Wacek i jego pies/Rozdział czwarty

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ferdynand Ossendowski
Tytuł Wacek i jego pies
Wydawca Seminarium Zagraniczne
Data wyd. 1947
Druk Drukarnia św. Wojciecha
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Rozdział czwarty
MIKUŚ STAJE SIĘ GRZECZNYM


Kiedy Wacek wszedł na podwórko zagrody, gdzie, po wysiedleniu z Poznania, zamieszkał z matką, nikt go nie spostrzegł.
Gospodarz — Maciej Siwik — pojechał tego dnia do miasteczka.
Pani Siwikowej też nie było w domu.
Chłopcy od rana pracowali na szosie, którą naprawiano.
W domu pozostała tylko Cesia — 14-letnia dziewczynka.
Siedziała przy maszynie i szyła. Turkot jej zagłuszył kroki Wacka.
Zresztą Cesia była trochę głucha po szkarlatynie.
Nikt więc nie wiedział, kiedy Wacek przyszedł do izdebki na poddaszu.
Za nim bez szmeru wśliznął się tam Mikuś i w jednej chwili wlazł pod łóżko.
Nad łóżkiem wisiał obrazek Matki Boskiej Częstochowskiej i świeca gromniczna.
Matula, kiedy konała, to zaciskała ją zimnymi palcami. Siwikowa wyjęła ją zmarłej z ręki i umieściła pod obrazkiem. Na ścianie wisiały suknia i płaszcz matuli. Pod szafą stały jej trzewiki.
Wacek spostrzegł szklankę na stole. Pozostało w niej trochę mleka, które piła umierająca.
Żałosny jęk wyrwał się z piersi Wacka.
Zaniepokoiło to Mikusia.
Podczołgał się bliżej i wyjrzał spod łóżka.
Chłopak stał pod oknem i płakał.
Kundelek czuł, że Wackowi jest źle na świecie. Wygramolił się więc zupełnie i podszedł do niego. Chłopak stał nieruchomy z opuszczonymi rękami. Mikuś ostrożnie liznął go w dłoń.
Wacek drgnął i popatrzył na pieska.
Uśmiechnął się do niego przez łzy.
Poczuł ulgę, że nie jest sam i że ma przyjaciela.
Kundelek merdnął puszystą kitą i znowu jął się wciskać pod łóżko.
W tej samej chwili z dołu rozległo się wołanie Siwikowej:
— Wacuś! Wacuniu! Chodź tu!
Chłopiec otarł łzy z policzków i pośpieszył ku drzwiom.
Nie spostrzegł, że za nim krok w krok szedł Mikuś. Piesek węszył niespokojnie i na wszelki wypadek jeżył sierść na karku.
Siwikowa, stojąc jeszcze w kożuszku, mówiła:
— Chodź, mały! Musisz coś zjeść, bo od pogrzebu nic w ustach nie miałeś... Ceśka zaraz odgrzeje dla ciebie kapuśniak...
— Kiedy mi się nie chce — smętnym głosem odparł Wacek.
Chciał jeszcze coś powiedzieć, lecz w tej chwili Mikuś przyczajony pod stołem trącił go w rękę zimnym, mokrym nosem.
Zapewne domyślił się, że jest mowa o jedzeniu. Zdawało się upominał przyjaciela:
— Nie wymawiaj się! Jesteśmy wszakże obaj głodni!...
Wtedy właśnie zobaczyła kundelka Siwikowa i klasnęła w dłonie, wołając:
— Pies?! Skąd się on tu wziął?
Stojąca przy piecu Cesia podparła się w boki i krzyknęła:
— Toż to ten złodziej — Mikuś! Fora ze dwora!
To powiedziawszy, machnęła w jego stronę ręcznikiem.
Mikusiowi to się nie podobało. Wyszedł na środek izby, otworzył pysk i warczał coraz głośniej.
— Cicho, Mikuś! — upomniał pieska Wacek.
Nikt nie tresował bezpańskiego wilczka.
Mikuś jednak posłuchał z pierwszego słowa.
