Tren przy trupie dziewicy

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Władysław Tarnowski
Tytuł Tren przy trupie dziewicy
Pochodzenie Poezye Studenta Tom III
Wydawca F. A. Brockhaus
Data wyd. 1865
Miejsce wyd. Lipsk
Źródło Skany na Commons
Inne Całe Treny i elegie
Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
TREN PRZY TRUPIE DZIEWICY.

Śmierci! i ciebież lękają się, ludzie!?
Ty śnie spokojny z uśmiechem anioła?
Wśród cudów moich niemarzony cudzie
Z okiem milczenia — z alabastrem czoła?...
Ty śnie, o którym w snach mych się nie śniło!
Jam wszystko marzył — wszystko — oprócz Ciebie,
Ty co zieloną wieńczysz się mogiłą,
Myśl skajdanioną uwalniasz w jej niebie!
O! ty jesteś początkiem, który nie ma końca,
Jak światłość jutrzni chmur,
Światłość od gwiazd rzewniejsza a większa od słońca
Nad czoła skał i gór!...
Nad znikomy szczyt światów
Ty kwiecie!
Tajemniczy wśród kwiatów
Na świecie!...
O ty na czarnem śniąca wywyższeniu!
W kolebce wieków dziewico! w tej trumnie,
Jak w chmurkach śnieżnych na niebios sklepieniu,
Wśród ludzi co tu w koło płaczą tłumnie...
W śnieżnej sukience jak w chmurek osłonie
Ty śpisz — jak rano — wśród Maju — w ogrodzie...
Twe blade czoło w mirtowej koronie,
Jak marmur ruin w bluszczów świeżym chłodzie!
Warkocz rozplecion na piersi opada,
Oczy przymknięte nie chcą się otworzyć,
Bo choć Cię płacze tych istot gromada
Nikomubyś w twe miejsce, choć tak cicha — blada
Niedała się położyć!...
Oto przyklękła ostatni raz siwa
Nad trumną babka — w łzach głośnych sędziwa,
«Mnież się marzyło, o mój wielki Boże!
Przeżyć na ziemi tego ot! Aniołka!...»
Miała mi oczy przymknąć a ja włożę
Dziś do jej trumny kwiat roży i fiołka...

Śpij w kolebeczce, śpij dziecino moja!
Aniołki ciebie upieszczą przez wieki,
A osiemnasta cicha wiosna twoja
Przed zimą tobie zamknęła powieki!...
Przyjdź po mnie wkrótce !... daj rączkę do nieba,
Bo mnie tam Ciebie moja wnuko trzeba!...
Ja niemam wnuczki!...
I już ciche łkanie,
Ostatnie ciche już pocałowanie,
Jak zima wiośnie złożyła na czole
I wywiedziono ją — i cisza w kole...
Tylko od czasu do czasu klęczący
Mnich bury psalmy śpiewa cichym głosem —
I znów umilka a blask świateł drżący
Bije na trumnę — i płaczą gromnice
Łzami białemi, jak zaklęte losem
Dusze co płoną — aż spłoną dziewicze!...
I weszła matka —
Uklękła z boleści —
Milczała — chwilę — bo niemiała słowa
Na głos co w piersi matczynej się mieści,
Co ją rozsadza bolów wulkanami
I przed oczyma sieje piekła skrami...
Tylko na piersi jak głaz zwisła głowa!
Bezłzawe oczy zapadłe się szkliły —
Wy matki, coście tu dzieci traciły
Wiecie, jakie gwiazdy czarne
Przed jej okiem zagwieździły,
Gdy pieszczoty w wspomnienia rozwiały się marne!
Kiedy na serce bok zwali swe kamienie
A dusza już przeżyje — wszystko co kochała
Wtedy jak Furja dla jej męki pozostała
Katem się staje — wspomnienie!
Lecz choć wężem roztacza młodości poranki
Chwytamy go — jak obraz straconej kochanki!...
I jak upiór krew z serca ssie i mózg wyżera,
Ale daje łzy ciche — które śmierć obciera! —

