Strona:Wacek i jego pies.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Kundelek czuł, że Wackowi jest źle na świecie. Wygramolił się więc zupełnie i podszedł do niego. Chłopak stał nieruchomy z opuszczonymi rękami. Mikuś ostrożnie liznął go w dłoń.
Wacek drgnął i popatrzył na pieska.
Uśmiechnął się do niego przez łzy.
Poczuł ulgę, że nie jest sam i że ma przyjaciela.
Kundelek merdnął puszystą kitą i znowu jął się wciskać pod łóżko.
W tej samej chwili z dołu rozległo się wołanie Siwikowej:
— Wacuś! Wacuniu! Chodź tu!
Chłopiec otarł łzy z policzków i pośpieszył ku drzwiom.
Nie spostrzegł, że za nim krok w krok szedł Mikuś. Piesek węszył niespokojnie i na wszelki wypadek jeżył sierść na karku.
Siwikowa, stojąc jeszcze w kożuszku, mówiła:
— Chodź, mały! Musisz coś zjeść, bo od pogrzebu nic w ustach nie miałeś... Ceśka zaraz odgrzeje dla ciebie kapuśniak...
— Kiedy mi się nie chce — smętnym głosem odparł Wacek.
Chciał jeszcze coś powiedzieć, lecz w tej chwili Mikuś przyczajony pod stołem trącił go w rękę zimnym, mokrym nosem.
Zapewne domyślił się, że jest mowa o jedzeniu. Zdawało się upominał przyjaciela:
— Nie wymawiaj się! Jesteśmy wszakże obaj głodni!...
Wtedy właśnie zobaczyła kundelka Siwikowa i klasnęła w dłonie, wołając: