Towarzysze Jehudy/Tom III/XII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Towarzysze Jehudy
Podtytuł Sprzysiężeni
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1912
Druk Piotr Laskauer
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les compagnons de Jehu
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XII.
Cadoudal w Tuileries.

Nazajutrz po opisanych wypadkach dwu ludzi chodziło po wielkiej sali w pałacu Tuileries, którego okna wychodziły na ogród.
Rozmawiali z ożywieniem. Byli to: pierwszy konsul Bonaparte i Jerzy Cadoudal.
Cadoudal ze względu na nieszczęścia, jakie mogłyby spaść na Bretanię w razie dalszego oporu, podpisał pokój, z Brune’m.
Po podpisaniu tego pokoju właśnie zwolnił z przysięgi towarzyszów Jehudy.
Ale na nieszczęście rozkaz jego przyszedł o jeden dzień za późno.
Układając się z Brune’m, Cadoudal wymówił sobie tylko natychmiastowy wyjazd do Anglii.
Ale, na nalegania Brune’a, Cadoudal przystał na rozmowę z pierwszym konsulem i pojechał do Paryża.
Gdy wprowadzono Cadoudala do gabinetu pierwszego konsula, ten zawołał żywo:
— Ach! nareszcie widzę pana. Rad jestem pana widzieć. Jeden z pańskich nieprzyjaciół, mój adjutant Roland de Montrevel, opowiadał mi dużo dobrego o panu.
— Nie dziwię się — odparł Cadoudal — przez ten krótki jego pobyt dostrzegłem w nim dużo rycerskości.
— Posłuchaj, generale — rzekł Bonaparte, patrząc jak jastrząb na generała rojalistów — szukam człowieka energicznego dla pewnej sprawy. Czy chcesz być ze mną? Ofiarowałem ci stopień pułkownika. Lecz to za mało: ofiarowuję ci stopień generała dywizyi.
— Dziękuję z głębi serca, obywatelu pierwszy konsulu — odparł Cadoudal. — Ale gardziłbyś mną, gdybym przyjął.
— Dlaczego? — zapytał żywo Bonaparte.
— Gdyż przysięgałem domowi Burbonów; zostanę mu wierny pomimo wszystko.
— Czy niema sposobu, abym mógł zjednać pana sobie?
— Generale — odparł Cadoudal — czy mogę powtórzyć, co mi mówiono?
— Dlaczegóż nie?
— Bo to dotyczy najgłębszych tajników polityki.
— Pewnie jakaś bajka — rzekł pierwszy konsul z uśmiechem niespokojnym.
— Mówią, że w Aleksandryi stanął układ pomiędzy panem a komodorem Sidney-Smithem, mocą którego miał panu pozostawić wolny powrót do Francyi z warunkiem, który pan przyjął, przywrócenia tronu naszych dawnych królów.
Bonaparte wybuchnął śmiechem.
— Jacyście wy dziwni, wy, plebejusze — odezwał się — z waszem przywiązaniem do waszych dawnych królów! Przypuśćmy, że przywrócę ten tron — o czem zresztą wcale nie myślę, oświadczam to — cóż wam z tego przyjdzie, wam, którzyście przelewali krew za ten tron? Nawet nie uzyskasz, generale, potwierdzenia stopnia, który sobie zdobyłeś! A czyś widział w armii królewskiej pułkownika nie-szlachcica? Czy słyszałeś, żeby się przy tych ludziach ktośkolwiek wybił przez własne zasługi? Tymczasem przy mnie, Jerzy, możesz dojść do wszystkiego, gdyż im wyżej ja pójdę, tem wyżej wyniosę z sobą tych, którzy są przy mnie. Nie liczcie na to, że odegram rolę Monka. Monk żył w wieku przesądów, któreśmy obalili i zwalczyli w r. 1789. Monk chciałby być królem, ale nie mógł. Został tylko dyktatorem. Na to trzeba było być Cromwellem. Ryszard temu nie podołał. Był on prawdziwym synem wielkiego człowieka, a więc głupcem. Gdybym chciał zostać królem, nicby mi nie przeszkodziło, jeśli jeszcze kiedykolwiek zechcę — nic mi nie przeszkodzi. Czy możesz mi co na to odpowiedzieć? Odpowiadaj.
— Mówisz, obywatelu pierwszy konsulu, że położenie rzeczy we Francyi w r. 1800 nie jest takie same, jakie było w Anglii w r. 1660. Ja nie widzę żadnej różnicy. Karol I był ścięty w r. 1649, Ludwik XVI — w r. 1793. Jedenaście lat upłynęło w Anglii od śmierci ojca do powrotu syna na tron; już siedem lat minęło we Francyi od śmierci Ludwika XVI... Może powiesz, generale, że rewolucya angielska miała charakter rewolucyi religijnej, gdy rewolucya francuska jest polityczna; odpowiem na to, że również łatwo dać kartę swobód, jak i odwołać.
