Troilus i Kressyda (Shakespeare, tłum. Ulrich, 1895)/Akt piąty

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Troilus i Kressyda
Pochodzenie Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom VII
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1895
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Leon Ulrich
Tytuł orygin. Troilus and Cressida
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


AKT PIĄTY.
SCENA I.
Obóz grecki. — Przed namiotem Achillesa.
(Wchodzą: Achilles i Patroklus).

Achilles.  Krew jego greckiem rozgrzeję dziś winem,
Którą mu jutro mym ostudzę mieczem.
Daj baczność, żeby uczta była świetna.
Patroklus.  Otóż Tersytes. (Wchodzi Tersytes).
Achilles.  Ty wrzodzie zazdrości,
Pełne zakalca natury pieczywo,
Co mi przynosisz?

Tersytes.  Co przynoszę? Ty obrazku tego, czem być się zdajesz, a bożyszcze głupcochwalców, list ci przynoszę.

Achilles.  Skąd, ułomku?
Tersytes.  Pełny półmisku błazeństwa, z Troi.
Patroklus.  Kto został w namiocie?
Tersytes.  Chirurga futerał albo chorego rana.
Patroklus.  Doskonale, mości Przeciwnicki, ale na co wszystkie te koncepta?
Tersytes.  Milcz, proszę cię, chłopcze, na nic ci się nie przyda twoja gadanina. Ludzie biorą cię za męskie pacholę Achillesa,
Patroklus.  Męskie pachole, hultaju? Jak to rozumiesz?
Tersytes.  Rozumiem jego męską ladaszczycę. Bodaj też wszystkie zgniłe choroby południa, kurcze żołądka, ruptury, katary, ciężar kamienia w krzyżach, letargi, zimne paraliże, śluzotoki oczu, gnicie wątroby, charkotanie płuc, ciekące wrzody, scyatyki, wapnienie dłoni, nieuleczone łamanie kości i wieczne dziedzictwo parchów, bodaj wszystkie te choroby były twoją zapłatą za wszystkie twoje wszeteczeństwa.
Patroklus.  Przeklęte pudło zazdrości, co znaczą twoje przekleństwa?
Tersytes.  Czy cię przeklinam?
Patroklus.  Nie, ty beczko dziurawa, ty niezdarny psie, bękarcie, nie.
Tersytes.  Nie? Czemu więc tak się oburzasz? ty wątły motku surowego jedwabiu, ty gałganku zielonego floransu dla chorych oczu, ty kutasie sakiewki marnotrawnika, ty? Ach, jak ten nasz świat biedny dręczą te wodne muchy, te wymoczki natury!
Patroklus.  Precz stąd, żółci!
Tersytes.  Wróble jaje!
Achilles.  Drogi Patroklu, konieczność mnie zmusza
Wyrzec się myśli jutrzejszego boju.
List ten pisała królowa Hekuba
I piękna moja kochanka, jej córka;
Obie wzywają czułem napomnieniem,
Abym przysiędze danej wierny został.
Nie chcę jej złamać; niech przepadnie Grecya,
Chwała i honor niech razem przepadną!
Jakże mi stratę ich znieść będzie snadno!
Tu ślub mój pierwszy, zostanę mu wierny.
Idźmy, Tersycie, namiot przygotować,
Bo noc zamierzam całą bankietować.
Idźmy, Patroklu. (Wychodzą: Achilles i Patroklus).
Tersytes.  Dla zbytku krwi, a niedostatku mózgu, gotowi oba zwaryować; ale jeśli kiedykolwiek zwaryują dla zbytku mózgu, a krwi niedostatku, to ja będę doktorem waryatów. Patrzcie na Agamemnona; uczciwe to człeczysko.,a wielki lubownik przepiórek, ale mniej u niego mózgu w głowie, niż woskowiny w uszach; a dopieroż to wspaniałe przeobrażenie Jowisza, brat jego byk, pierwotny posąg i koślawy pomnik rogalów, użyteczny róg do wdziewania trzewików, na łańcuszku u nogi brata zawieszony, do jakiej innej formy jak ta, którą już posiada, mógłby go porównać dowcip szpikowany złośliwością, albo złośliwość podszyta dowcipem? Do osła? Byłoby to za mało, bo on jest osłem, a razem i wołem; do wołu? I to za mało, bo on jest wołem, a razem i osłem. Niech sobie będzie psem, mułem, kotem, tchórzem, ropuchą, jaszczurką, sową, kobuzem lub śledziem bez ikry, mniejsza o to; ale gdybym ja został Menelausem, zbuntowałbym się przeciw przeznaczeniu. Nie pytaj mnie, czembym chciał zostać, gdybym nie był Tersytem; niech sobie zostanę wszą parszywą, bylem nie został Menelausem. Hej, ho! Duchy i ognie!

(Wchodzą: Hektor, Troilus, Ajax, Agamemnon, Ulisses, Nestor, Menelaus i Diomedes z pochodniami).

Agamemn.  Zbłądziłem, widzę.
Ajax.  Nie, to nasza droga,
Tam, gdzie te światła.
Hektor.  Kłopocę was tylko.
Ajax.  Nie, nie, bynajmniej.
Ulisses.  Sam do nas wychodzi.

(Wchodzi Achilles).
Achilles.  Witaj, Hektorze! witajcie książęta!

