.

Opatrzność Boska jawna w każdym czynie
Dorotę zsyła zbłąkanej Halinie:
Ta jej nie tylko że ocala życie,
Lecz ją w dom bierze za swe własne dziecię,
Żywi, naucza, co Bóg, cnota, praca,
A w lat dwanaście rodzicom powraca;
Rodzice wdzięczni za dobrodziejstw krocie
Serce i wrota otwarli Dorocie.

Wszyscy.

Niech żyje litość! niech żyje Dorota!

Wiesław.

Niech żyje Halka, mniemana sierota!...

ŚPIEW.

Niech żyje Halka miła!
Żyj zacna Doroto!
Co się chlebem swym dzieliła,
Tuzin lat z sierotą!

Żyjcie lata Matuzalla,
Kochani rodzice!
Coście w dom przyjęli z dala
Mą oblubienicę!


Oto stoi wasza zguba,
Tu wasz syn przybrany;
Pobłogosław matko luba,
Złącz ojcze kochany!....

Stanisław i Bronisława (łącząc ich).
DWUŚPIEW.

Łączcie się dziatki, bądźcie szczęśliwi,
Macie skarb drogi, bo polską ziemię,
Ziemia to wdzięczna, ta was wyżywi,
Utrzyma w sile, rozkrzewi plemię!

Pracujcie zawsze wspólnie w tej roli,
Rzucajcie zdrowe ziarno w zagony,
Ufajcie w Bogu, a Bóg dozwoli,
Że w końcu złote zbierzecie plony.

Chór Ogólny.

Łączcie się moje dziatki, bądźcie szczęśliwi!
Macie skarb drogi, bo polską ziemię itd.

Jan.

Nuż żwawo grajki! do skrzypców, do smyka!
Gdy czas na dobie niech dziatwa pobryka;
Dopókąd cnota i dobry Bóg z nami,
Krzeszmy ochoczo ognia podkówkami

(Młodzież grupuje się do tańca — Muzyka gra Mazura, gdy Jan na przodzie sceny, bijąc w podkówki, przyśpiewuje:)

ŚPIEW.

Nuż dalej z góry! hop ha!
Albośwa nie Mazury? hejże, ha!

Albośwa nie chłopacy?..
Albośwa nie junacy?..

Hop, hop, hop, w podkóweczki! hop, ha!
Nuż chłopcy, nuż dzieweczki, a nuże ha!
Smutek udziałem głupców,
Nuż żwawo do hołubców!!

Dziś same skargi, kwasy, hop, ha!
Nuż chłopcy, nuż dzieweczki! hejże, ha!
A zbytek bierze górę,
Oj, w skórę by ich, w skórę!!...

Cóż to się z światem stało? hop, ha!
Serdecznych ludzi mało — szkoda! ha!
Brat brata drze do woli,
Obaj bracia goli!...

Kto w chęciach swoich mierny, hop, ha!
Ten u mnie jest niezmierny, a dalejże, ha!
Kto na małem przestaje,
Takiemu pan Bóg daje.

Nam nie wiele trzeba, hop, ha!
Dzban wody, kawał chleba dosyć, ha!
I o tem w czoła pocie
Dzień zchodzi przy robocie.

Byłem w Bogu i z Bogiem, hop, ha!
Nie łasić się przed wrogiem nigdy, ha!
Niech zawsze z naszej strony
Bóg będzie pochwalony.

Koniec.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Kazimierz Brodziński.