Trzy godziny małżeństwa/Część pierwsza/Rozdział XVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Hugo Bettauer
Tytuł Trzy godziny małżeństwa
Wydawca Udziałowa Spółka Wydawnicza
Data wyd. 1930
Druk Drukarnia Przemysłowa
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. Die drei Ehestunden der Elizabeth Lehndorff
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XVI.

Niebawem zdarzyło się coś, co skierowało życie Elżbiety na nowe zgoła tory. To coś, przybrało na się postać komisarza policji Leidlicha.
Leidlich wiódł od czasu wyjazdu Bodenbacha dziwny żywot. W tydzień po tem wydarzeniu, zjawił się u niego rudowłosy konfident i przyniósł wiadomości, które go widocznie zadowolniły.
Od tej chwili zaczął dbać wielce o powierzchowność swoją, podczas gdy był dotąd bardzo zaniedbany. Mimo wysokich cen, wystroił się u pierwszorzędnego krawca i uczęszczał stale do zakładu manicury, gdzie czyniono desperackie wysiłki, by jego połamane i popękane paznokcie doprowadzić do połysku.
Tak, tak... Leidlich bywał nawet na lekcjach jednego ze słynnych tancmistrzów, nie poto zresztą, by zgłębić zasady modnych tańców, ale w celu studjowania wykwintnych poruszeń, ukłonów i póz właściwych.
W chwilach wolnych od zajęć jeździł co dnia niemal do Hietzingu i tam myszkował w pełnej szacunku odległości dokoła willi Elżbiety, czasem mówiąc do siebie głośno i gestykulując żywo, to znów w milczeniu, z głową podniesioną dumnie, jak człowiek, który zdąża do określonego, wzniosłego celu.
Pewnego dnia, popołudniu zaraz po Wielkiej Nocy, ubrany uroczyście podjechał Leidlich autem do willi, wręczył lokajowi bilet wizytowy i kazał się zameldować pani Elżbiecie Lehndorff.
Zaskoczyło ją bardzo, gdy odczytała nazwisko Gustawa Leidlicha, komisarza policji. Żywo przypomniał jej się ów odstręczający, niezgrabny człowiek. tak niesympatyczny jeszcze z czasów koloszwarskich, którego potem, we Wiedniu przyjąć nie chciała.
W pierwszej chwili było jej zamiarem odmówić pod jakimś pozorem, ale zaraz wspomniała, że Leidlich, był bezpośrednim kolegą biurowym Thea. Może przynosił wieść o nim! Tak być musiało niewątpliwie i nareszcie dowie się o losach człowieka, którego nie mogła zapomnieć.
Opanowana tą myślą, straciła wprost orjentację, witając Leidlicha pytaniem:
— Przynosisz pan wieść od Dr. Bodenbacha. Mówże pan gdzie się znajduje!
Nie przysposobiony na taką obcesowość wypadł z kontenansu i odpowiadając, skrzywił się fatalnie:
— Gdzie jest obecnie, nie wiem. Znane mi są tylko fakty, o których łaskawą panią zapewne poinformowano. Opuściwszy Wiedeń, wyjechał z Trjestu parowcem „Vittorio Emanuele" do Nowego Jorku.
Elżbieta opanowała się szybko.
— O tak, wiedziałam to! — rzekła — A teraz radabym wiedzieć, czemu zawdzięczam przyjemność wizyty pańskiej?
Leidlich złożył koślawy ukłon.
— Łaskawa pani, wyjaśnienie zajmie pewien krótki czas. Czy mogę prosić o rozmowę w cztery oczy przez jakiś kwadrans?
Bez słowa wskazała Elżbieta gościowi fotel, potem zaś, przywoławszy dzwonkiem lokaja poleciła nie anonsować nikogo.
Leidlich zaczął wypowiadać słowa, wyuczone na pamięć. Rozmowa trwała blisko pół godziny, poczem Leidlich wyszedł zupełnie oszołomiony, z cerą koloru sera, zwisającymi głęboko na czoło włosami. Był tak dalece nieprzytomny, że gdyby nie lokaj, który pobiegł za nim, oddaliłby się bez kapelusza i płaszcza.
W salonie została Elżbieta pół żywa, z szeroko rozwartemi oczyma, przyciskając oburącz bijące młotem serce, zaś taksówka wiozła w stronę miasta człowieka złamanego wewnętrznie, w którego duszy wrzał wstyd, wściekłość i rozpacz.
Dotarłszy do domu dostał Leidlich ataku szału. Piana wystąpiła mu na usta, oczy nabiegły krwią, skakał po pokoju jak żbik ranny, chwyciwszy sznur port jery zrobił pętlę i założył ją sobie na szyję. W godzinę potem, gospodyni znalazła zwłoki, wiszące u haka obrazu.
Wyczytawszy nazajutrz, że Leidlich, prawdopodobnie w przystępie obłędu położył kres życiu swemu przez powieszenie, nie przestraszyła się wcale, ani zdziwiła Elżbieta. Z wyrazem ulgi przesunęła dłoń po pięknem, alabastrowem czole, szepcąc do siebie:
— Droga moja wytyczona jest teraz jasno. Odnalazłam siebie i muszę szukać Thea, dopóki go nie znajdę.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Hugo Bettauer i tłumacza: Franciszek Mirandola.