Agamemn.  Dobranoc teraz, trojański rycerzu.
Ajax dowodzi twą przyboczną strażą.
Hektor.  Dzięki! Dobranoc greckim naczelnikom.
Menelaus.  Bądź zdrów!
Hektor.  Dobranoc, słodki Menelaju!
Tersytes.  Słodki Menelaju, powiada? Słodki rynsztoku! Słodki wychodku!
Achilles.  Razem dobranoc i me pozdrowienie
Tym, co odchodzą i tym, co zostają.
Agamemn.  Dobranoc! (Wychodzą: Agamemnon i Menelaus).
Achilles.  Stary Nestor tu zostaje,
I ty więc zostań dzielny Diomedzie,
Bądź towarzyszem Hektora na chwilę.
Diomedes.  Nie mogę; sprawa, która na mnie czeka,
Nie cierpi zwłoki. Dobranoc, Hektorze!
Hektor.  Daj rękę.
Ulisses  (na str. do Troila). W tropy za jego pochodnią,
On do Kalchasa namiotu pośpiesza.
Ja pójdę z tobą.
Troilus.  Wielki dla mnie honor.
Hektor.  Dobranoc!

(Wychodzą: Diomedes, za nim Troilus i Ulisses).

Achilles.  Proszę do mego namiotu.

(Wychodzą: Achilles, Hektor, Ajax i Nestor).

Tersytes.  Ten Diomedes, to hultaj fałszywy, to łotr bez sumienia. Nie więcej mu ufam, gdy się do mnie wdzięczy, jak wężowi, gdy syka. Nie żałuje gęby ni obietnic jak Cygan kundys, ale jeśli dotrzyma, to śmiało mogą przepowiadać astronomowie, że zbliżają się cuda i rewolucye; słońce pożyczy światła u księżyca, gdy Diomedes słowa dotrzyma. Zrzekam się dobrowolnie widoku Hektora, żeby go tropić. Powiadają, że chowa trojańską dziewkę, a zdrajca Kalchas pożycza mu swego namiotu. Wszędzie tylko rozpusta! wszystko tylko niewstrzemięźliwe pachołki!

(Wychodzi).
SCENA II.
Obóz grecki; przed namiotem Kalchasa.
(Wchodzi Diomedes).

Diomedes.  Hola! czy śpicie! hola!
Kalchas  (za sceną).Kto tam woła?
Diomedes.  Diomed. — Kalchas, myślę. Gdzie twa córka?
Kalchas  (za sceną).Idzie do ciebie.

(Wchodzą: Troilus i Ulisses, w odległości za nimi Tersytes).

Ulisses.  Odejdźmy na stronę, żeby nas nie zdradziła pochodnia.

(Wchodzi Kressyda).

Troilus.  Kressyda!
Diomedes.  Witaj, moja ty sierotko.
Kressyda.  Witaj, mój drogi opiekunie, witaj!
Mam ci coś szepnąć. (Mówi do niego na stronie).
Troilus.  Co za poufałość!
Ulisses.  To ptaszek, który wszystkim równo śwista.
Tersytes.  I każdego wpuści do gniazdeczka, byle świsnął.
Diomedes.  Czy nie zapomnisz?
Kressyda.  Nigdy!
Diomedes.  Więc dotrzymaj;
Niech myśl ze słowem wojny nie prowadzi.
Troilus.  Czegóż to ona nie zapomni?
Ulisses.  Cicho!
Kressyda.  Nie kuś mnie, słodki Greku, do szaleństwa.
Tersytes.  Hultajstwa.
Diomedes.  A więc —
Kressyda.  Słuchaj tylko, drogi.
Diomedes.  Ba, ba, dzieciństwo! Łamiesz twą przysięgę.
Kressyda.  Nie mogę, wierzaj. Czego chcesz ode mnie?
Tersytes.  Klucza do skrzyni, gdzie zamknięte skarby.
Diomedes.  Wymagam tego, co mi dać przysięgłaś.
Kressyda.  Nie żądaj, drogi, przysiąg mych spełnienia.
Wszystko, prócz tego otrzymasz ode mnie.
Dobranoc.
Troilus.  Strzeż mnie, święta cierpliwości!
Ulisses.  Co myślisz teraz?

Kressyda.  Diomedzie, czekaj!
Diomedes.  Dobranoc! nie chcę twym błaznem być dłużej.
Tersytes.  Lepsi od ciebie muszą nimi zostać.
Kressyda.  Lecz słuchaj, jedno jeszcze tylko słowo.
Troilus.  Męki! szaleństwo!
Ulisses.  Widzę, żeś wzruszony;
Odejdźmy, książę, bo się bardzo lękam,
By się na wściekłość gniew twój nie zamienił,
Nie poprowadził do ostateczności.
Miejsca, gdzie stoim, pełne niebezpieczeństw,
Czas sprzyja zbrodni; proszę cię, odejdźmy.
Troilus.  Patrz!
Ulisses.  Dobry panie, nie czekajmy dłużej.
Czy chcesz się zgubić? Słuchaj mnie, odejdźmy.
Troilus.  Błagam cię, zostań.
Ulisses.  Nie masz cierpliwości.
Odejdźmy.
Troilus.  Zostań! Na piekło przysięgam
I piekła męki, słowa nie wyrzeknę.
Diomedes.  A więc dobranoc!
Kressyda.  W gniewie mnie opuszczasz?
Troilus.  Czy cię to smuci! O, wiaro złamana!
Ulisses.  Panie —
Troilus.  Na Boga, zostanę cierpliwy.
Kressyda.  Drogi —
Diomedes.  Bądź zdrowa! Ty wybiegów szukasz.
Kressyda.  Nie, nie, przysięgam. Zbliż się tylko. Słuchaj.
Ulisses.  Ty drżysz; powtarzam, oddalmy się, książę.
Gniew twój wybuchnie.
Troilus.  Głaszcze go po twarzy!
Ulisses.  Idźmy!
Troilus.  Nie, czekaj; nie wyrzeknę słowa.
Mur cierpliwości stoi niewzruszony
Między mą wolą a jej przeniewierstwem.
Czekajmy chwilę.

