Tajemnicza kula/Rozdział XV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Edgar Wallace
Tytuł Tajemnicza kula
Wydawca Wydawnictwo J. Kubickiego
Data wyd. 1920
Druk Sp. „Gryf”
Miejsce wyd. [Warszawa]
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. Flat 2
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XV.
Rękawiczki.

Trainor otworzył usta, by coś powiedzieć, gdy —
Clang... clang... — clang...
Spojrzeli — pokój zawirował od głębokich tonów uderzenia sygnału....
— Co to? — zapytał Hurley Brown.
— Alarm, sir — rzekł przerażony Miller wskazując przez otwarte drzwi na okno sypialni.
Clang... clang... — zabrzmiał znów dzwon.
— Alarm? Co to znaczy?
— Przymocowany jest do wyjścia w razie ognia, sir, tak, że jeżeli ktoś spuszcza drabinę, to ostrzega tem mieszkańców.
Trainor pobiegł do sypialni, skoczył na żelazny balkon i spojrzał w dół. Ujrzał niejasno jakąś postać skurczoną i posuwającą się po drabinie i bez chwili zawahania się zbiegł na dół, by złapać intruza.
W tej chwili człowiek ten odwrócił się i zeskoczył na ziemię. Zanim zdołał dobiec na dół, nie było już nikogo.
— To ciekawe, że sygnał nie funkcjonował, gdy ja schodziłem przedtem. Przypuszczam, że jest połączony z drabiną, na samym dole — ale i tamtędy schodziłem.
Rozwiązanie tajemnicy przybyło w kilku chwil później. Przyszedł portjer hallu.
— Właśnie przed kilkoma minutami obszedłem dom, by zobaczyć, czy nie mogę w czemś pomóc i odkryłem, że drut złączony z wyjściem w razie ognia został przecięty.
— A teraz złączył pan te druty? — zapytał Trainor.
— Pomyślałem, że to lepiej ze wględu na rozmaite okoliczności — odrzekł portjer — ale jak został on przecięty — tego nie rozumiem! Z wyjątkiem tej chwili, gdy pan Leamington posłał mnie do góry, by sprawdzić działanie sygnałów, nie opuszczałem swej loży.
— Wszystko w porządku, — rzekł Brown. — Oczywiście był przecięty, gdy Trainor schodził i musiał być naprawiony w chwili, gdy intruz zjawił się. Zdaje mi się, że nie mamy na co czekać, doktorze. Pozostawimy tę sprawę Trainorowi. Czy zechce pan zatelefonować po lekarza służbowego, inspektorze?
— On jest chory — odrzekł urzędnik. — Prosiliśmy, by sprowadzono doktora Lane z oddziału Paddington. Wezwano go gdzieś i gdy tylko powróci, przyjdzie tu. Przypuszczam, że Millera trzeba będzie trzymać pod obserwacją — zapytał szeptem i Brown skinął głową.
— Wątpię, czy ma coś wspólnego z tem morderstwem, ale można go mieć na oku i niech opowie, gdzie był wieczorem.
Trainor uczynił jeszcze więcej. Kazał sobie drżącemu Millerowi podać dokładny opis gościa, który wieczorem wszedł wejściem służbowem, a niedzielne ranne gazety, które zawierały opis zbrodni, zamieściły także następującą uwagę:

„Poszukiwany pod zarzutem zbrodni człowiek nazywany ,Charlie‘, wysoki, około 5 stóp 6, smukły, w ciemno brązowem ubraniu pod płaszczem jasno jelonkowym, ściśnięty w pasie, w brązowym kapeluszu sportowym, noszonym na bakier, w czarnych trzewikach z brązowemi cholewkami, w irchowych rękawiczkach, z jasno zielonym szalikiem. Wiek około 32 lat, cera ciemna, chód lekki i ostry głos.“

Rano przybył do inspektora Trainora jeden jeszcze urzędnik. O piątej przyszedł znużony lekarz służbowy, który obejrzał pokoje i dał polecenie usunięcia ciała do kostnicy. Pozostawiwszy policjanta na warcie Tramor po nocy pracy, gdy przeszukał wszystkie papiery umarłego, udał się na Edward Square i zapukał. Nie czekał długo — otwarły się drzwi i zapytał głos dziewczęcy.
— Czy to miss Martin?
— Tak — odrzekła Beryl.
