Strona:Kazimierz Brodziński - Wiesław czyli Obraz ludu nadwiślańskiego.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ma przecież ojców, co litością zdjęci,
Mając kumostwo, powinność w pamięci,
Nie żałowali dla sieroty chleba,
Uczyli pracy i bojaźni nieba;
Sprawiał się godnie, że go synem zowią,
I część chudoby dla niego stanowią.
Nie jest ci u nich gospodarstwo liche,
Praca sierpowa nie idzie pod wichę,
Co tydzień w mieście, nie straci niedziela;
Bóg też pomocy, rządności udziela:
Czystą pszenicę czarna niesie rola,
Wełniste owce zabielają pola.
W schludnej stajence bydełko się chowa,
A cztery konie gonią do Krakowa. —
Z ich to ramiona do Was przychodzę.
Poznał się Wiesław z Haliną na drodze,
Jak pewnie wiecie, i ojcom wyjawił,
Że swoje serce w jej sercu zostawił;
Na co Stanisław rzekł mu słowem takiem,
„Jesteś mi wprawdzie w domu jedynakiem,
Lecz jeśli miła serce tobie święci,
Jeśli rodziny poznasz dobre chęci,
Uproś że Jana niech rozpocznie swaty;
Jak syn synowę przywiedź mi do chaty,
Te słowa, matko, wiernie wam odnoszę,
I w imię ojców o córkę was proszę!