Tersytes.  Jak dyabeł lubieżności tłustem swojem cielskiem i kartoflanym palcem łechce ich nawzajem! Smarz, lubieżności, smarz ich!

Diomedes.  Więc zgoda?
Kressyda.  Zgoda, lub nie wierz mi więcej.
Diomedes.  Daj mi zadatek twej wiary.
Kressyda.  Przyniosę. (Wychodzi).
Ulisses.  Dałeś mi słowo, że będziesz cierpliwy.
Troilus.  Będę nim, panie; przestanę być sobą;
Będę nieczuły na własne uczucie,
Będę obrazem cierpliwości żywym.

(Wchodzi Kressyda).

Tersytes.  Przynosi mu swój zadatek; zobaczmy, zobaczmy, zobaczmy!
Kressyda.  Mój Diomedzie, przyjmij ten rękawek.
Troilus.  Piękności, gdzie jest, gdzie jest twoja wiara?
Ulisses.  Panie mój —
Troilus.  Będę cierpliwy — pozornie.
Kressyda.  Przyjrzyj się dobrze temu rękawkowi. —
On mnie tak kochał! — ha, fałszywa dziewko! —
Oddaj go.
Diomedes.  Czyją był wprzódy własnością?
Kressyda.  Ach, mniejsza o to. Ha, znów go mam w ręku,
Nie czekaj na mnie dzisiaj, Diomedzie,
I błagam, twoich zaprzestań odwiedzin.
Tersytes.  Ostrzy go teraz. Wybornie, osełko!
Diomedes.  Ja mieć go muszę.
Kressyda.  Co? to?
Diomedes.  Tak jest.
Kressyda.  Boże!
O, piękny, piękny zadatku! W tej chwili
Pan twój o tobie, o mnie, pewno marzy,
Wzdycha, przyciska do ust rękawiczkę,
Tysiąckroć moją pamiątkę całuje,
Tak jak ja ciebie. — Zostaw mi go, błagam!
Kto mi to bierze, bierze i me serce.
Diomedes.  Jam wprzód miał serce, to idzie za sercem.
Troilus.  Będę cierpliwy, przysiągłem cierpliwość!
Kressyda.  Mój Diomedzie, tego nie dostaniesz,
Wierzaj mi, nigdy. Dam ci co innego.
Diomedes.  Ja mieć go muszę. Czyją był własnością?

Kressyda.  Ach, mniejsza o to!
Diomedes.  Czyją był? Odpowiedz.
Kressyda.  O, ten rękawek należał do męża,
Który mnie szczerzej od ciebie miłował.
Lecz masz go, trzymaj.
Diomedes.  Do kogo należał?
Kressyda.  Na wszystkie nimfy Dyany przysięgam
I na Dyanę, tego ci nie powiem.
Diomedes.  Jutro do hełmu przypnę ten rękawek
I będę dręczył właściciela duszę,
Jeśli o własność swą się nie upomni.
Troilus.  Upomni, choćbyś wcielonym był dyabłem
I do twych rogów przypiął mój zadatek.
Kressyda.  Stało się! zgoda. — Nie — nic się nie stało,
I nie dotrzymam mojej obietnicy.
Diomedes.  A więc bądź zdrowa! Zapewniam, że więcej
Nie będziesz mogła z Diomeda szydzić.
Kressyda.  Czekaj! Nie można słowa ci powiedzieć,
Żebyś się zaraz od gniewu nie pienił.
Diomedes.  Bo takie żarty nie są mi do smaku.

Troilus.  I mnie też nie lepiej smakują, na Plutona! Ale wszystko czego nie lubisz, podoba mi się najlepiej.

Diomedes.  Mam przyjść? A kiedy?
Kressyda.  Przyjdź! przyjdź! O, Jowiszu!
Przyjdź! Ileż sobie gotuję boleści!
Diomedes.  Teraz bądź zdrowa!
Kressyda.  Dobranoc! Przyjdź tylko.

(Wychodzi Diomedes).

Bądź zdrów, Troilu! Jedno oko błądzi
Za tobą jeszcze, drugiem serce rządzi.
Biedna płeć nasza! smutna to jej dola,
Że błędem oczu rządzi się jej wola.
Czem błąd kieruje, to w błędu kał wtrąca:
Pełna ohydy myśl ócz słuchająca. (Wychodzi).
Tersytes.  By lepiej stwierdzić prawdę powiedzianą,
Dodaj otwarcie: jestem kortezaną.
Ulisses.  Stało się.
Troilus.  Tak jest.

Ulisses.  Na co więc czekamy?
Troilus.  W duszy mej jeden jeszcze raz powtórzę
Każdą sylabę tutaj wymówioną.
A jednak głosząc, czego świadkiem byłem,
Nie będęż kłamcą, choć ogłoszę prawdę?
Jeszcze jest w mojem sercu wiara silna,
Niezwyciężona, uparta nadzieja,
Oczu i ucha niszcząca świadectwo,
Jakby tych zmysłów było przeznaczeniem
Nas łudzić tylko, a innych potwarzać.
Jestże to prawda? Byłaż to Kressyda?
Ulisses.  Nie umiem duchów wywoływać, książę.
Troilus.  Nie, to nie ona!
Ulisses.  Ona niewątpliwie.
Troilus.  Słowa me przecie szaleństwem nie trącą.
Ulisses.  Ni moje, książę. To była Kressyda.
Troilus.  Nie, nie wierz temu, dla honoru kobiet,
Nie zapominaj, żeśmy mieli matki,
Nie daj pozoru upartym krytykom,
Chętnym oczerniać nawet bez powodu,
Do rozmierzania cnoty wszystkich niewiast
Miarą Kressydy, lecz utrzymuj ze mną,
Ze to nie ona.
Ulisses.  Cóż ona zrobiła,
Coby zdołało matki nasze splamić?
Troilus.  Nic, byle tylko nie ona to była.
Tersytes.  Czyżby chciał własne otumanić oczy?
Troilus.  Nie, to Kressyda była Diomeda,
Ale nie ona; bo jeżeli piękność
Posiada duszę, to nie była ona;
Jeżeli dusze strzegą ludzkich przysiąg,
Jeśli przysięga świętą jest dla ludzi,
Jeśli co święte radością jest bogów,
Jeżeli nawet jedność ma swe prawa,
Nie, to nie ona. O, szalone słowa,
Za mną i przeciw mnie orędujące!
Zwodna powaga, przeciw której rozum
Bez obłąkania może się zbuntować,

