Wiedźma (Wotowski, 1932)/Rozdział IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Antoni Wotowski
Tytuł Wiedźma
Podtytuł Powieść sensacyjna z życia sfer towarzyskich
Data wyd. 1932
Miejsce wyd. Piotrków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział IV.
WYBAWCA.

Nieznajomy polecił Marysieńce zaczekać w przedpokoju, a sam zaświecił elektryczną latarkę i udał się w głąb mieszkania.
Drżąc z niepokoju, oczekiwała, że lada chwila posłyszy rewolwerowy wystrzał lub okrzyk iż schwytał zbrodniarkę. Nie nastąpiło to jednak. Do jej słuchu dolatywały przytłumione kroki, odgłos przesuwanych sprzętów — i po upływie kilku minut znów ukazał się nieznajomy.
— Uciekła! — oświadczył. — Albo schowała się znakomicie! Nigdzie jej nie mogę odnaleźć!
— W jaki sposób by uciekła? — zdziwiła się Marysieńka. — Pewnie ukrywa się za którą szafą w mroku!
— Może! Czy światło w mieszkaniu zepsute?
— Nie mam pojęcia! Siedziałam sama, nagle w lustrze ujrzałam straszliwą twarz siwowłosej wiedźmy, a potem światło zgasło...
— Obejrzymy wyłączniki! Gdzież one są?
— O, tu! W przedpokoju...
Mężczyzna podszedł do instalacji, coś w niej poprawiał i wnet potoki elektryczności znów napełniły mieszkanko.
— Wykręciła je! — rzekł. — Wykręciła, by w ciemnościach łatwiej napaść na panią! No, teraz wspólnie przeprowadzimy rewizję.
Zamknąwszy drzwi wejściowe na klucz, i włożywszy klucz do kieszeni, razem z Marysieńką udał się na powtórny przegląd pokojów. Lecz, choć zarówno w sypialni, jak i w stołowym i w gabinecie zaglądali w każdy kąt, przesunęli każdą szafę, poruszyli każdy mebel — poszukiwania te pozostały bezowocne. Nie było nikogo. Wreszcie, kiedy znaleźli się w kuchence, której drzwi prowadziły na tylne schody, nieznajomy zbliżył się do tych drzwi i je otworzył.
— Ot! — zawołał. — Mamy rozwiązanie zagadki! Uciekła kuchennemi schodami! Drzwi są zamknięte tylko na zatrzask! Musiała mieć wytrych, lub dorobione klucze...
— Uciekła! Uciekła! — szepnęła z rozpaczą. — Więc znów kiedy na mnie napadnie! Och, bo ona chce mnie zamordować!
— Chwilowo — odparł nieznajomy z wielką mocą — nie grozi pani niebezpieczeństwo, bo tu jestem! A od dalszych napaści, które i ja przewiduję, postaram się panią uwolnić!
Teraz dopiero przypomniała sobie Marysieńka, że nawet nie wie, kim jest jej wybawca, który tak nieoczekiwanie, w samą porę przybył na ratunek. Obrzucając wytworną sylwetkę szpakowatego mężczyzny, pełnym wdzięczności wzrokiem, wymówiła:
— Ale, pan?... Skąd pan się zjawił? Wszak nie znamy się wcale!..
Wykwintny pan i tym razem okazał się człowiekiem o manierach salonowca. Już zdążył schować browning do kieszeni, a w jego oku z powrotem świecił monokl.
— Istotnie! — rzekł z lekkim uśmiechem, kłaniając się szarmancko. — Bardzo ze mnie źle wychowany człowiek! Jeszcze nie zdążyłem się pani przedstawić! — Jestem Wazgird... Hrabia Wazgird! — powtórzył z naciskiem.
Marysieńce nazwisko to było całkowicie obce. To też zagadnęła go:
— Pan hrabia, pewnie posłyszał moje wołania o ratunek na schodach i dlatego począł dzwonić do mieszkania? Dziwię się tylko, że inni sąsiedzi....
Potrząsnął głową.
— Nie, nic nie było słychać na schodach! Nie przedarł się tam najlżejszy okrzyk... Zamordowanoby panią i niktby o tem nie wiedział, i nie pospieszył na ratunek...
— Więc?.. — wymówiła, zdziwiona.
— Szedłem umyślnie do pani!
— Pan hrabia, do mnie? — coraz większe zdumienie przebijało w głosie Marysieńki.
Z poza monokla w złotej oprawie padł wesoły błysk.
— Tak jest! I więcej jeszcze pani powiem! Jestem właśnie tym, który przed paru godzinami złożył za panią kaucję.