I przyszła siostra, choć młodsza latami
Jak kwiatek rosą zalała się łzami,
Płakała głośno, płakać mogła jeszcze
I wypłakać cierpienie!
O! szczęśliwszy kto płacze — niż w boleści kleszcze,
Porwany śmiechem gorzkim głosi udręczenie,
Że aż jego szatana przebiegają dreszcze!...
Tak słowik nuci w noc Maju rozgłośny
Maluczki, wszystko co czuje, wyśpiewa,
Śpiew jego rzewny, czysty choć żałośny,
Jeszcze drżą łzawe rosą kwiaty, drzewa —
Lecz orzeł wśród chmur uwisłszy chaosu,
Skąd na świat patrzy, gdy bije [s]krzydłami,
Milczeniem ciszą rozmawia z słońcami
Milczy — bo na to niebyłoby — głosu. —
Płakało dziewczę! tak płacze zapewne
Stróż anioł w niebie schylony przed Panem,
Gdy z dumy dziecię jego, czyste, rzewne,
W pieliło się rzuci, dłoń w dłoni z szatanem!
Płakało dziewczę jak brzoza w ruinie,
Ale płacz każdy — na tej ziemi — minie!
Odeszła siostra — znowu cicho, ciszej!...
Tam brzękła mucha, leci jej do oczu,
Pije z nich błękit ach! ona niesłyszy
Ni brzęku muchy splątanej w warkoczu,
Ni głosów żalu tej ziemi w śnie ciszy...
Bo tam gdzie dusze z gwiazdami koczują,
Głos tego świata nie jest muchy brzękiem!
Tam tylko słychać akkord serc co czują,
Których płacz w wiekach arfy niebios dźwiękiem!...
Wieczność jest arfą w przestrzeni wiszącą
Gromami zwalisk — wichrem pustyń grzmiącą —
A na niej każdy wiek przegra swe dzieje,
I płynie w życia przyszłości koleje!...


Znów się wśród ciszy ozwał głos kapłana,
Żalami psalmów wznosi się do Pana,

Cichą potęgą pokory, natchnienia,
Co niebios wielkie przebija sklepienia!...
W kacie się dziady tabaka częstują,
I objaśniają światła gorejące,
Jak mędrcy wieków — co filozofują
O sercu — chociaż sercem nic nie czują —
Gdy widmo serca śni na marach śpiące —
A oni światła objaśniając drżące
Za światło siebie mają — w swej ciemnicy
Aż zimno światłość wyżre im z źrenicy...
I będą jako te sztuczne ruiny
Co ruinami zrodzone — nie czyny
Lecz wspominają głupstwo z swej wyżyny!...
I przyszedł jeszcze młodzian bardzo młody —
Stanął, nad twarz tę wzniósł smolny kajanek,
On marzył wczoraj tego świata gody
A dziś godowy wita w włosach wianek!...
Zieloność jego oczom się zieleni
Barwą piekielną, która róży niema —
Po raz ostatni ziemskiemi oczyma
Patrzy w nią … patrzy jeszcze raz na ziemi —
Krzyknął i zakrył w czarny płaszcz swe lica,
Że trumna, a w niej — zadrżała dziewica...
Nie!... trup twój — przyszły szkielet zadrżał — cudna!...
Piękność to piekieł kapłanka obłudna...
Śmieszny kto w groby — jak w pierś głucha puka —
I swoich w grobach nie w błękicie szuka!...
On kiedyś na nią wejrzy okiem ducha,
Gdy po snie długim trąba archanioła
Rozedrze groby a dziś — cisza głucha
A on w jej szaty białej rąbek śnieżny
Twarz złotowłosą skrył i łzy — i woła
Myślą zwątpioną wśród tych gromnic koła
Obrazu śmierci! Jak wiosny anioła —
Obrazu śmierci! — za świadka boleści
I przysiąg swoich a w grobów krainy
Szmer tej młodzieńczej przysięgi szeleści,
Jak szmer listeczków uschniętej krzewiny!...