A obłąkanie może sobie przyznać,
Bez buntu, wszystkie rozumu pozory.
To jest, a razem to nie jest Kressyda.
Jak dziwna w duszy mej zawrzała walka,
Która rozdziela, co jest nierozdzielne.
Przestrzenią większą, niż od ziemi niebo!
A jednak cała ta rozdziału przepaść
I tyle nawet nie zostawia próżni,
Aby w nią wcisnąć można było ostrze,
Jak nić pajęczej tkaniny subtelne.
Dowód! tak silny, jak Plutona bramy:
Niebieskie węzły złączyły ją ze mną;
Dowód! tak silny, jak silne jest niebo:
Niebieskie węzły stargane, rozdarte;
A innym węzłem, pięciu palców dziełem,
Resztki jej wiary, miłości paździory,
Zużytej wiary zatłuszczone skrawki,
Do Diomeda wiążą dziś Kressydę.
Ulisses.  Czy może Troil czuć tego połowę,
Co w tak namiętnych wyraża tu słowach?
Troilus.  O czuje, Greku, czuje i objawi
W piśmie czerwonem, jak jest Marsa serce,
Palone ogniem miłości Wenery.
Nigdy młodzieniec nie kochał kobiety
Duszą tak wierną i tak wiecznie stałą.
Słuchaj, jak kocham bez granic Kressydę,
Tak nienawidzę jej Diomedesa.
On mój rękawek do hełmu ma przypiąć;
Chociażby hełm ten Wulkana był dziełem,
Miecz go mój przetnie; groźna morska trąba,
Którą żeglarze uraganem zowią,
Dziecko promieni wszechwładnego słońca,
Mniej groźnym świstem przeraża Neptuna,
Kiedy po falach jego wściekła leci,
Niż szabla moja, gdy mściwa upadnie
Na Diomeda.
Tersytes.  Połechce go, widzę, za jego pożądliwości.
Troilus.  O ty fałszywa, fałszywa Kressydo!

Całego świata zdrady postawione
Przy twem splamionem, Kressydo, imieniu,
Zdadzą się piękne i jasne jak cnota.
Ulisses.  Miarkuj się, książę; wybuch twój namiętny
Ciekawe uszy prowadzi w te strony.

(Wchodzi Eneasz).

Eneasz.  Przeszło godzina, jak cię szukam, książę;
Już Hektor wrócił i przywdziewa zbroję,
A Ajax czeka, by cię odprowadzić.
Troilus.  Idę. Więc żegnam cię, uprzejmy panie!
Bywaj mi zdrowa, ty piękna zwodnico!
Dotrzymaj placu, o, Diomedesie,
A na twej głowie posadź cytadelę!
Ulisses.  Twym towarzyszem do bram miasta będę.
Troilus.  Przyjm za to dzięki moje rozpaczliwe.

(Wychodzą: Troilus, Eneasz i Ulisses).

Tersytes.  Pragnąłbym spotkać tego łotra Diomedesa; jak krukbym krakał, złowieszczyłbym, złowieszczył! Patroklus zapłaci mi, co zechcę, za wiadomość o tej ladaszczycy; papuga nie zrobi więcej za migdał, niż on za łatwą dziewkę. Rozpusta, rozpusta! Ciągle tylko wojny i rozpusta; ona tylko jedna zawsze w modzie. Bodaj palący dyabeł ich porwał! (Wychodzi).

SCENA III.
Troja. Przed pałacem Pryama.
(Wchodzą: Hektor i Andromacha).

Androm.  Nigdyś, mój mężu, tak okrutnym nie był,
Byś zamknął uszy na moje przestrogi.
Rozbrój się, rozbrój! Dziś, błagam cię, nie walcz!
Hektor.  Do słów surowych przymuszasz mnie sama;
Wróć, bo na bogów klnę się nieśmiertelnych,
Spieszę do boju.
Androm.  Więc sny me złowieszcze
Spełnią się dzisiaj!
Hektor.  Dość tego, powtarzam!

(Wchodzi Kassandra).

Kassandra.  Gdzie brat mój Hektor?
Androm.  Zbrojny, w krwawej myśli.
Upadnij razem ze mną na kolana,
Do moich błagań prośby twoje dorzuć,
Bo noc tę całą marzyłam jedynie
O krwawych bojach, o mordach i rzezi.
Kassandra.  O prawda!
Hektor.  Niechaj da znak moja trąbka!
Kassandra.  Przez Boga, bracie, żadnej dziś wycieczki!
Hektor.  Precz! Niebo moje słyszało przysięgi.
Kassandra.  Niebo jest głuche na szalone śluby;
Od pokalanej ślubów tych ofiary
Bóg z większym wstrętem odwraca źrenice,
Niż od wątroby plamami znaczonej.
Androm.  Słuchaj rad naszych. Nie myśl, że jest cnotą
Źle robić, grzesznych dopełniając ślubów.
Alboż jest wolno kraść, żeby rozdawać,
I dla jałmużny odzierać bliźniego?
Kassandra.  Tylko cel siły przysięgom udziela:
Ślub nieroztropny nikogo nie wiąże.
Rozbrój, się drogi.
Hektor.  Daremne błagania.
Moich przeznaczeń honor jest wskazówką.
Żywot każdemu drogi, lecz nad żywot
Szlachetnej duszy honor stokroć droższy.

