Przejdź do zawartości

W puszczy (Dygasiński)/Rozdział XII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Adolf Dygasiński
Tytuł W puszczy
Pochodzenie Wilk, psy i ludzie. W puszczy
Wydawca Drukarnia Granowskiego i Sikorskiego
Data wyd. 1898
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XII.




Nietylko majątek otrzymuje się w spadku.


Stopniały śniegi i lody, a wiosna poczęła odradzać ziemię. I znów stara puszcza ożywiła się gwizdaniem kosów, gruchaniem gołębi, tokowaniem cietrzewi. Zieleń przyodziała drzewa, oraz smugi; zakwitły białe i modre kwiaty; stary, opalony dąb puścił z konarów swoich pąki. Jastrzębie, podobnie jak inne ptaki, zbudowały sobie gniazda; bandy wilków rozpierzchły się na wszystkie strony, oddały się wychowywaniu potomstwa.
Coraz więcej kwiecia mnożyło się w boru, coraz więcej zieloności; coraz więcej pieśni rozbrzmiewało dokoła. Dwór w Orłowej Woli zawsze bywał jakiś posępny; teraz też, choć wiosna jaśniała w całej sile, był on jeszcze smutniejszy niż dawnemi czasy. Cały ten wspaniały gmach zajmowała teraz panna Leontyna, jedyna spadkobierczyni Kornela Strojomirskiego. Po starcu pozostało bardzo dużo pieniędzy, ludzie mówili: „jak lodu,“ i ziemi szmat ogromny pozostał, ziemi czarnej, urodzajnej, obrosłej pięknem zbożem lub bujnemi lasami. A przecież Tynia w świat się nie rzuciła, nie pojechała za granicę, lecz w towarzystwie dalekiej swej krewnej, poważnej już matrony, spędzała życie w tym posępnym pałacu.
Dzisiaj nie była to już swobodna, pełna życiowej energii dziewczyna. Śmierć ojca zadała jej cios, nietylko czyniąc ją sierotą; — panna Leontyna nosiła w duszy jakąś bardzo ciężką tajemnicę, tem cięższą podobno, że jej sobie nie umiała dostatecznie objaśnić.
Owa tajemnica dawała się sprowadzić mniej więcej do tego: Był na świecie Stanisław Strojomirski, którego wspomnienie zdawało się zatruwać życie jej ojcu, bez względu na to, iż ów Stanisław Strojomirski był rodzonym bratem pana Kornela. Tynia stawiała sobie różne pytania, a między niemi następujące: Dlaczego ojciec przez cały przeciąg życia, jak go znała, nie wspomniał nigdy o swoim bracie, a jej stryju? Następnie dlaczego różni ludzie, ilekroć przyszło mówić o panu Stanisławie, wyrażali się jakoś tajemniczo, dwuznacznie, a ona nigdy od nikogo nie mogła się dowiedzieć szczerej prawdy? Byłżeby ów Strojomirski, stryj jej, niegodziwcem, zakałą, przynoszącą hańbę rodzinie i ludzkości?... Nie, ludzie tylko nie chcieli o nim rozmawiać; ale ci, którzy go znali niegdyś osobiście, podnosili nawet różne piękne przymioty. Natomiast Tynia nie słyszała nigdy, ażeby ktoś chwalił jej ojca, którego ona kochała i czciła. Wśród plątaniny myśli, powiązanych z rozmaitemi przypadkami, w umyśle panny Leontyny kiełkowało przypuszczenie, którego ona sformułować sobie wyraźnie jeszcze nie umiała. Jeżeli Stanisław Strojomirski był zacnym człowiekiem, to może na pamięci jej ojca ciąży jakieś niedobre wspomnienie?