Uszedł, a w trumnie, w fałdach jej sukieńki
Na wieczność łzy te młode pozostały —
Ona się niemi w grobach bez jutrzeńki
Przez całą wieczność będzie pieścić błogo...
One jak perły konchy będą drżały
Tam niewidziane wieki — od nikogo...
Kiedyś kochanka mirtowego czoła
Pokaże łzy te na sukience białej,
I przebudzona pierwszy wzrok anioła
Na twarz młodzieńca rzuci cień jej biały...
Ludzie swą pierwszą miłość tu wiosenną,
Dziecię zórz — tęczą aureol płomienną —
Treść najpiękniejszą siebie co tu czują —
Swą pierwszą miłość z wiosną zagrzebują,
Kwiatami grób jej świeży obsypują
I na nim drzewa wspomnień sadzą radzi,
Na ich gałęziach potem zżółkłe wianki
Wieszają — aż ich śmierć na grób sprowadzi
Czuję — że z życiem umarł cień kochanki!...
I w życiu potem z bydlęcym uśmiechem
To czucie Laur zwą — z szyderstwa echem —
A czasem z śmiechem — ale z łzą ukrytą
Którą ich dusza na nowo obmytą...


Lecz oto ozwał się już dzwon ponury —
Głos ten śpiżowy jęczy głucho, smutno,
Smutniej jak czarne te — ściga chmury
Harmonią dźwięków dziką i pokutną...
On jest jak wieczne serce pustelnika,
Co sam w swe głębie myślą własną wnika —
Ty śnisz tok cicho — nad sobą.
Kwiaty zazdroszczą twojej ciszy tobie
Gromnice w koło — światłami rozmdlone
Nad tobą kapią łzami w swej żałobie...
Śnij, śnij, dziewczyno! aż wieków różaniec
Cały przez rękę przesunie się Boga,
Spadną paciorki u wieczności proga

Bóg je roztarga rozsypią się łzami,
Jak perły wśród wieczności i błękitów — !..
Duchy w dwojaki rozwieją się taniec
I gwiazd — słońc — komet zagaśnie kaganiec,
Gdy On na tęczy zasiądzie z szczytów!...
Śpij — śpij — aż grzmiąca trąba archanioła
Rozedrze groby — i na Cię zawoła...
A wtedy wstaniesz — niememi oczyma
W świat pójrzysz, w inny, gdzie tęsknoty niema...
(Tu łzy ubogich co klęczą dokoła,
Są najpiękniejszą dziś tobie ozdobą
Ty nad ich nędzą błysłaś łzą anioła...
A oni tutaj dziś płaczą za tobą —
Sercem, boś ty im nie tę nędzę ciała,
Tylko ze łzami ocz ich ocierała,
Lecz sercem serca kojąc im tęsknotę,
W ich cierń promienie powplatałaś złote!...
Oni ci szczęście wymodlili twoje,
Że w chmur wiosennych Bóg cię odział stroje —)
Jak anioł wiosny co pierwszy uderza
Gromem niebiosów z tą ziemią przymierza,
W łzy te jak w perły ozdobisz warkocze
By stanąć piękna przed tronami Boga,
Jak duch co wszystkie uczucia urocze
Niesie przed niego od tej ziemi proga,
Lecz sam żadnego ziemskiego uczucia
Niema — prócz wieczystej za Bogiem tęsknoty —
Co w uśmiech wieczny na ustach mu płacze,
Prócz niemej skargi nędz ludzkich współczucia
Miłości kraju silniejszej od wroga
Co w uśmiech stroi boleści tułacze!...
Za życia ciebie nigdy nie widziałem
Lecz smutek pieśni z ich żałością zlałem!...
Bo mnie twa cicha piękność zachwyciła,
Co twarz w pośmiertny wdzięk rozanieliła...
Oto już idzie chór czarny — żałosny —
Czterej młodzieńcy na barkach Cię niosą,

Tyś jest jak widmo konającej wiosny,
W upałach lata niknącej swą rosą...
Jak łódka płynie trumna w tłumu fali
Płynie we wieczność ... i ginie w oddali...
Och! Więc idź z wiosną cicha — zamyślona
I nie znaj zimy — bądź zdrowa!... bądź zdrowa!...
Ja za orszakiem niepójdę ... uśpiona!
Nie płaczę z niemi — i nie rzeknę słowa —
Ale niedługo na grób twój zielony
Przybiegnę marzyć … poznasz mnie dziewczyno
Śmiać się już będzie — ten chór rozjęczony —
Ja będę milczał — jak dziś. Leć ptaszyno!
Leć, leć skrzydlata w ogród odzyskany —
A śpiewem twoim pozdrów tam ode mnie
Tych, co stargali te rdzawe kajdany,
A których obraz śni mi się bezsennie!...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Władysław Tarnowski.