(Wchodzi Troilus).

Cóż tam, młodziku? Czy myślisz dziś walczyć?
Androm.  Przyzwij nam ojca, Kassandro, na pomoc.

(Wychodzi Kassandra).

Hektor.  Nie, mój Troilu; rozbrój się, młodzieńcze;
Rycerskie myśli kierują mną dzisiaj;
Czekaj, aż ścięgna twoich żył stwardnieją,
Szorstkich rąk wojny unikaj wprzód dotknięć;
Zdejm hełm, mój chłopcze, bo ja się dziś zbroję
Za mnie, za ciebie i za całą Troję.
Troilus.  Bracie, masz w sobie miłosierdzia wadę,
Która lwom lepiej, niż ludziom przystoi.

Hektor.  Cóż to za wada? Karć mnie za nią, bracie.
Troilus.  Często, gdy greccy upadają jeńcy,
Na sam już powiew jasnej twojej szabli,
Ty wołasz: wstańcie i żyjcie!
Hektor.  Rzecz prosta.
Troilus.  Raczej, Hektorze, powiedz: rzecz to głupca.
Zostawmy matkom pustelniczą litość;
My, skoro piersi obleczemy zbroją,
Trucizną zemsty zaprawmy oręże,
A na ich ostrzach śmierć niech galopuje.
Hektor.  Wstyd, co za dzikość!
Troilus.  Hektorze, to wojna.
Hektor.  Pragnąłbym, bracie, byś dzisiaj nie walczył.
Troilus.  Nic mnie nie wstrzyma, los ni posłuszeństwo,
Ni Marsa ręka krwawym zbrojna mieczem,
Ni na kolanach Pryam, ni Hekuba
Z okiem błagania krwią gorzką zalanem,
Ni ty, mój bracie, szablą twą dobytą
Póty mi drogi nie zamkniesz do boju,
Póki mnie martwym nie położysz trupem.

(Wchodzą: Kassandra i Pryam).

Kassandra.  Chwyć go twą dłonią, wstrzymaj go, Pryamie!
On kulą twoją; gdy podporę stracisz,
I ty i Troja, która tobą stoi,
I wszystko legnie.
Pryam.  Zostań tu, Hektorze!
Sny twojej żony, matki twej widzenia,
I duch proroczy Kassandry to radzi,
I ja, Hektorze, nagle, jak natchniony,
Ja przepowiadam, że to dzień złowieszczy;
Więc zostań z nami!
Hektor.  Już wyszedł Eneasz,
I ja związałem się słowem honoru,
Stanąć dziś rano tam, gdzie Grek niejeden
Już czeka na mnie.
Pryam.  Nie, nie, musisz zostać!
Hektor.  Ja muszę słowa danego dotrzymać.
Znasz me synowskie uczucia, mój ojcze,

Czci ci należnej dziś nie chciałbym zgwałcić!
Przychyl się raczej, bym z twem zezwoleniem
Dotrzymał słowa, które gwałcić radzisz,
Królu Pryamie.
Kassandra.  Zatrzymaj go, ojcze!
Androm.  Przy twym zakazie dostój nieugięty!
Hektor.  Twój mnie obraża upór, Andromacho:
Więc cię zaklinam teraz na twą miłość,
Oddal się! (Wychodzi Andromacha).
Troilus.  Wszystkie te prorocze mrzonki,
Wszystkie się w głowie drzymiącej wylęgły
Szalonej dziewki.
Kassandra.  Bądź zdrów, mój Hektorze!
Patrz, jak umierasz, jak twarz blednie twoja!
Patrz, jak z ran twoich krew czerwona tryska!
Słuchaj, jak Troja, jak jęczy Hekuba!
Jak krzykiem boleść zdradza Andromacha!
Patrz, jak zagłada, wściekłość, odurzenie
Zbiegły się razem i bezmyślnie krzyczą:
Hektor, o, Hektor zginął! Hektor zginął!
Troilus.  Precz!
Kassandra.  Bądź zdrów! — Czekaj, to żegnanie moje:
Siebieś oszukał, oszukujesz Troję. (Wychodzi).
Hektor.  Krzyki jej, ojcze, myśl twą odurzyły,
Lecz się uspokój królu, ukój miasto;
My idziem walczyć, by, jak dzień omdleje,
Świetne rąk naszych opowiadać dzieje.
Pryam.  Bądź zdrów! Niech Jowisz tarczą swą cię słoni!

(Oddalają się w różne strony Hektor i Pryam. — Alarm).

Troilus.  To hasło boju. Wierny słowu muszę
Zedrzeć rękawek lub wyzionąć duszę.

(Gdy się chce oddalić, wchodzi Pandarus).

Pandarus.  Czy słyszysz, książę, czy słyszysz?
Troilus.  Co takiego?
Pandarus.  Przynoszę list od tej biednej dziewczyny.
Troilus.  Zobaczmy.
Pandarus.  Te szelmowskie suchoty, te przeklęte szelmowskie suchoty, tak mnie męczą, a do tego ta głupia fortuna tej dziewki, że czy to dla tej czy to dla owej przyczyny, lada dzień się z wami pożegnam. A do tego mam w oczach łzawienie i taki ból w kościach, że albo jestem zczarowany, albo ani wiem, co powiedzieć. Co ci tam pisze?
Troilus.  Słowa, czcze słowa, z serca ni litery; (drze list)
Serce gdzieindziej powiodło uczucie.
Idź z wiatrem, wietrze, i wirujcie razem!
Miłość mą karmi zwodnemi słowami,
Ale innego nasyca czynami.

