Topola (Szewczenko, 1936)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Taras Szewczenko
Tytuł Topola
Pochodzenie Poezje
Wydawca Ukraiński Instytut Naukowy
Data wyd. 1936
Druk Druk B-ci Drapczyńskich
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Bohdan Łepki
Ilustrator Taras Szewczenko
Tytuł orygin. Тополя
Źródło Skany na Commons
Inne Cały wybór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

ТОПОЛЯ
Przełożył
BOHDAN ŁEPKI


TOPOLA

Po dąbrowie wicher wyje
I pędzi przez pole,
Aż do samej ziemi schyla
Przydrożną topolę.

Pień wysoki, liść szeroki

Darmo zielenieje,
Wokół pole jak bezbrzeżne
Morze błękitnieje.
Przejdzie czumak, popatrzy się

I głowę pochyli;
10 

Rankiem czaban z fujareczką
Siądzie na mogile,
Rzuci okiem — taka pustka,
Że aż serce boli:

Ni krzewiny prócz jedynej,
15 

Samotnej topoli!

Któż ją sadził, pielęgnował,
Taką smukłą, rosłą?
Posłuchajcie, opowiem wam

Dolę jej żałosną.
20 

Pokochała czarnobrewa
Kozaka dziewczyna,
Pokochała — nie wstrzymała:
Poszedł i zaginął...

Gdyby wiedzieć, że porzuci,
25 

Toby nie kochała,

Gdyby wiedzieć, że nie wróci,
W światby nie puszczała.
Gdyby wiedzieć, to pod wodę

Nie szłaby wśród nocy
30 

I nie stałaby pod wierzbą
Z miłym do północy —
Gdyby wiedzieć!...

I to również

Niedobrze dla człeka
35 

Wiedzieć dzisiaj, co go jutro
Na tym świecie czeka.
Nie szukajcie, nie pytajcie
Swej doli, dziewczęta —

Co wam mówi serce wasze,
40 

To przecież rzecz święta!
Bo niedługo, czarnobrewe,
Wasze oczko błyska
I niedługo białe liczko

Rumieńcami tryska —
45 

Do południa! Brwi spłowieją
I powiędną twarze,
Więc kochajcie i miłujcie,
Jak wam serce każe.

Zaszczebioce słowik mile
50 

W gaju na kalinie,
Wyśpiewuje kozak młody,
Chodząc po dolinie.
Wyśpiewuje, póki wyjdzie

Z chaty jego miła,
55 

A on do niej: „Jak tam matka?
Czy może cię biła?”
Uścisną się, a słowik im
Śpiewa piosnki swoje;

Posłuchają, rozejdą się,
60 

Szczęśliwi oboje.
Nikt nie widział, nikt nie spyta:
„Gdzieś była, dziewczyno?”
Ona jedna wie, jak prędko

Takie chwile płyną...
65 

Kochała się, miłowała,
Aż serce jej mdlało.
Przeczuwało swą niedolę,
Przestrzec nie umiało.

Nie przestrzegło — poszedł kozak,
70 

A dziewczyna biedna,
Jak gołąbka bez gołębia,
Tęskni sama jedna...
Nie szczebioce słowik w nocy

W gaju przy ruczaju
75 

I nie śpiewa czarnobrewa
Jak ptaszyna w maju.
Już nie śpiewa. Jak sierota
Tęskni w dzień i w nocy,

Bez miłego ojciec, matka —
80 

Niby ludzie obcy;
Bez miłego słońce świeci —
Niby wróg się śmieje;
Bez miłego świat — mogiła,

Że aż serce mdleje.
85 


Rok przeminął, minął drugi,
Niema kochanego.
Dziewczę więdnie, a nikt nawet
Nie spyta, dlaczego.

„Co ci, serce?” — stara matka
90 

Córki nie pytała.
Lecz za starca bogatego
Tajemnie swatała.

„Idźże, córko, byś mi starą

Panną nie ostała!
95 

On bogaty, bez rodziny —
Będziesz panowała!”
„Ach, poco mi państwo takie!” —
Mówiła do mamy,

„Na ręcznikach, com natkała,
100 

Spuśćcie mię do jamy,
Niechaj za mną drużki płaczą,
Niech śpiewają księża,
Ja takiego, jak ten stary,

Nie chcę widzieć męża!”
105 

Nie słuchała matka córki,
Dalej ją swatała,
A dziewczyna, patrząc na to,
Więdła i milczała.

Aż do wróżki poszła w nocy:
110 

Może jej powróży,
Bo bez swego kochanego
Nie wytrzyma dłużej.
„Babciu złota, babciu-serce,

Jak nie chcesz mej zguby,
115 

To powiedz mi szczerą prawdę:
Gdzie teraz mój luby?
Czy żyw, czy zdrów, czy mię kocha,
Czy zapomniał może?

Powiedzże mi, a polecę
120 

Do niego za morze!
Powiedzże mi, a polecę
Jak ptaszek skrzydlaty,
Bo mnie matka za starego

Potajemnie swata.
125 

Ja pokochać go nie mogę,
Ja serca nie zmuszę —

Utopiłabym się w rzece,
Lecz żal gubić duszę.

Kiedy nie żyw mój jedyny, —
130 

Spraw, abym do domu
Nie wróciła!... Takiej doli
Nie życzę nikomu!
W domu stary ze swatami —

Matka przyjąć każe”.
135 

„Dobrze, córko! Spocznij chwilkę
I rób, co rozkażę.
Sama kiedyś, moja droga,
Panną byłam przecie,

Znam to licho i pomagam,
140 

Pomagam wam, dzieci.
Twoją dolę, moja córko,
Od dwóch lat już znałam
I dla ciebie czarownego

Ziela nazbierałam”.
145 


Poszła stara. Jakąś flaszkę
Zdejmuje z policy:
„Masz to dziwo! Weź i biegnij
Prędko do krynicy.

Umyjesz twarz, napijesz się
150 

Jeszcze przed kur pianiem,
A zobaczysz, że ci ulży
Na sercu, kochanie.
Jak wypijesz, biegnij co tchu;

Choćby cię wołali,
155 

Nie oglądaj się, aż staniesz,
Gdzieście się żegnali.
Spoczniesz chwilę, a gdy księżyc
Wśród nieba zaświeci,

Wypij znowu; nie przybędzie —
160 

To pij po raz trzeci.

Ten pierwszy łyk zeszłoroczną
Wróci ci urodę,
A po drugim — podkóweczką

Tupnie konik młody.
165 

Kiedy żywy twój jedyny,
To zaraz przybędzie,
A za trzecim... Moja córko,
Nie pytaj, co będzie!...

Lecz pamiętaj: nie żegnaj się,
170 

Bo czar pójdzie w wodę.
Idźże teraz zeszłoroczną
Oglądać urodę!”

Wzięła ziele. „Bóg wam zapłać” —

I wyszła za progi.
175 

„Iść, czy nie iść?... Ha, już późno. —
Nie zawrócę z drogi!”
Poszła: myje się i pije
Raz, drugi i trzeci.

Wszystko znikło, tylko piosnka
180 

Ponad stepem leci:

„Płyń, ach płyńże, mój łabędziu,
Przez morskie lazury!
Rośnij, rośnij, topoleńko,

Aż pod czarne chmury!
185 

Rośnij smukła i wysoka
Do samego nieba,
Spytaj Boga, jak mi długo
Jeszcze czekać trzeba.

Rośnij, rośnij, póki spojrzysz
190 

Hen, za morze sine, —
Tam gdzie leży dola moja,
A ja tutaj ginę.
Tam mój miły, czarnobrewy,

Po polu ugania,
195 

A ja płaczę, lata tracę,
Więdnę od kochania.
Powiedz jemu, moja droga,
Że świat się naśmiewa,

Powiedz jemu, że umieram,
200 

Bo on nie przybywa.
Własna matka chce mię żywą
Złożyć w ciemnym grobie...
A jakże to ona radę

Będzie dawać sobie?
205 

Kto doglądnie ją na starość,
W potrzebie pomoże?
Matko moja!... Dolo moja!
Boże Ty mój, Boże!

Popatrzże się, topoleńko,
210 

Przed świtaniem, rano,
Jak go niema, zapłacz cicho,
By łez nie widziano.
Rośnij, rośnij, topoleńko,

Wciąż wgórę, pod chmury,
215 

Płyń, ach płyń, łabędziu biały.
Przez morskie lazury!”

Taką piosnkę czarnobrewa
W stepie zanuciła,

Ziele cudu dokonało —
220 

W drzewo się zmieniła.
Nie wróciła już do domu,
Stoi sama jedna...

Cienka, giętka i wysoka,

Wysoka — podniebna.
225 

Po dąbrowie wicher wyje,
Mknie, pędzi przez pole,
Aż do samej ziemi zgina
Przydrożną topolę.

1839.
Petersburg.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Taras Szewczenko i tłumacza: Bohdan Łepki.