— Pan? Pan?... — wybełkotała. — Nie znamy się przecież wcale!... Łamałam sobie głowę, aby się domyśleć, kim jest mój nieznany wybawca! Cóż skłoniło pana hrabiego, aby wyłożyć za mnie tak wielką sumę? Toć...
Po twarzy Wazgirda przebiegł nieokreślony cień. Szybko przerwał:
— Wnet pozwolę sobie pani wszystko powiedzieć i wyłuszczyć względy, jakie mnie skłoniły, aby jej pośpieszyć z pomocą! Przódy jednak, pragnąłbym z ust pani usłyszeć szczegółową opowieść o zbrodniczym zamachu, który miał miejsce przed chwilą, a jaki z wielu względów jest dla mnie niezrozumiały. Tylko, może przejdziemy dalej, bo w tej kuchence niezbyt wygodnie rozmawiać!
Marysieńka, oszołomiona szeregiem przygód, które spadły na nią jedna po drugiej, zapomniała nawet o miejscu, w którem się znajdują. Teraz dopiero, posłyszawszy słowa Wazgirda, zmięszała się nieco i poszła przodem do gabinetu, gdzie wnet oboje zajęli miejsca.
— Pragnie, pan hrabia — wymówiła, odpowiadając na poprzednie pytanie — poznać szczegóły tej napaści? Niestety, nie wiele dodać mogę. Powróciłam właśnie z więzienia, odzyskawszy wolność, do domu i przeglądałam w szufladach biurka papiery, gdy wtem rozległ się w sypialni cichy skrzyp podłogi, a później...
— Przeglądała pani papiery? — przerwał szybko Wazgird opowieść Marysieńki i wydawało się, że ten okrzyk wydarł mu się mimowolnie. — Czy wśród nich znalazło się coś ciekawego?
Marysieńki nie uderzyły niezwykłe słowa hrabiego. Drgnęła gwałtownie. Teraz dopiero przypomniała sobie list męża i medaljon, odnalezione w skrytce na biurku. Toć dzięki temu odkryciu jej los się zmieni, będzie w stanie udowodnić swą niewinność.
— Tak! tak... — odrzekła pospiesznie, nie zamierzając owych szczegółów ukrywać przed swym wybawcą. — Znalazłam przypadkowo list mego nieszczęsnego męża, pisany, zapewne, na parę godzin przed śmiercią! List, który wyjaśnia wszystko.... Pisze w nim Tadeusz, iż jacyś wrogowie czyhają na jego życie. Prócz listu, medaljon...
— Wrogowie czyhają na życie? — powtórzył Wazgird, a w głosie zadrżał tłumiony niepokój. — Jacy? Wymienił ich nazwiska?
— Nie zdążyłam listu przeczytać! Bo zaledwie przebiegłam oczami parę wierszy, napadła na mnie ta kobieta!
— Gdzie ten list?
— Tutaj — wskazała ręką w kierunku biurka. — Rzuciłam go wraz z medaljonem w ciemnościach na stół! Ale musi tam leżeć! Zaraz go przyniosę i przeczytamy wspólnie! Bo przed panem hrabia nie mam żadnych sekretów.
Powstawszy z fotela, skierowała się w stronę biurka. Naraz zbladła. Choć pamiętała dobrze, że list i medaljon leżał na stole, choć zajrzała pod biurko i sprzęty najbliższe — listu i medaljonu brakło.
— Zginęły — zawołała z rozpaczą.
Hrabia pospiesznie zerwał się z miejsca i z kolei rozpoczął poszukiwania. Czynił to niezwykle gorliwie, jakgdyby mu jeszcze bardziej, niżli Marysieńce, zależało na odzyskaniu zguby. Ukląkł nawet na podłodze i pochylony zaglądał pod meble, pod stoły. Wszystko daremnie.
— Tam do licha! — zaklął, powstając z klęczek.
— A jednak leżały na pewno na biurku! — powtórzyła.
— Porwała je przeklęta wiedźma — mruknął. — Rozumiem nareszcie....
— Co rozumie pan Hrabia?
Począł powoli tłomaczyć.
