Strona:Wacek i jego pies.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Pies?! Skąd się on tu wziął?
Stojąca przy piecu Cesia podparła się w boki i krzyknęła:
— Toż to ten złodziej — Mikuś! Fora ze dwora!
To powiedziawszy, machnęła w jego stronę ręcznikiem.
Mikusiowi to się nie podobało. Wyszedł na środek izby, otworzył pysk i warczał coraz głośniej.
— Cicho, Mikuś! — upomniał pieska Wacek.
Nikt nie tresował bezpańskiego wilczka.
Mikuś jednak posłuchał z pierwszego słowa.
Zerknął tylko na Wacka, zamknął pysk, stulił uszy i powrócił pod stół.
Chłopak podszedł do Siwikowej i pocałował ją w rękę.
— Pani Tereso! — prosił. Niech pani nie wypędza Mikusia! My obaj dobrze się odwdzięczymy za to. Lisy porywają kury we wsi... Jacyś źli ludzie uprowadzili dwa wieprzaki Luzakom i cielaka — Białkom... Jeżeli Mikuś będzie strzegł waszej zagrody — nic nie przepadnie! To cięty i czujny, piesek! Prawdziwy wilk! Przecież macie go czym nakarmić, żeby wam nie robił szkody. Wtedy możecie spać spokojnie... Ustrzeże on zagrodę...
Siwikowa uśmiechnęła się i kiwała głową, słuchając Wacka.
— Cóżeś, chłopaku, znalazł w tym kundlu? — spytała wreszcie.
Wacek westchnął i odpowiedział smutnym głosem:
— Byłem na cmentarzu na grobie matuli... Mikuś przyszedł i pocieszał mnie...