(Wychodzą w różne strony).
SCENA IV.
Między Troją a greckim obozem.
(Alarm. Utarczki. Wchodzi Tersytes).

Tersytes.  Poszli już w targańce; przypatrzmy się. Ten fałszywy, obrzydliwy hultaj Diomedes, przypiął do swojego hełmu rękawek tego zakochanego durnia, młodego trojańskiego ciury. Chciałbym, żeby się spotkali, żeby ten trojański osieł wzdychający do tej tam ladaszczycy, odprawił tego greckiego hołysza, rajfura z rękawkiem a bez rękawa, do tej fałszywej, rozpustnej pomywaczki. Z drugiej strony, polityka tych szczwanych, wiarołomnych łotrów — tego zgniłego, nadgryzionego przez myszy, starego sera, Nestora, i tego lisa Ulissesa — nie warta torby sieczki. Podjudzili mi przez politykę tego mieszańca, kundla Ajaxa, przeciw nielepszemu psu Achillesowi, i teraz kundel Ajax dumniejszy od kundla Achillesa, nie chce się wziąć dziś do szabli; tak więc Grecy zaczynają podnosić chwałę barbarzyństwa, a polityka zaczyna tracić na wzięciu. Lecz cicho! Zbliża się rękawek i bezrękawy.

(Wbiega Diomedes, za nim Troilus).

Troilus.  Stój! nie uciekaj! Bo choćbyś w Styx skoczył,
Wpław cię pogonię.
Diomedes.  Odwrót nie ucieczką:
Tłum opuściłem, by dogodniej walczyć.
Tersytes.  Broń twojej ladaszczycy, Greku! Bij się za twoją ladaszczycę, Trojańczyku! Dalej w czuby o rękawek! dalej o rękawek bezrękawy!

(Wychodzą: Troilus i Diomedes, walcząc. — Wbiega Hektor).

Hektor.  Kto jesteś, Greku? Czy krew twa i godność
Dają ci prawo z Hektorem się mierzyć?
Tersytes.  Bynajmniej! Bynajmniej! Ja hołysz, nikczemny ciura, plugawy hultaj.
Hektor.  Wierzę ci, żyj więc (wychodzi).
Tersytes.  Dzięki Bogu, że mi uwierzyłeś; ale bodaj zaraza kark ci skręciła za strach, którego mi napędziłeś! Lecz co się stało z moimi babiarzami? Chyba jeden drugiego połknął; śmiałbym się z takiego cudu, choć pod pewnym względem rozpusta sama się pożera. Pójdę ich szukać (wychodzi).

SCENA V.
Inna część placu bitwy.
(Wchodzi: Diomedes i Sługa).

Diomedes.  Idź, idź mój giermku, weź konia Troila,
Oddaj Kressydzie pięknego rumaka,
A służby moje poleć jej piękności.
Zakochanego karcąc Trojańczyka,
Złożyłem dowód, żem nie jest niegodny
Być jej rycerzem.
Sługa.  Śpieszę, dobry panie (wychodzi).

(Wchodzi Agamemnon).

Agamemn.  Naprzód, rycerze! Dumny Polidamas
Zwalił Menona; bękart Margarelon
Pojmał Dorea, kolos nieruchomy
Belką wywija nad trupem Cedyusza
I Epistrofa, dwóch poległych królów;
Śmiertelnie ranni: Toas, Amfimachus;
Legł Polixenes; zginął i Patroklus

Lub w jassyr poszedł; Palamed pokłuty;
Na wojska nasze Łucznik postrach rzucił[1].
Na pomoc naszym śpieszmy, Diomedzie,
Lub bez nadziei zginęliśmy wszyscy.

(Wchodzi Nestor).

Nestor.  Ciało Patrokla nieście do Achilla;
Niech ślimak Ajax choć przez wstyd się zbroi.
Tysiąc Hektorów plac boju przebiega;
Tu na rumaku, swym Galate, walczy,
Tam mu roboty brakło; tutaj znowu
Na pieszo biegnie; przed nim uciekają
Lub giną nasi, jak przed wielorybem
Kiełbików roje: już tam się pokazał,
Greckie szeregi, jak dojrzałe zboże,
Pod szablą jego walą się pokosem;
Tu, tam i wszędzie bierze i zostawia;
Wprawna dłoń, woli posłuszna rozkazom,
Co zechce, spełnia, a spełnia tak wiele,
Że się istotność zda niepodobieństwem.

(Wchodzi Ulisses).

Ulisses.  Nic traćmy serca; już wielki Achilles
Przywdziewa zbroję, a wśród łez i przekleństw
Ślubuje zemstę; rany Patroklusa
I Mirmidonów widok posiekanych,
Bez rąk bez nosów, skarżących Hektora,
Śpiącą krew jego zbudziły nakoniec.
Ajax po stracie swego przyjaciela,
Z pianą na ustach wystąpił do boju,
Ryczy: gdzie Troił? który dziś wśród walki
Dokonał czynów szalonej odwagi,
W odmęt się rzucał i wychodził cały,
Z beztroską siłą a troską bezsilną,
Jakby fortuna, na przekór zręczności,
Dała mu wszędzie bezpieczne zwycięstwo.

(Wchodzi Ajax).