Bonaparte uśmiechnął się.
— Nie — odparł — tego nie powiem. Powiem tylko to: Cromwell miał 50 lat, gdy ścięto Karola I-ego; ja miałem 24 lata, gdy ścięto Ludwika XVI. Cromwell umarł w r. 1658, t. j. w 59 roku życia. W ciągu dziesięciu lat władzy mógł był próbować wiele, a zrobić mało. Zresztą on zamierzał dokonać reformy całkowitej, reformy politycznej przez ustanowienie rządu republikańskiego na miejscu monarchii. Dajcie mi tylko tyle lat życia, ile przeżył Cromwell, 59 lat. Mam przed sobą w takim razie dwa razy tyle czasu, co Cromwell. Zważ tylko, że nic nie zmieniam, lecz rozwijam dalej; nic nie obalam, lecz buduję. Przypuśćmy, że w 30-ym roku życia Cezar nie byłby pierwszym rozpustnikiem w Rzymie, lecz pierwszym obywatelem; przypuśćmy, że już odbył kampanię w Galii i w Egipcie i że kampanię w Hiszpanii zakończył pomyślnie; przypuśćmy, że miał 30 lat, a nie 50: czy, sądzisz, że nie mógłby być i Cezarem i Augustem?
— Tak, gdyby nie spotkał na swej drodze Brutusa, Kasyusza i Kaski.
— Więc moi wrogowie liczą na morderstwo! No, to rzecz łatwa, choćby dla pana pierwszego. Bo i cóż panu przeszkadza, skoro podzielasz przekonania Brutusa, zadać mi cios, jak on zadał Cezarowi? Jestem sam. Drzwi zamknięte. Możesz dopaść mnie, zanim dopadną ciebie.
Cadoudal cofnął się.
— Nie — rzekł. — Nie liczymy wcale na morderstwo. Sądzę, że tylko jakaś wielka ostateczność skłoniłaby nas do skrytobójstwa. Ale losy wojny są zmienne. Pierwsza nieudana — a tracisz generale swój urok; porażka wprowadzić może wrogów w samo serce Francyi: z granicy Prowancyi widać ognie obozu autryackiego; kula armatnia może ci urwać głowę, jak marszałkowi de Berwick. A wtedy cóż się stanie z Francyą? Nie masz dzieci, ąa bracia twoi...
— Pod tym względem masz racyę; ale ja wierzę w Opatrzność. Wierzę, że nic nie robi ona na ślepo. Skoro pozwoliła, aby w dniu 15 sierpnia r. 1769, t. j. w rok co do dnia po wydaniu edyktu, przyłączającego Korsykę do Francyi, narodził się w Ajaccio chłopiec, który dokonał 13 vendémiaire’a i 18 brumaire’a, to miała ona wielkie plany dla tego chłopca. Tym chłopcem jestem ja. Jeśli mam przed, sobą jaką misyę — nie obawiam się niczego; ona jest mą tarczą. Jeśli tej misyi nie mam, jeśli się mylę — jeśli zamiast żyć 25 lub 35 lat, dostanę pchnięcie sztyletem, lub jeśli kula urwie mi głowę — no, to widać Opatrzność miała powody do tego i ona wskaże Francyi drogę... Mówiliśmy przed chwilą o Cezarze. Kiedy cały Rzym szedł za jego zwłokami, spalono domy jego zabójców. Gdy wieczne miasto rozglądało się na cztery strony świata, wypatrując, skąd przyjść może geniusz, któryby kres położył wojnom domowym, gdy drżało na widok pijaka Antoniusza, lub hipokryty Lepida, nie myślało ono wcale o wychowanku Appoloniusza, o siostrzeńcu Cezara, o młodym Oktawianie. Bo i któż myślał o tym synu bankiera z Velletri? Kto go odgadł, gdy przyszedł, mrugając oczyma, aby dokonać przeglądu starych band Cezara? Nawet przenikliwy Cicero mówił: Ornandumettollendum. No i co? Dzieciak ten podszedł senat i panował prawie tak długo, jak Ludwik XIV1 Jerzy, Jerzy! nie walcz przeciw Opatrzności, gdyż ona cię zmiażdży.