Tynia należała do rzędu umysłów obdarzonych dużą inteligencyą, które albo uzasadniają swoje domysły, albo się z niemi rozstają dla braku dowodów. Takie dowody przybywają ze wszystkich stron. Tynia wiedziała, że ojciec jej kochał pieniądze, że je kochał nawet zanadto.
W głowie młodej dziedziczki Orłowej Woli różne myśli kombinowały się nieustannie, układały z rozmaitych faktów jeden obraz, a umysł mimowoli pracował nad wyszukiwaniem związku pomiędzy temi faktami. Przypatrzmy się owemu umysłowemu obrazowi.
W wypróchniałym dębie znaleziono zwłoki spalonego człowieka, który na palcu nosił pierścień z herbem Strojomirskich, oraz z literami S. S. Przecież ten pierścień należał widocznie do Stanisława Strojomirskiego! Czemu widok pierścienia wywarł na panu Kornelu tak silne wrażenie, iż stał się ostatnią widzialną przyczyną śmierci starca?..
Niebawem do obrazu wciskały się inne jeszcze fakty: Obłąkana Marcycha, córka podobno jakiegoś dzierżawcy ze Strumiłowa, nieustannie miała na ustach imię Stasia i kojarzyła je zawsze z pojęciem wojny. Czy ten Stach Marcychy nie był przypadkiem Stanisławem Strojomirskim?!.. Czy wreszcie tajemniczy Kostuch, kłusownik, o którym tyle dziwów opowiadał Marek Kukułka, nie był identyczny z człowiekiem spalonym w pniu dębowym, jak to twierdzi strzelec?.. Te wszystkie dane musiały się ostatecznie domagać pytania. Czy Kostuchowi, będącemu mitem, nie odpowiadał w rzeczywistości Stanisław Strojomirski?...
Ukrywał się w puszczy; ale dlaczego nigdy nie pojawił się w domu brata, dlaczego nigdy od brata nic nie potrzebował, chociaż był biedny? Człowiek ubogi, który ma bogatych krewnych, a o nic ich nie prosi, musi być chyba dumnym; on może tymi bogaczami pogardza. W takim razie ma zapewne jakiś powód do wzgardy... Stary pan Kornel był skąpy, chciwy; czyż taki nie mógł się dopuścić jakiegoś czynu, zasługującego na wzgardę?
Nastały rozkoszne majowe dnie i noce; woń kwiatów, śpiewy ptasze napełniały piękny park w Orłowej Woli, a Tynię zatruwały jednak owe przykre myśli, dręczyły niemiłe uczucia... W duszy córki wytwarzał się pewien protest, uwłaczający pamięci ojca, którego ona dotychczas tylko kochała i czciła.
Panna Strojomirska wybadywała Marka Kukułkę i starych ludzi ze wsi, dowiadywała się o różnych szczegółach życia swego stryja, słuchała anegdot o Marcysze, bajek o Kostuchu, mitów o Trytwie. Jeżeli ci ludzie nie wypowiedzieli jej wszystkiego, to jednak pozwolili się domyśleć wielu rzeczy.
Któż zresztą zdoła powiedzieć, w jaki to sposób się stało, iż w wyobrażeniach i uczuciach Tyni stryj rósł nieustannie, jako świetny bohater, a ojciec malał codziennie? Marcycha była niegdyś piękną dziewczyną, a chociaż uboga, pokochała owego bohatera: miłość uczyniła ją szaloną, odebrała jej rozum. I ona, Tynia, z pewnością pokochałaby także bohatera, gdyby takiego znała.