— Jestem inspektorem policji i chciałbym pomówić z panią.
Zdawało mu się, że dziewczyna zadrżała.
— Proszę wejść — rzekła.
Zaświeciła światło. Ujrzał, że jest w szlafroku. Prawdopodobnie tylko co wstała. Jednak zapewne zamierzała już się ubrać, gdy zapukał. Szybkość, z jaką odpowiedziała na jego zapukanie i jej wygląd, upewnił go w tej myśli.
— Obawiam się, że mam złe wiadomości dla pani — rzekł, gdy wprowadziła go do pokoju.
— Czy w sprawie mr. Louby? — spytała szybko. Skinął.
— Czy on —
— Nie żyje — odparł spokojnie. — Zamordowany.
— Zamordowany!
Podniosła się z krzesła i stanęła dziko wpatrzona w niego.
— Nie żyje! — powtórzyła i rękę przycisnęła do gardła. — O, nie!
— Żałuję, ale muszę potwierdzić, że to prawda. Kiedy widziała się pani ostatnio z mr. Loubą? Słyszałem, że była pani z nim zaręczona?
Nie odpowiedziała. Zdawała się być oszołomiona i sparaliżowana tą nowiną.
— On umarł — czy pan jest pewny tego? — spytała głucho. — Tak, byłam zaręczona z mr. Loubą...
— Czy to pani —
Wyjął z kieszeni zwój papierów i położył je na stole. Skinęła.
— To są kwity na dużą sumę, miss Martin. Czy może ani pani wytłumaczy, w jaki sposób dostały się w posiadanie mr. Louby?
Próbowała mówić, ale nie mogła. Ujrzał karafkę i szklankę na kredensie. Nalał wody i przyniósł jej. Podziękowała mu oczyma.
— To są pieniądze, jakie przegrałam w bridge’a i jakie zapłacił za mnie mr. Louba — rzekła.
— To było przed zaręczynami?
Skinęła znów.
— Więc potem w konsekwencji jego uprzejmości dla pani zgodziła się pani poślubić go? — spytał Trainor patrząc na nią badawczo.
— Tak. Zdaje mi się, że to tak było...
— Kiedy to było, miss Martin?
Drżąca jej ręka podniosła znów szklankę wody.
— Przedwczoraj wieczór.
— Przedtem była pani zaręczona z kim innym.
— Nie, nie byłam — głos jej był posępny i zuchwały.
— Zdaje mi się, że była pani zaręczona z mr. Leamington.
— Byliśmy przyjaciółmi — rzekła — ale nie byliśmy zaręczeni!
— Kiedy zaręczyła się pani z mr. Loubą?
— Przedwczoraj wieczór — rzekła rozpaczliwie — powiedziałam już panu.
— Kiedy zerwała pani przyjaźń z mr. Leamingtonem?
— Nie zrywałam wcale! Ja — my jesteśmy wciąż przyjaciółmi!
— Kiedy widziała pani ostatni raz mr. Leamingtona?
Chwila ciszy.
— Także przedwczoraj wieczór — rzekła — odprowadził mnie do domu.
— Czy mr. Leamington wiedział, że ma pani poślubić mr. Loubę?
— Tak.
— Czy to go zaskoczyło?
Beryl rozejrzała się bezradnie, jakby szukała jakiegoś sposobu ucieczki przed temi przenikliwemi badaniami.
— Tak — on był zaskoczony — odrzekła.
— Powiedziała mu pani, dlaczego zaręczyła się pani z mr. Loubą — to znaczy o tych kwitach — wskazał.
— Nie wiem — odrzekła szybko.
— A czy mr. Leamington spokojnie przyjął tę nowinę?
— Tak — zrozumiał —
— Zrozumiał, że pani poślubia mr. Loubę dlatego, że winna mu pani dużą sumę? Czy mówił coś przeciw mr. Loubie?
— Ani słowa — odrzekła natychmiast.
— Niech pani przypomni sobie — przenikliwe oczy Trainora nie cofały się z jej twarzy. — Jakiś młodzieniec kocha panią — zaręczony jest z panią — nagle zaręczyny są zerwane dlatego, że — tłumaczy mu pani — zadłużyła się pani u człowieka prawdopodobnie dwa razy starszego od pani, który zaślubi panią i tem zmaże dług. Czy to logicznie jest sądzić, że ja uwierzę, by człowiek taki jak mr. Frank Leamington przyjął taką rzecz spokojnie, nie wypowiedziawszy chęci ukarania człowieka, który zagrał — jak to pozwolę sobie nazwać — brudną grę? Kiedy widziała się pani ostatnio z mr. Leamingtonem? — powtórzył.