Ajax.  Tchórzu, Troilu! Pokaż się, Troilu! (Wybiega).
Diomedes.  Tam! tam!
Nestor.  Znów nasze formują się szyki.

(Wchodzi Achilles).

Achilles.  Gdzie Hektor? Wystąp dzieciuchów morderco,
Pokaż oblicze, naucz się nakoniec,
Co to jest spotkać gniewnego Achilla.
Gdzie Hektor? Szukam jednego Hektora.

(Wychodną).
SCENA VI.
Inna strona placu bitwy.
(Wbiega Ajax).

Ajax.  Troilu, tchórzu, pokaż twe oblicze!

(Wchodzi Diomedes).

Diomedes.  Troilu! gdzie on?
Ajax.  Czego chcesz od niego?
Diomedes.  Chcę go wychłostać.
Ajax.  Gdydym tu był wodzem,
Prędzej godności mejbym ci ustąpił,
Niźli tej chłosty. Troilu! Troilu!

(Wbiega Troilus).

Troilus.  Mam cię nakoniec, zdrajco Diomedzie;
Twe przeniewiercze zwróć ku mnie oblicze,
I zapłać życiem za mojego konia.
Diomedes.  Ha, to ty jesteś?
Ajax.  Odstąp, Diomedzie,
Sam chcę z nim walczyć.
Diomedes.  On łupem jest moim.
Nie myślę boju bezczynnym być świadkiem.
Troilus.  Starczę dla obu, wy greccy szalbierze!

(Wychodzą walcząc. Wchodzi Hektor).

Hektor.  To Troil. Dzielnie walczysz, młody bracie.

(Wchodzi Achilles).

Achilles.  Hektor! Nakoniec! Na nas teraz kolej!
Hektor.  Jeśli chcesz, wytchnij.
Achilles.  Dumny Trojańczyku,
Uprzejmość twoją z pogardą odrzucam.
Na twoje szczęście miecz się mój wyszczerbił;
Winieneś życie mej nieprzezorności,
Ale niebawem znów o mnie usłyszysz.
Więc żyj tymczasem, idź i szczęścia próbuj.

(Wychodzi).

Hektor.  Bądź zdrów! Sił moich oszczędzałbym więcej,
Gdybym przypuszczał, że cię dziś zobaczę.

(Wchodzi Troilus).

Co tam, mój bracie?
Troilus.  Ajax Eneasza
Pojmał przed chwilą; zniesiemyż tę hańbę?
Nie, na to słońce w górze gorejące,
Nie, tak nie będzie! Los jego podzielę
Lub go odbiję. O, Parki, słyszycie,
Niech zginę dzisiaj, bo nie dbam o życie!

(Wychodzi. Wchodzi Rycerz w świetnej zbroi).

Hektor.  Stój! o, stój, Greku! bo piękny cel z ciebie,
Nie chcesz? Twa zbroja piękną mi się zdaje,
I mieć ją muszę, chociażby mi przyszło
Całą ją posiec, spinki jej potrzaskać.
Lotna zwierzyna przez pola szoruje:
Dla twej cię pięknej skóry upoluję. (Wychodzi).

SCENA VII.
Inna, strona placu boju.
(Wchodzi Achilles z Mirmidonami).

Achilles.  Stańcie tu kołem, dzielne Mirmidony,
Słuchajcie pilnie: Przy mym zawsze wozie,
Sił nie marnujcie na bezcelne cięcia;
Lecz kiedy znajdę krwawego Hektora,
Waszych go szabli opalujcie lasem,
Opasanego sieczcie bez litości,

Za mną! Bo losy dziś spełnić się muszą,
Ciało Hektora pożegna się z duszą.

(Wychodzą).
SCENA VIII.
Inna strona placu boju.
(Wchodzą: Menelaus i Parys walcząc, z innej strony Tersytes).

Tersytes.  Rogal poszedł w targańce z rogalorobem. Dalej, byku! Huź-ha, ogarze! Huź, Parysie, huź-ha! a i ty śmiało, dwusamiczny wróblu! huź, Parysie! huź-ha! Byk, widzę, górą; baczność rogi, baczność!

(Wychodzą: Parys i Menelaus. Wchodzi Margarelon).

Margarel.  Zwróć się, niewolniku, i walcz!
Tersytes.  Kto jesteś?
Margarel.  Bękart Pryama.
Tersytes.  I ja też jestem bękartem; kocham bękartów; urodziłem się bękartem, wychowałem bękartem; jestem bękartem duszą, bękartem odwagą, we wszystkiem nieprawego rodu. Niedźwiedź nie kąsa niedźwiedzia, a dlaczegóż mieliby się kąsać bękarci? Strzeż się; wszelka bitwa złe nam wróży. Syn ladaszczycy bijący się za ladaszczycę kusi wyroki. Bądź zdrów, bękarcie.
Margarel.  Niech cię dyabeł porwie, tchórzu! (Wychodzą).

SCENA IX.
Inna strona placu boju.
(Wchodzi Hektor).

Hektor.  Tak zgniły w sercu, tak na zewnątrz piękny!
Świetną twą zbroję zapłaciłeś życiem.
Czas spocząć; dzienną pracę mą skończyłem;
Śpij, mieczu, dość cię krwią dziś napoiłem!

(Zdejmuje hełm i zawiesza tarczę na ramieniu. Wchodzi Achilles z Mirmidonami).

Achilles.  Spojrzyj, Hektorze, jak zachodzi słońce,
Patrz, jak noc szpetna w tropy za niem pędzi!
Dnia tego koniec będzie dni twych końcem,
I życie twoje zgaśnie razem z słońcem,
Hektor.  Czy chcesz korzystać z tego, żem bez broni?
Achilles.  Sieczcie, to on jest, sieczcie Mirmidoni!