Zerknął tylko na Wacka, zamknął pysk, stulił uszy i powrócił pod stół.
Chłopak podszedł do Siwikowej i pocałował ją w rękę.
— Pani Tereso! — prosił. Niech pani nie wypędza Mikusia! My obaj dobrze się odwdzięczymy za to. Lisy porywają kury we wsi... Jacyś źli ludzie uprowadzili dwa wieprzaki Luzakom i cielaka — Białkom... Jeżeli Mikuś będzie strzegł waszej zagrody — nic nie przepadnie! To cięty i czujny, piesek! Prawdziwy wilk! Przecież macie go czym nakarmić, żeby wam nie robił szkody. Wtedy możecie spać spokojnie... Ustrzeże on zagrodę...
Siwikowa uśmiechnęła się i kiwała głową, słuchając Wacka.
— Cóżeś, chłopaku, znalazł w tym kundlu? — spytała wreszcie.
Wacek westchnął i odpowiedział smutnym głosem:
— Byłem na cmentarzu na grobie matuli... Mikuś przyszedł i pocieszał mnie...
Siwikowej ścisnęło się serce.
Pomyślawszy chwilę, powiedziała:
— Niech-no Maciej ino wróci, to coś tam uradzimy.
Ceśka jednak upierała się jeszcze.
— Taki brzydki, zły kundel wszystkich w domu pogryzie! — wołała.
— Nie bój się go, Cesiu — uspokoił ją Wacek — i gwizdnął cicho.
Mikuś wysunął łeb spod stołu.
Chłopak wziął go za kark i podprowadził do dziewczynki.
— Widzisz, Mikusiu — pouczał go — to jest Cesia, dobra Cesia. Masz być dla niej zawsze grzeczny i ani warknij!
Siwikowa i Cesia ze zdumieniem przyglądały się kundelkowi.
Mikuś jak gdyby zrozumiał wszystko, bo otarł się łbem o kolano dziewczynki i dwa razy merdnął kitą.
— Mikuś! — nieśmiałym głosem zawołała do niego Cesia. — Mikuś — grzeczny, to dostanie kromkę chleba.
Podała mu kawałek czerstwego chleba. Piesek ostrożnie wziął go z jej rąk i ukrył się pod stołem.
Po chwili wszyscy posłyszeli trzask rozgryzanego chleba i sapanie zadowolonego Mikusia.
— Patrzcie-no, ludzie, jaki to mądrala! — nie mogła wyjść z podziwu Cesia.
Wacek uśmiechnął się radośnie.
Był już przekonany, że obronił swego przyjaciela.
I tak się też stało.
Maciej po powrocie do domu długo rozmawiał z żoną, a potem kazał Wackowi pokazać mu Mikusia.
Siwik obejrzał go dokładnie, zajrzał mu nawet do pyska.
— Ma czarne podniebienie — to znaczy, że jest cięty i zły. Takie to najlepsze są! Ale patrzcie-no! Toż to szczeniak jeszcze, a jakie ma duże i mocne kły — prawdziwe wilcze! Takiego psa inne za nic nie ruszą.
— To prawda! — ucieszył się Wacek. — Sam widziałem, że niech tylko Mikuś pokaże kły, wszystkie psy uciekają. Ale dlaczego tak jest?
— Bo to widzisz, Wacku, kiedy taki pies ugryzie, to rana nie chce się prędko goić i boli długo — objaśnił go gospodarz. — Takiego psa mieli kiedyś Kosowie na swojej pasiece. Stary pszczelarz chwalił się, że jego „Baś“ ma „wilcze kły“, a żaden pies i wilk nawet nigdy go nie tkną.
Wacek wziął się wkrótce do roboty.
Musiał narąbać szczap do pieca.
Mikuś chodził krok w krok za nim i nie odstępował go ani na chwilę. Noc spędzili razem w izdebce. Wacek na łóżku, Mikuś — na szmacie koło pieca.
Nazajutrz Maciej miał sporządzić mu budę ze starej skrzynki.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ferdynand Ossendowski.