Zimą, czy latem, jest-li na świecie stworzenie żywe, od troski wolne? W puszczy i w pałacu słabi i silni, cnotliwi i występni — wszyscy cierpią.
Posłuchaj słowika w pałacowym parku Orłowej Woli! I on śpiewa chyba z bolesnego niepokoju, ze wzruszenia. Zaczął pieśń od cichej skargi, jęczy i kwili z tęsknoty, a hymn jego dochodzi do najwyższych wzruszeń. Patrz, jak on drży cały, jak szeroko roztwiera oczy i znów je mruży, jak silnie bije serce śpiewakowi wiosny, gdy szczytu pieśni dosięga! Czyżby on pieśń taką światu głosił, gdyby miał spokój w duszy?...
Czemu się skarży mała ptaszyna w parku? Czego tęskni i cierpi piękne dziewczę w bogatym pałacu?
Pewnego dnia przyniesiono listy z poczty; jeden list pochodził od adwokata Strojomirskich, który żądał spiesznego przysłania różnych dokumentów, pozostałych po nieboszczyku panu Kornelu; drugi list był z Paryża od pana Kazimierza Ręb... Ten ostatni wzięła najprzód do rąk panna Leontyna i poczęła czytać:
Panie!
Przeszło dwadzieścia lat już upłynęło, jak opuściłem rodzinną ziemię i pozostaję na obczyznie. Mam nadzieję, iż raczysz mi pan wyświadczyć wielką przysługę i nadeślesz wiadomość, co się dzieje ze Stanisławem Strojomirskim, młodszym bratem pańskim, z którym mnie niegdyś łączyły stosunki szczerej przyjaźni? Wprawdzie wiem, że wielka różnica przekonań dzieliła was obu; ale zapewne czas musiał już dawno tę przepaść wyrównać. Oczekuję odpowiedzi, i to nie ja jeden jej oczekuję, lecz także grono przyjaciół, oraz towarzyszów Stanisława, którzy zawsze cenili wysoko jego prawy charakter i szlachetny entuzyazm.“
Tynia złożyła list i zamyśliła się głęboko.
W kilka dni potem panna Strojomirska, czyniąc zadość żądaniom swego adwokata, poszukiwała papierów, potrzebnych do przeprowadzenia sprawy spadkowej. W stosie rozmaitych listów i dokumentów, dotyczących głównie interesów majątkowych, uderzyła ją jakaś korespondencya, datowana z Rzymu. Wzięła do rąk pismo i zaczęła czytać co następuje:
Panie Kornelu!
W towarzystwie polskiem, które przebywa w Rzymie, od niejakiego czasu obiega pogłoska nadzwyczajnie dla mnie przykra, o ile jestem blizko i wielokrotnie spokrewniony z rodziną Strojomirskich. A przeciwko tobie to mianowicie, panie Kornelu, wymierzony jest zarzut, hańbiący w najwyższym stopniu nazwisko, które nosisz. Opowiadają tu, iż, korzystając z wielce drażliwych okoliczności, nadużyłeś najprzód dobrej wiary swego rodzonego brata, Stanisława, a następnie zagarnąłeś dla siebie cały jego majątek. Jeżeli masz co powiedzieć na usprawiedliwienie własne, uczyń to bez najmniejszej zwłoki czasu. Gdyby jednakże było przeciwnie, w takim razie sądzę, iż raz na zawsze zrywają się wszelkie stosunki pomiędzy nami, aczkolwiek blizko powinowatymi. Oczyść się, jeśli możesz!