(Hektor upada).

Trojo, tak duma twych zwali się wieży,
Bo tu twe serce i ramię twe leży!
Teraz wam z całej piersi zagrzmieć pora:
„Achilles zabił wielkiego Hektora!“

(Słychać sygnał odwrotu).

Cicho! słyszycie? to znak jest odwrotu.
1 Mirmid.  Ten sam znak dają i trojańskie trąby.
Achilles.  Noc smoczem skrzydłem owinęła ziemię,
Rozdziela wojska jak rozjemca szranków.
Miecz mój, co liczył na bankiet obfity,
Po smacznym kąsku spać idzie półsyty.

(Wkłada miecz do pochwy).

Przywiążcie trupa do mojego wozu,
Niech go powlokę do Greków obozu. (Wychodzą).

SCENA X.
Inna strona placu bitwy.
(Wchodzą: Agamemnon, Ajax, Menelaus, Nestor, Diomedes i inni w pochodzie. Okrzyki za sceną).

Agamemn.  Co krzyk ten znaczy?
Nestor.  Uciszcie się, bębny!
Krzyki  (za sceną). Achilles! Hektor zabity! Achilles!
Diomedes.  Hektor zabity Achillesa ręką.
Ajax.  Niech się Achilles nie pyszni zwycięstwem,
Hektor przynajmniej był mu równy męstwem.
Agamemn.  Niech jeden czeka Achilla powrotu,
Niech go zaprosi do mego namiotu.
Jeżeli Hektor łaską bogów zginął,
Naszą jest Troja, i czas wojny minął. (Wychodzą).

SCENA XI.
Inna strona placu boju.
(Wchodzi Eneasz i Trojańczycy).

Eneasz.  Stójcie! Bo przy nas jeszcze plac jest boju;
Stójcie! Tu musim długą noc wygłodzić.

(Wchodzi Troilus).

Troilus.  Hektor zabity.
Wszyscy.  Hektor? nie daj Boże!
Troilus.  Zginął; morderca za swoim go wozem
Po krwawem polu bez litości wlecze.
Na waszych tronach, zawistni bogowie,
Z uśmiechem rzućcie na Troję spojrzenia,
Przez miłosierdzie skróćcie jej męczarnie,
Pewnej ruiny zbyt nie przewlekajcie!
Eneasz.  Książę mój, całe zniechęcasz rycerstwo.
Troilus.  Widzę, że moich słów nie zrozumiałeś.
Nie, ja o trwodze, o śmierci nie mówię,
Ja raczej wszystkie wyzywam pogróżki,
Któremi bogi i ludzie nas straszą.
Hektor zabity! Kto zechce z tą wieścią
Pójść do Pryama albo do Hekuby?
Kto chce na wieki mieć puszczyka miano,
Niechaj ogłosi Troi: Hektor zginął!
Ha! Na te słowa Pryam skamienieje,
Każda niewiasta zmieni się w Niobę,
Każdy młodzieniec w marmurowy posąg,
Cała się Troja zlęknie samej siebie.
Lecz idźmy! idźmy! Wielki Hektor zginął!
Jakież do tego mógłbym dodać słowo?
Lecz nie, czekajcie! Obrzydłe namioty,
Dumnie po naszych rozbite dolinach,
Niech wstanie Tytan jak zechce najraniej,
Ja was od końca do końca przebiegnę!
Olbrzymi tchórzu! ciebie przestrzeń żadna
Od nienawiści mojej nie rozdzieli.
Będę cię straszył jak grzeszne sumienie,

Tworzące widma w myślach obłąkanych.
Idźmy! niech każdy z towarzyszów broni
Nadzieją zemsty żal serca osłoni!

(Wchodzą: Eneasz i Trojanie. — W chwili, gdy Troilus ma się oddalić, wchodzi z przeciwnej strony Pandarus).

Pandarus.  Słuchaj! Słuchaj!
Troilus.  Precz stąd, rajfurze! Niech zawsze i wszędzie
Hańba nazwiska twego piętnem będzie (wychodzi).
Pandarus.  Doskonałe lekarstwo na moje łamanie kości! O, świecie! świecie! świecie! Oto pogarda na każdego pośrednika czekająca! Zdrajcy i rajfury, tak ciężką wkładają na was pracę, a jak źle ją wynagradzają! Jak się to dzieje, że nasze usiłowania tak są upragnione, a w takiem obrzydzeniu ich wykonanie? Czy znajdę na to jakie wiersze, jakie porównanie? Zobaczmy:
Z wesołym brzękiem muska wonne ziółka,
Dopóki żądło, póki miód ma pszczółka;
Ale niech straci broń ostrą ogona,
Miód słodki mija i pieśń słodka kona.
Uczciwi handlarze ludzkiego mięsa, zapiszcie to sobie na waszych malowanych szyldach.
Bracia mojego cechu, na los dziś mój patrzcie,
Oczu na pół już zgniłych ostatki wypłaczcie:
Kto z was płakać nie może, niech wzdycha z litości,
Nie dla mnie, dla łamania własnych swoich kości.
Bracia, drzwiczczanej straży wierni towarzysze,
Za jakie dwa miesiące testament napiszę;
Napisałbym go teraz, lecz mąci mi szyki
Trwoga o wściekłej gęsi winczesterskiej syki[2].
Teraz idę się pocić, a wam się dostanie
W niewątpliwej spuściźnie kości mych łamanie.

(Wychodzi).








  1. W poemacie o zburzeniu Troi jest mowa o Łuczniku (Sagittary), coś na kształt Centaura.
  2. Gęś winczesterska, znaczyło: wrzód weneryczny.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Leon Ulrich.