— Zapytał mnie pan już o to — zapłoniła się — dlaczego przyszedł pan tu i wypytuje mi się o mr. Leamingtona?
— Czy widziała go pani dziś w nocy?
— Nie — odrzekła — przysięgam, że nie widziałam go dziś w nocy!
— Od kiedy była pani w domu?
— Od dziesiątej.
— Na pewno? — zapytał łagodnie. — Policjant na rogu ulicy powiedział mi, że pani wróciła znacznie później.
— Może było później — przyznała — ale nie widzę, dlaczego miałoby to pana interesować?
— Gdzie była pani wieczorem, miss Martin? — zapytał.
— Byłam w teatrze — w „Apollo“.
— Sama?
— Tak. Często chodzę sama.
Detektyw wstał i włożył do kieszeni paczkę kwitów.
— Czy nie uważa pani, że byłoby lepiej dla wszystkich wmieszanych, gdyby powiedziała mi pani dokładnie to, co pani wie o morderstwie?
— Nic nie wiem! Nie wiedziałam, że stała się tak okropna rzecz!
— A jednak czekała pani na mnie — rzekł Trainor, a w głosie jego drżało oskarżenie.
— Nie oczekiwałam nikogo — rzekła.
Litość brała, gdy się patrzało na jej rozpacz.
— Przypuśćmy, że powiem pani — Trainor mówił z rozwagą — że widziano panią w pobliżu Braymore House między 10 a 11?
Był to najodważniejszy bluff, ale udało mu się, gdy wymyślił owego mitycznego policjanta, który widział, jak wracała do domu. Jeżeli rzeczy miały się tak, jak mu się zdawało, to było prawdopodobne, że wczoraj udała się w pobliże Braymore House.
Odpowiedź jej zaskoczyła go.
— Widział mnie pan! Dlaczego poszłam! O, dlaczego poszłam!
— Poszła pani, ponieważ przypuszczała pani, że mr. Loubie grozi niebezpieczeństwo życia ze strony Franka Leamingtona. I chciała pani być tam, gdy on przyjdzie. Czy nie tak?
Bez słowa przytaknęła.
— I przyszedł?
— Nie — odrzekła. Niezmiernym wysiłkiem woli odzyskała zgubione nerwy. — On nie przyszedł. Czekałam do pierwszej. Potem powróciłam do domu.
Wytrzymała jego wzrok bez mrugnięcia.
— Już nie widzę, o co mógłbym panią jeszcze spytać — rzekł, zmierzając ku drzwiom — ale obawiam się, że będę zmuszony widzieć się z panią znów — może często, miss Martin.
W głosie jego drżała groźba, którą dziewczyna doskonale rozumiała.
Przeszedł przez hall, rozglądając się badawczo. Nagle ręka jego zacisnęła się na małej kościanej rączce parasolki. Wyjął ją.
— To pani?
— Tak — odrzekła zdziwiona.
— Miała ją pani ze sobą?
— Tak, — odrzekła po sekundzie wahania.
— W przedpokoju było ciemno, gdy pani weszła?
— Tak — zastanawiała się, co dalej nastąpi.
— Zechce mi pani pokazać rękawiczki, które pani miała wtedy?
— Są w szufladzie pod lustrem — wskazała. — Zdjęłam je, gdy weszłam. Są to stare, białe rękawiczki, które czasem wkładam, gdy się śpieszę. Zawsze chowam je do tej szufladki...
Wyciągnął szufladkę i wyjął rękawiczki. Gdy spojrzał — oparła się o ścianę, blada jak śmierć, gdyż rękawiczki były poplamione zaschłą czerwienią. Gdy puścił rączkę parasolki, ujrzała, że kościana oprawa jest także poplamiona.
— To ciekawe — rzekł łagodnie inspektor Trainor.
— Jeśli pani nie ma nic przeciwko temu, zatrzymam sobie te rzeczy...
Nie odrzekła nic. Stała ogłuszona bólem i przerażeniem, miotana złem przeczuciem jeszcze długo po jego odejściu.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Edgar Wallace i tłumacza: Franciszek Mirandola.