Tomasz Rendalen/XXIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Bjørnstjerne Bjørnson
Tytuł Tomasz Rendalen
Wydawca Wydawnictwo Polskie
Data wyd. 1924
Druk Poznańska Drukarnia i Zakład Nakładowy T. A.
Miejsce wyd. Lwów; Poznań
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. Det flager i byen og på havnen
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXIV.
Wojna.

W przeddzień nadejścia listu pani Rendalen i telegramu Mili otrzymał Doesen list od Fürsta, najwidoczniej tak pisany, by mógł obiec szerokie koło czytelników.
Położył on w kreśleniu faktów główny nacisk na spotkanie z Torą w domu pani Gröndal. Przedtem widział ją raz tylko i to przelotnie i nie spodziewał się spotkać na wsi. Była swobodna i rozmowna aż do chwili jego przybycia, tak oświadczyła pani Gröndal, natomiast gdy go zobaczyła, zmieniła się zupełnie. Widocznie znieść nie mogła, że rozmawiał z panią Gröndal, bo skryła się w lesie, pozwoliła odnaleźć, a potem uciekła. Pojechał z nią, oczywiście, chcąc zbadać, co to znaczy, ale zaledwo zbliżył się do niej na statku, jęła płakać. Wysiadając nie chciała przyjąć pomocy, ale potem co dnia przechodziła koło jego domu, spoglądając ukradkiem w okna, chcąc go zobaczyć. Potem urządzała stale dalekie, samotne wycieczki do lasu. Zdaniem Nilsa był to skutek wykładów i całego toku nauki w szkole. Dziewczyna, otoczona atmosferą tak zmysłową, nie mogła się zachowywać inaczej. Twierdził, że prócz tych „wpływów magnetycznych“ nie potrzeba było żadnych innych.
Dyskretnie nadmienił, że nie chce tego przytaczać na swoje usprawiedliwienie, ale faktycznie wywabiła go do lasu i grała z nim w chowankę. Zresztą zawsze w ten sposób zaczynają młode dziewczęta. Czyż jednak wynika z tego, by szanujący się mężczyzna miał brać za żonę każdą zalotnicę, która zagląda mu w okna i wywabia do lasu?
Pani Rendalen jest innego zdania, przybyła tedy do Sztokholmu w roli swatki. Byłoby to małżeństwo w guście jej własnego.
Twierdził, że ma o małżeństwie wyobrażenie zbyt szczytne, by je w ten sposób poniżać.
Ofiarował pomoc pieniężną, jak długo dziecko będzie potrzebowało opieki matki, a także oświadczył, że je uzna za swoje. Do tego kroku skłonił go honor i poczucie obowiązku... Ale posuwać się dalej, znaczyłoby to chcieć naprawić jeden czyn lekkomyślny drugim, gorszym jeszcze.
Wszyscy, którym Doesen dał list do przeczytania, przyznawali rację Fürstowi, a działo się to w sklepie, na ulicy i w klubie. Wielu wypożyczało sobie ten list i chociaż autor użył przez ostrożność papieru nader trwałego i grubego, list krążył po mieście tak długo, aż stał się nieczytelnym zgoła strzępem.
Sporządzono zeń jeden odpis dla Tomasza Rendalena (na jego życzenie), drugi zaś... Doesen ukrywał to zrazu, ale wyjawił na żądanie ogółu... dla matki Tory Holm.
Ten ostatni odpis sprawił mu specjalną radość. Matka Tory była to kobieta gwałtowna, zgorzkniała skutkiem przejść życiowych. Traktowała z pogardliwem niedowierzaniem wszystko, a w gniewie nie znała granic.
Pewnego dnia, podczas nauki znalazła się w szkole, ubrana w stary, ciężki płaszcz futrzany, kapelusz z wojowniczem piórem. Potrząsała starym, wyleniałym zarękawkiem i wrzeszczała co sił. Domagała się oddania córki, twierdząc, że ją skradziono i zgwałcono! Przybyła do szkoły niewinną i uczciwą, tu jednak, w tym domu przeklętym, zepsuła się. Teraz, okryta hańbą, stała się... Boże odpuść... pośmiewiskiem ludzkiem! Ale biada! Zemsta już rychła. Sprawa pójdzie przed sąd, a policja zrobi porządek!