Bronisław hr. Roz...

W szlachetne serce dziedziczki Orłowej Woli ciężkim gromem uderzyło to „oczyść się, jeśli możesz!“
— A jeśli się ojciec nie oczyścił?... Jeśli się nie mógł oczyścić?.. Jeżeli tak skalanego nakryła mogiła?...
Wtem jakaś myśl błysnęła w głowie panny Leontyny. Natychmiast opuściła pałac i udała się do miejscowego plebana, sędziwego a powszechnie szanowanego starca. On to przy skonie pocieszał pana Kornela, on odebrał jego ostatnie zwierzenia z życia.
— Czy możesz pocieszyć bardzo srogo zranioną i dotkliwie cierpiącą duszę? — spytała Tynia.
— Mocno wierzę, iż dobra ufność w Boga skutecznie leczy nawet bardzo ciężkie cierpienia — odrzekł kapłan.
— Oto na duszy swojej noszę jakiś grzech wielki; zdaje mi się, że z tym grzechem na świat przyszłam, bo go sama nie popełniłam w życiu... W mocy twojej jest ulżyć mi, usunąć straszną wątpliwość!... Bóg chyba żąda od swych kapłanów, aby nieśli pociechę nieszczęśliwym — mówiła wśród łez panna Strojomirska.
— Więc powiedz, czego odemnie żądasz? — zapytał wzruszony starzec.
— Przychodzę cię błagać, bo przeczuwam, że będziesz niewzruszony!... Zaklinam cię na imię Tego, którego świętość i dobroć opowiadasz ludziom!... Użal się nad straszną dolą kobiety młodej, nieznającej świata z jego rozkoszą i występkiem, a przeczuwającej krzyże hańby!... Ojcze, opowiedz mi grzechy człowieka, któremu winna jestem życie, a oprócz życia, mienie, okupione może cudzem nieszczęściem, ludzkiemi łzami!... Ojcze, ja jestem słaba i hańby tej znieść nie mam siły!... Czyż to pojmujesz?
Teraz Tynia wybuchnęła gwałtownem łkaniem.
Ksiądz powiódł po dziewczęciu wzrokiem pełnym zdziwienia i rzekł z łagodnością.
— Panno Leontyno, ojciec powierzył ciężary swej duszy nie mnie, lecz Bogu. Ja przed Bogiem i na Jego imię przysiągłem, że według surowej sprawiedliwości będę ważył ziemskie czyny ludzi i tak postępuję. Ale niema żadnej siły na ziemi, któraby mnie zdołała rozgrzeszyć, gdybym się okazał wiarołomnym sługą swego Pana; przeto niema i potęgi takiej, coby mnie zniewoliła do zdradzenia tajemnic, już rozstrzygniętych przed sądem Boga.
— O, ojcze, miej litość nademną! Bóg jest lepszy, niż ludzie; On-by ci przebaczył trochę litości, okazanej mnie, biednej kobiecie! — powiedziała zgnębiona Tynia.
— Bóg jest samą miłością! — zawołał starzec z ożywieniem. — Pocóż się więc zwracasz do człowieka? Z prośbą i skargą swoją spiesz tam, gdzie cię nigdy nie spotka odmowa. Wszakże ja jestem tylko człowiekiem i spełniam tylko ludzkie powinności, do nich zaś należy szanować powierzone mi tajemnice bliźnich.
— Więc odejdę ztąd bez pociechy, zgnębiona cierpieniem, zwątpiwszy o czci ojca swego? Alboż dzieci nie powinny poprawiać rodzicielskich błędów? Czyż życie rodziców i życie dzieci nie jest jednem życiem, rzuconem tylko w różne czasy?
— Zło na świecie jest zawsze stare, a rzeczą szlachetności jest łagodzić nieszczęścia, oraz klęski, które się stały przed jej poczęciem. Jakąkolwiek krzywdę płacisz, jakiekolwiek cierpienia koisz, zawsze działasz gwoli uzacnieniu ludzkich dzieł na ziemi... Pomnij, że obowiązek zacnych uczuć obarcza każdego i za każdego. Sam przez się i za siebie nikt szlachetnym być nie może. Związek ludzi jest jeden, cały, nierozerwany, a o tyle święty, o ile każdy człowiek czuje się być odpowiedzialnym za innych. Jest to religia ludzkości!
— Mówisz prawdę — szeptała Tynia. — Istnieje jedno olbrzymie nieszczęście, które łańcuchem opasuje całą ludzkość. Jest jedna wielka krzywda, a w jej sieciach jęczą wszyscy cierpiący... Przerwać jakiebądź ogniwo w łańcuchu nieszczęścia, ocalić kogobądź z otchłani cierpienia — to obowiązek dobrego serca, które w całej ludzkości bić powinno.




Upłynęło kilka dni znów po tej rozmowie Tyni z plebanem. Panna Strojomirska opuściła Orłową Wolę; powiadano, że z towarzyszką swoją wyjechała do Warszawy. Zbywa nam na źródłach, według których moglibyśmy śledzić jej życie tutaj. Uważamy jednak za konieczne przytoczyć ogłoszenie, jakie jednocześnie prawie obwieściły wszystkie czasopisma warszawskie:
„Prasa polska ma częstokroć sposobność notowania faktów ofiarności i filantropii; jednakże wysokie te uczucia nigdy podobno za naszej pamięci nie zaznaczyły się w sposób tak uderzający i przy tak zdumiewających okolicznościach, jak to wykazuje zapis, uczyniony przez pannę Leontynę Strojomirską, młodziuchną dziedziczkę Orłowej Woli. Szlachetna dama przeznaczyła ogromny majątek, bo przeszło dwumilionowy, na cele niesienia ulgi cierpiącym. Szpitale, ochronki, oraz zadania oświaty krajowej zwróciły na siebie główną uwagę ofiarodawczyni.“
Przez „zdumiewające okoliczności“ rozumiano zapewne młodociany wiek panny Leontyny.


KONIEC.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Adolf Dygasiński.