— Cała sprawa jest jasna, jak na dłoni. Ta zbrodniarka przybyła tutaj, aby przetrząsnąć mieszkanie, przekonać się, czy po pani mężu nie pozostały papiery, mogące ją lub tę szajkę w imieniu której działała skompromitować, a zapewne, przedewszystkiem chodziło jej o medaljon. Przerachowała się tylko trochę. Sądziła, że nieprędko panią zwolnią z więzienia i zastanie mieszkanie puste. Kiedy wślizgnęła się do kuchenki za pomocą podrobionego klucza czy wytrychu, uderzyło ją zapalone światło w gabinecie. Podeszła po cichu na palcach i poczęła panią obserwować a pani tak była przejęta odnalezieniem medaljonu i odczytywaniem listu, iż nie posłyszała jej kroków. Nieznajoma nagle spostrzegła, że trzyma pani w ręce medaljon, ten sam, na którym jej tak bardzo zależało. W tejże chwili zaskrzypiała pod stopami zbrodniarki podłoga. Nie było czasu do stracenia. Postanowiła z panią się załatwić jak najprędzej, obawiając się, że pani zbyt wiele wie i list męża przeczytała do końca. Zgasiła światło... i wywiązała się walka. Uległaby pani, zapewne w tej nierównej walce, gdyby zbrodniarki nie spłoszyły moje natarczywe dzwonki. Wtedy uciekła, lecz przódy porwała z biurka, leżący tam list i medaljon pragnąc usunąć kompromitujące dowody...
— Wszystko stracone! — zawołała z rozpaczą Marysieńka, bezsilnie opadając w fotel. — Stracone! A ja byłam już pewna, że na zasadzie tego listu nietylko udowodnię własną niewinność, ale i pomszczę śmierć męża!
— Coś, niecoś chyba pani jednak zdążyła przeczytać? — zagadnął Wazgird, jakby pragnąc się upewnić, czy daleko sięga „wtajemniczenie“ Marysieńki, choć z poprzednich jej słów mógł wywnioskować, że dowiedziała się niewiele. — I to wykorzystać można...
— Wykorzystać? — jęknęła. — Co? Powtarzam, że przebiegłam oczami ledwie parę wierszy, gdy ta... O zbrodniczej szajce, o grożącem i mnie niebezpieczeństwie... Lecz, nie dotarłam do nazwisk, do bliższych wskazówek...
Hrabia, który obecnie zajmował miejsce w fotelu, obok Marysieńki, odetchnął z ulgą.
— Istotnie, mało!... — mruknął.
W głowie młodej kobiety tymczasem zrodziło się postanowienie.
— Musimy natychmiast zawiadomić policję! — energicznie wyrzekła. — Gdy władze dowiedzą się o napaści jakiej przed chwilą stałam się ofiarą, rzuci to nowe światło na moją sprawę, oczyści z straszliwego oskarżenia, pod brzemieniem którego pozostaję!
Po twarzy Wazgirda przebiegł nieuchwytny cień.
— Wątpię! — odparł. — Zbrodniarka uciekła i niema pani żadnych na to dowodów, iż wogóle zamach miał miejsce. Władze pomyślą, iż chce pani sprytną bajeczką o znalezionym liście, medaljonie i kobiecie ze sztyletem, pogmatwać tylko śledztwo i zepchnąć winę z siebie. Toć nawet ja, jako świadek, mogę zeznać, że słyszałem o napaści jedynie z jej słów...
— Więc nie wierzy mi pan hrabia? — wymówiła z oburzeniem.
— Ja widzę najzupełniej, że wszystko tak się odbyło jak pani twierdzi! Ale czy władze uwierzą?
Załamała ręce.
— Cóż mam robić? Jak się bronić? — wykrzyknęła. — Posiadam, na to niezbite dowody, że mego biednego męża zamordowali jacyś podstępni zbrodniarze, może nawet ta wiedźma, która tutaj wtargnęła. Że obecnie mnie chcą zgładzić, rzuciwszy poprzednio potworne oskarżenie. Mam milczeć? Do władz po opiekę mi się udać nie wolno? Nadal w oczach wszystkich mam uchodzić za tą, która zabiła Tadeusza? Okropne!...
Na twarzy hrabiego leżała teraz kamienna maska. Tylko lekkie błyski, z poza monokla świadczyły, iż wytrawny ten dyplomata, zręcznie pragnie swą grę doprowadzić do końca.
— Któż powiada — rzekł — by nie miała pani się bronić? Lecz, przódy należy postawić się w takie warunki, aby ta obrona stała się skuteczna. Zabezpieczyć się samemu i wtedy zaatakować. Ja pani w tem dopomogę!
— Pan hrabia?
Teraz dopiero uświadomiła sobie Marysieńka, że pod wpływem toczących się w błyskawicznem tempie wypadków, zapomniała o początkowym celu wizyty Wazgirda. Wymówiła z zaciekawieniem:
— Nie dowiedziałam się jeszcze, jakie względy skłoniły pana hrabiego do złożenia za mnie wysokiej kaucji?
— Jestem dalekim krewnym pani męża — odparł hrabia.
— Pan? Nigdy nie słyszałam o tem! — powiedziała Marysieńka.