Gniew jej nie miał granic, ale ból był szczery. Wszystko przed nią uciekało. Wpadła do jednej z klas i rozproszyła uczennice, gdyż nauczycielka uciekła. W ten sposób zwyciężyła trzykrotnie i narobiła niesłychanego zamętu. Uczennice ogarnął taki strach, że pouciekały na strych i tam siedziały, kłapiąc od zimna zębami, niepewne, czy się ważyć zejść na dół. Kilka starszych, zaczerpnąwszy z historji przykładu męstwa w niebezpiecznych chwilach, stawało czoło. Chciały ją uspokoić, ale teraz dopiero wpadła w szał. Widocznie nabrała przekonania, że zadaniem szkoły jest przysposabianie dziewcząt do wszeteczeństwa. Oburzała się, że bronić rzeczy mogą „dzieci uczciwych rodziców’“... Uczennice uciekły, zatykając sobie uszy.
Tylko małe dziewczątka miały wielką uciechę. Otoczyły wrzeszczącą kobietę, tańcząc i biegnąc za nią. Cała czereda wpadła do kuchni, gdzie okazano biedaczce politowanie, ale nie powiedziano słowna. Wybiegła do przedsionka, zapukała do drzwi Tomasza, potem Karola, ale były zamknięte. Wróciła do pani Rendalen i, znalazłszy drzwi pokoju otwarte, wpakowała się tam wraz z całą świtą, postanowiwszy czekać na Tomasza.
Był w mieście i miał wrócić dopiero za godzinę.
Po chwili zjawił się Karol Wangen. Z wielką powagą przykazał ciszę, odprawił dzieci i zabrał biedną matkę do siebie. Tam siedziała przez godzinę, wywnętrzając się do woli. Narzekała to na Torę, to pijaka męża, to na nędzę, aż wreszcie wróciła, cicho płacząc, do domu, ze stu koronami w kieszeni.
Szkoła przypominała kurnik po wizycie lisa. Któż tego nie widział?. Kury latają z wrzaskiem przeraźliwym po ścianach, oknach, drabinach, aż pospadają oszołomione i wyczerpane. Potem biegają po ziemi, rozbijając się wzajem o siebie i gdacząc zawzięcie. Chociaż niebezpieczeństwo minęło, nie mogą się uspokoić. Co która przestanie, druga zaczyna na nowo, niecąc strach w innych i trwa to dalej, bez końca.
Wreszcie zaczyna się czyszczenie piór, potrząsanie skrzydłami i... wszystko wraca do dawnego trybu.
Szkoła nie mogła się jednak uspokoić przez cały dzień. Wstrząśnienie było zbyt silne i zagrażało niebezpiecznemi następstwami.
Jakaż radość ogarnęła miasto! Ileż padło docinków, drwin, ileż się naśmiano po sklepach, kantorach, ulicach i w porcie! Nie mówiono o niczem innem.
Tłumy zaległy port w kilka dni później w chwili powrotu pani Rendalen. Na powitanie stawiła się licznie ludność, przeważnie męska. Pochwycono w szkole wiadomość, że wraca w niedzielę popołudniu, i nikt nie mógł użyć lepiej wolnego czasu, jak patrząc na powrót tej wielkiej persony po przegranej bitwie. Skandal, któremu kres położyć chciała swą podróżą, stał się głośnym nietylko w mieście, ale całym kraju.
Tomasz przybył po matkę bryczką, ale ledwo mógł się przecisnąć. Nora, Tinka, Anna i kilka innych przybyły również, ale zdumione tym tłumem uciekły, naśladując św. Piotra, tylko z warjantami, narzuconemi przez czas i okoliczności. Jedna tylko mała panna Hall stawiła czoło wojowniczym zastępom. Przecisnęła się aż do zdenerwowanego Tomasza i weszła z nim na pokład.
Pani Rendalen wyglądała mizernie. Spojrzenia, zamienione z panną Hall i synem, świadczyły wymownie, że zna powód zebrania tych tłumów i żesię nie czuje zgoła bezpieczną. Ujęła syna silnie pod ramię.
Nikt jednak nie poważył się uczynić jej przykrości, już to przez szacunek, już też politowanie, wywołane jej widokiem. Robiono jej miejsce,: dając oczywiście do poznania, że nie zebrano się w charakterze świty honorowej. Było tu nawet sporo dawnych znajomych, pośród nich zaś przybył też burmistrz z żoną. Skłonili się niedostrzegalnie, spoglądając na przechodzących winowajców, jak przystało ludziom wysoce moralnym.
Tłum zaczął cisnąć się do bryczki zaraz po przejściu trojga delikwentów i otoczył ją w chwili wsiadania. Pani Rendalen musiała przejść pomału, krok za krokiem, raz jeszcze przez rózgi. Gdy wreszcie wsiedli i wydobyli się ze zgrai, Tomasz podciął konia. Był wielce rozgoryczony.
Nagle ujrzał nadbiegających od końca ulicy Doesena wraz z kilkunastu towarzyszami. Byli najwidoczniej po pijatyce południowej. Wszyscy skłonili się z wielką czcią. Może w ukłonie Doesena było szyderstwo, lub wydało się tak jeno Tomaszowi, dość, że wstrzymał konie, rzucił cugle pannie Hall, zeskoczył i w oka mgnieniu wymierzył mu taki policzek, że się zatoczył. Błyskawicznie wskoczył z powrotem i odjechał spory kawał, zanim tamci zorjentowali się w sytuacji.
W progu szkoły stały uciekinierki, Tinka, Anna i Nora. Panna Hall wbiegła pierwsza na schody i opowiedziała rozpromieniona, co zaszło. Ale pani Rendalen nie była zadowolona. Tomasz znikł, odprowadziwszy matkę, a gdy wrócił po długiej chwili, był również przygnębiony.
Zaczęto rozmawiać o ciemnym punkcie w dziejach Tory, o którym sama ledwo wspomniała, nie przywiązując doń wagi, to jest o jej spotkaniu z Fürstem w domu pani Gröndal. Wszystkie próby zwalenia winy na Nilsa, skutkiem tego właśnie, okazały się daremne. Pani Gröndal potwierdziła jego słowa, dodając, że „Tora straciła z miłości głowę i wróciła do miasta tylko w celu wywabienia z sobą Fürsta.“
Pani Rendalen była zdania, że Torę poprostu oburzyła poufałość Fürsta wobec pani Gröndal. Być może, budzić się też w niej zaczęło pewne dlań uczucie, ale później dopiero uświadomiła to sobie.
Postanowiono spytać samej Tory, jak się wszystko odbyło, i Tinka napisała do niej.
Tymczasem wrócił Tomasz i roztrząsano teraz zachowanie się Tory w czasach, ostatnich. Właśnie w chwili, gdy pani Rendalen zabrała głos, nadszedł z kościoła Karol i powitał serdecznie opiekunkę. Po chwili odeszła razem z nim.
Nie ukazała się już tego wieczora.
Karol Wangen odczuł najboleśniej nieszczęście Tory, ale prócz pani Rendalen, nikt tego nie zauważył.
Był dotąd najszczęśliwszym pod słońcem człowiekiem, żył cicho, zatopiony w sobie. Radowało go, ile razy spotkał Torę, a widział, że to samo i ona odczuwa, Ale nie brał tego za miłość... o, nie! Marzył jeno, że może kiedyś, przy pomocy pani Rendalen, Tora odwzajemni jego wielkie uczucie i zrozumie, iż pragnie ją uczynić szczęśliwą.
Pani Rendalen słyszała, jak nieraz mówił o Torze, ale domyśliła się stanu rzeczy dopiero w chwili, gdy go zawiadomiła o jej nieszczęściu. Zbladł śmiertelnie i miast wyrazić ubolewanie, zamilkł. Przestała o tem myśleć, zajęta wznowieniem serdecznych stosunków z synem, miała jeno przeczucie. Wreszcie, kiedy szło o wyjazd, a zbrakło pieniędzy, Karol wziął ją z sobą do pokoju i sięgnął po oszczędzony grosz oraz resztki szczupłej spuścizny, w tej chwili nabrała pewności, a on też zrozumiał, że wie wszystko. Wówczas, nie mogąc się dłużej pohamować, zakrył twarz dłońmi i załkał:
— Tak matko! Kochałem ją!

∗             ∗
Droga moja Noro!

Nie wiem, jak sobie tłumaczysz moje długie milczenie.
Ale twe wieści o naszej kochanej Torze tak mnie wzburzyły, że doprawdy nie wiedziałam co pisać. W jakąż niemoc, zakłopotanie i... dodam... w jakież zawstydzenie wprawia rzecz taka, droga moja! Pojąć nie mogę, że coś takiego przytrafić się mogło dziewczynie, z którą obcowałam dawniej!
Nie zapomnę nigdy, co powiedział ojczulek, ujrzawszy ją u mnie po raz pierwszy. Oburzyły mnie wówczas jego słowa, gdyż byłyśmy z sobą na tak bliskiej stopie.
Czy pewną jesteś, Noro, że stało się wszystko tak, jak opowiedziała Tora? Wiesz sama, że nie była nigdy ścisła. Wydaje mi się też, że w takim wypadku nietrudno o przedstawienie sprawy w innych barwach. Wszak prawda? Nie chcę mówić o tem, com słyszała, może i tu jest dużo omyłek, lub przesady. W każdym jednak razie Tora ostrożną nie była nigdy. Sama musiałaś jej często przerywać podczas opowiadania. Zresztą była we Francji i wiedziała dużo więcej od nas. Rozmyślając, nad tem, co czasem mówiła, muszę przyznać, że często... to i owo... Czyż nie miała tego w krwi?
Nie czynię jej z tego zarzutu! Jest nieszczęśliwa, a przeto nietykalna, ale może wytłumaczyłoby to niejedno.
Żal mi jej z głębi serca i uczyniłabyś mi wielką przysługę donosząc, w jaki sposób mogłabym jej dopomóc, oczywiście nie dotykając jej, ni czyniąc przykrości.
Nie jestem dziś, doprawdy, w możności odpisać naszej przyjaciółce Tince. Pozdrów ją ode mnie i powiedz, że wyrażenie jakiego użyła: „najlepsza przyjaciółka Tory,“ nie jest stosowne odnośnie do mnie.
Mogło się tak swego czasu wydawać, nie przeczę, w każdym jednak razie spowodowała to jeno sama Tora. Nie narzucała mi się... nie... musiałabym kłamać, mówiąc tak... ale stosunek mój z nią zawsze posunięty był, z jej winy, zbyt daleko... Musiałam się z nią zadawać więcej, niż mi to było miłe i tak było aż do ostatniej godziny ostatniego dnia. Zostawszy samą, uczuwałam zaraz rodzaj oburzenia. Może to brzydko z mej strony, ale to prawda szczera.
Po rozłące nawet odczuwałam jej wpływ, a uświadomił mi to pewien fakt,... mój własny list, który byłaś tak dobrą zwrócić mi na prośbę moją, list, zawierający naprędce skreślone wrażenia z Sofiero. Schowam go sobie i to będzie moją karą. Dopiero co odczytałam go właśnie. Ponieważ go również czytałaś (czego sobie nigdy nie przebaczę), tedy powiedzże, czy list taki mógłby bez obcego wpływu wyjść z pod mego pióra? Nie wiem, jak się to dzieje, ale ciągle w liście tym widzę Torę. Od tej pory nie mogłam się zdobyć, by do niej napisać. Tutaj, gdzie wszystko mą swą właściwą formę i gdzie niema miejsca na sentymentalizm i uniesienia, razi samo wspomnienie, że się można było aż tak daleko posunąć. Jest to, jakby się ktoś poważył wyjść na ulicę bez fryzury, lub np.... w samych majtkach.
Może jednak wydaję sąd zbyt surowy, gdyż wiele zależy od towarzyskiego tonu, jaki panuje tam, u nas w domu. Przypomniało mi się to niedawno przy okazji poznania kilku Niemiek, ale Tora była pod względem sentymentalizmu najgorszą dziewczyną, jaką spotkałam w życiu.
Była jednak niezmiernie uzdolniona! Wspominam ją, ile razy wdziewam nową suknię, patrzę na nowy deseń lub studjuję nowy żurnal. Mogłaby zostać modystką. Gdyby w tym kierunku dało się coś uczynić, najchętniej pospieszyłabym z pomocą. Cóż zresztą innego może podjąć obecnie? Żal mi jej naprawdę, z całego serca!
Miałabym ci, droga Noro, mnóstwo rzeczy do powiedzenia, gdyż każdy dzień przynosi mi nowe przeżycia. Ale ta sprawa z Torą popsuła mi nastrój, zasmuciła i nie mam ochoty donosić o rzeczach wesołych.
Biedna Tora! Proszę bardzo, pozdrów ją ode mnie, ale nie wspominaj tego, co ci piszę zupełnie poufnie.
Czułaby się dotkniętą, a nie przyniosłoby to żadnej z nas pożytku. Los wzniósł teraz pomiędzy nami nieprzekraczalną zaporę.
Pozdrów Tinkę, panią Rendalen, oraz wszystkich, którzy się interesują twoją wierną i zresztą bardzo szczęśliwą przyjaciółką

Milą Engel.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Björnstjerne Björnson i tłumacza: Franciszek Mirandola.