— To zginę, ale idąc drogą mych ojców i zachowując ich religię — odparł Cadoudal. — Mam nadzieję, że Bóg wybaczy mi błąd, który będzie błędem gorącego chrześcijanina i dobrego syna.
Bonaparte położył rękę na ramieniu młodego naczelnika.
— Niech i tak będzie — rzekł — ale przynajmniej pozostań neutralny. Pozwól, niech się spełni to, co się spełnia; patrz, jak będą padały trony i korony. Zazwyczaj płacą widzowie, ale ja ci zapłacę za to, że będziesz patrzał na to, co się dziać będzie.
— A ileż mi dasz, obywatelu pierwszy konsulu? — zapytał ze śmiechem Cadoudal.
— Sto tysięcy franków rocznie.
— Jeśli dajesz sto tysięcy dowódcy buntowników, to ileż dasz królowi, za którego on walczył?
— Nic. — Wynagradzam w tobie odwagę, a nie zasady, dla których działasz. Chcę pokazać ci, że dla mnie ludzie istnieją tylko przez swe czyny. Przyjmij to, Jerzy, proszę cię.
— A jeśli odmówię?
— Będziesz w błędzie.
— Czy będę mógł pójść, dokąd zechcę?
Bonaparte podszedł ku drzwiom i otworzył je.
— Adjutant dyżurny! — zawołał.
Spodziewał się, że wejdzie Rapp. Zobaczył Rolanda.
— Ach, to ty?
A zwracając się do Cadoudala, rzekł:
— Nie potrzebuję ci, pułkowniku, przedstawiać mego adjutanta Rolanda de Montrevel: to twój znajomy. — Rolandzie, powiedz pułkownikowi, że jest tak samo wolny w Paryżu, jak w swym obozie pod Muzillac, i że jeśli chce paszportu dokądkolwiek, to Fouché ma rozkazane wydać mu go.
— Twe słowo, obywatelu pierwszy konsulu, wystarcza mi — odparł Cadoudal. — Dziś wieczorem odjeżdżam.
— Czy mogę zapytać, dokąd?
— Do Londynu, generale.
— Tem lepiej.
— Dlaczego tem lepiej?
— Bo tam zobaczysz z blizka ludzi, za których walczyłeś.
— Więc co?
— I zobaczywszy, co to za ludzie...
— No i cóż?
— Porównasz ich z tymi, przeciw którym walczyłeś... lecz skoro raz opuścisz Francyę, pułkowniku...
Bonaparte zatrzymał się.
— Słucham — rzekł Cadoudal.
— To nie wracaj bez zawiadomienia mnie o tem; inaczej nie dziw się, jeśli będziesz traktowany jako nieprzyjaciel.
— Będzie to dla mnie zaszczytem, generale, gdyż dowiedziesz tem traktowaniem mnie, że jestem człowiek, którego trzeba się bać.
I z temi słowy Jerzy skłonił się i wyszedł.
— Miałem chyba racyę? — zapytał Roland. — Taki jest, jakim go przedstawiłem.
— Tak — odparł Bonaparte zamyślony. — Tylko źle bierze rzeczy; ale zasady jego płyną z uczuć szlachetnych, które muszą mu dawać wielki wpływ wśród swoich.
A potem dodał po cichu:
— Jednak trzeba z nim raz skończyć.
Potem, zwracając się do Rolanda, zapytał:
— A cóż ty?
— Ja? skończyłem.
— Tak! Więc towarzysze Jehudy...?
— Już nie istnieją, generale. Trzy czwarte zginęło, reszto w niewoli.
— A ty zdrów i cały?
— Nie mów mi tego, generale. Zaczynam wierzyć, że nieświadomie zawarłem pakt z dyabłem.
Wieczorem tegoż dnia Cadoudal odjechał do Anglii.
Dowiedziawszy się, że dowódca Bretończyków przybył szczęśliwie do Londynu, Ludwik XVIII napisał doń:

„Dowiedziałem się z najwyższem zadowoleniem, generale, żeś nareszcie wyrwał się z rąk tyrana, który do tego stopnia nie poznał się na tobie, że, ci zaproponował służbę u siebie. Bolałem nad nieszczęśliwemi okolicznościami, dla których musiałeś z nim pertraktować. Lecz ani na chwilę nie miałem wątpliwości: znam za dobrze serce mych wiernych Bretończyków, a twoje w szczególności. Dziś jesteś wolny, jesteś przy boku mego brata. Cała nadzieja we mnie odżywa. Nie mam nic więcej do powiedzenia takiemu, jak ty, Francuzowi.

Ludwik“.
Do listu tego była dołączona nominacya na generała-lejtenanta i wielki sznur św. Ludwika.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.