— Nie moja wina — zauważył, jakby ze smutkiem — że Tadeusz wiele spraw ukrywał przed panią! Napewno niechętnie mówił o swej rodzinie, lub nie wspominał o niej wcale...
— Istotnie! — przytwierdziła.
— Tymczasem Tadeusz pochodził z bardzo starego rodu, spokrewnionego z wielu arystokratycznemi familjami. Między innemi i z naszą. Wielkie rody mają czasem swe groźne, niebezpieczne tajemnice. Lepiejby było, żeby Tadeusz wszystko pani opowiedział szczerze. Ha, trudno... Dziś moim obowiązkiem jest panią ratować... Może wiem więcej, niżli pani przypuszcza i o medaljonie i o łotrowskiej szajce i o tajemnicy, która czyhała na życie Tadeusza...
— Hrabia wie? — poruszyła się na swem miejscu gwałtownie. — Więc cóż to jest? Bezradnie rozłożyła ręce.
— Niestety, nie tylko to moja tajemnica, ale chodzi i o inne osoby! Pieczęć milczenia skuwa moje usta! Gdyby dziś najsilniej pani na mnie nalegała, więcej nic powiedzieć mi nie wolno!
— Czemu?
— Powtarzam, są różne względy! Ale za parę dni się dowie pani o wszystkiem i o ile Bóg da, nie tylko ją oczyszczę z wszelkich zarzutów, ale i ukarzę zbrodniarzy. Bo ta siwowłosa wiedźma, to pionek tylko! Drudzy wchodzą w grę! Oto dlaczego nie mogłem pozwolić, aby pani choć godzinę dłużej spędziła w więzieniu. A teraz, zanim w pełni zatriumfuje sprawiedliwość, postaram się ją od wszelkich napaści ubezpieczyć!
— W jaki sposób?
— Zamieszka pani u mnie.
Propozycja ta nastąpiła na tyle nieoczekiwanie, że Marysieńka aż drgnęła.
— Ja, u pana hrabiego?
— Tak! — mówił, niestropiony jej zdziwioną miną. — W mojej podmiejskiej willi, w okolicach Warszawy, w której sam przebywam! Do niej nie wtargnie nikt z tych, którzy czyhają na pani życie! Wszędzie indziej, uprzedzam, grozi wielkie niebezpieczeństwo!
— Kiedy...
W mózgu Marysieńki zawirowały sprzeczne myśli. Z jednej strony poczuła się słaba, opuszczona i otuchą ją napełniała świadomość, że znalazł się nareszcie ktoś, kto stanie w jej obronie. Jeśli urazi Wazgirda odmową, cóż pocznie dalej sama bez pieniędzy, bez krewnych, bez przyjaciół? W tym domu, gdzie ją wszyscy wytykają palcami, nadal pozostać nie może, a gdziekolwiek się przeniesie, wrogowie ją wytropią i nie pozostawią w spokoju. Lecz, z drugiej strony... Kim jest ten hrabia Wazgird? Toć nie zna go wcale. Czemu i on otacza się tajemniczością?
Wazgird, który niby obojętnie spozierając przez monokl, w rzeczy samej śledził uważnie wahania, odbijające się na twarzyczce Marysieńki, wycedził powoli:
— Sądziłem, że po tem, com uczynił dla pani, większem powinienem się cieszyć zaufaniem! Bardzo mi przykro, że tak nie jest... Nie nalegam... Widocznie, woli pani zamiast znaleźć się w bezpiecznej willi, być narażoną na napaści siwej wiedźmy, albo po stokroć brutalniejszych zbirów...
— Nie, nie... — wyszeptała, przejęta znów lękiem.
Nagle zrobiło się jej przykro. Jakżeż może nie zaufać swemu dwukrotnemu wybawcy, człowiekowi, który i nadal chce ją ratować? Obraża go bez powodu.
— Nie — zaprotestowała słabo — tylko, czy to wypada? Ja u pana?...
Wazgird zrozumiał, że opór został przełamany. Roześmiał się szczerze.
— Jestem, coprawda, starym kawalerem! — rzekł. — I zamieszkuję w willi tylko w towarzystwie kamerdynera i sekretarza! Ale, zapewniam panią, że wypada! Starszy już ze mnie człowiek i za ojca pani mógłbym uchodzić, zresztą nie sądzę, by pobyt jej u mnie przeciągnął się ponad parę dni.
Choć Marysieńka była młodą i ładną kobietą, a hrabia, mimo swego oświadczenia, iż jest „starszym człowiekiem“, mógł uchodzić za wcale przystojnego mężczyznę — nie miała ona teraz żadnych zastrzeżeń.
— Czy zaraz pojedziemy? — zapytał hrabia. — Mój samochód oczekuje na dole.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Antoni Wotowski.