Tajemnicza kula/Rozdział VII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Edgar Wallace
Tytuł Tajemnicza kula
Wydawca Wydawnictwo J. Kubickiego
Data wyd. 1920
Druk Sp. „Gryf”
Miejsce wyd. [Warszawa]
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. Flat 2
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

ROZDZIAŁ VII.
Beryl Martin.

— O co chodzi, mr. Louba?
— Jeżeli zechce mnie pani zaszczycić... tylko na dziesięć minut, miss Martin. Mam coś ważnego do powiedzenia...
Beryl Martin podeszła do okna w głębi pokoju, zdała od pełnych stołów.
— Pani dzisiaj nie gra? — szepnął.
Potrząsnęła głową. Była zaniepokojona.
— Mr. Louba — pragnęłabym, by mi pan powiedział dokładnie, ile jestem panu winna. Muszę przestać grać. Nigdy już nie odegram tego, co przegrałam. Muszę już postanowić coś definitywnego, by wyjść z długów. Pan mówił zawsze, że to nie wiele i odraczał pan — ale chcę, by mi pan jasno powiedział. Byłam szalona, że brnęłam tak dalej — i teraz właśnie zorjentowałam się.
— W tej sprawie chciałem z panią pomówić — odrzekł; — ale nie tu. Chodźmy tam, gdzie będziemy mogli pomówić spokojnie.
Zawahawszy się wyszła do małego pokoiku na parterze. Okno wychodziło na ulicę.
Byli w domu sir Harry Marshley’a. Ale Louba wydawał się tu gospodarzem.
— Niech mi pan wierzy, że jestem bardzo... w rozterce ze sobą, by mówić z panią o takiej sprawie — rzekł Louba — a jeślibym sądził, że to panią zmartwi, raczejbym poniósł wszystkie straty sam, aniżeli mówił o tem... Ale mam inne nadzieje...
Ona cofnęła się trochę przed spojrzeniem jego bezczelnych oczu.
— Oczywiście nie chcę, by pan ponosił jakieś straty — odrzekła szybko. — Zdaje mi się, że ma pan wszystkie kwity, jakie podpisałam....
— Oczywiście — mruknął.
— Zechce mi pan powiedzieć, na jaką sumę — one opiewają?
— 50 tysięcy funtów.
— Co?
Wstała z wyrazem niedowierzania na twarzy.
— To być nie może! 50 tysięcy! — mówiła bez tchu i pobladła.
Patrzał na nią, jak opadła na krzesło, złamana, z oczyma szeroko otwartemi, wpatrzona w niego jakby błagała go, by zaprzeczył swym słowom.
— Czy to możliwe! — zawołała wkońcu.
— A tak... Jeśli sobie pani życzy, pokażę pani kwity. Ale proszę, niech się pani nie martwi...
— Ale ja — ja — nie mam tyle pieniędzy! A matka moja ma tyle tylko, ile potrzeba jej na życie... Pozatem jest chora — nie odważyłabym się jej powiedzieć, że tyle przegrałam! Toby ją zabiło!
— Prawdopodobnie — zgodził się. — Ale poco jej mówić?
— Czy jest pan pewny tej sumy? — zapytała rozpaczliwie.
— Najzupełniej pewny.
Wyjął paczkę kwitów z jej podpisami i podał jej.
— Nie miałam pojęcia, że podpisywałam na tak wielkie sumy! — zawołała i podała mu z powrotem. — I pan chce tych pieniędzy — dlatego chciał się pan widzieć ze mną...
— Droga pani! Wszystko to dawno byłoby spalone, gdyby nie nieszczęśliwy stan mych interesów — odrzekł. — Ale ja sam poniosłem wielkie straty i zmuszony jestem ściągnąć wszystkie wierzytelności.
— To znaczy, że pan nie może czekać?
— Nie mogę. Wnet opuszczam Londyn i potrzebuję pieniędzy na spłacenie długów przed wyjazdem.
— Oczywiście — ma pan prawo. Żałuję, że przedtem nie uregulowałam, ale ja — ja —
Drżąc zagryzła wargi.
— Niema pośpiechu — dzień — dwa — rzekł łagodnie.
— Naprawdę, nie wiem, jak to panu zapłacę — zawołała z rozpaczą — to znaczy w kilku dniach... Ja —
— O, pani może! Zupełnie łatwo! — odrzekł przysuwając krzesło tuż do niej. — Może mi pani stokrotnie zapłacić — jeśli pani zechce...
— Jak? — zapytała odsuwając się tak daleko, jak pozwoliła poręcz krzesła, a strach przed finansową grozą ustąpił chwilowo wstrętowi, nieufności i bojaźni, jaką wywołało jego zachowanie się.
Starał się ująć jej rękę, ale cofnęła ją.
— Są skarby większe od pieniędzy — rzekł. — Są te, w których niema długów — żadne moje lub twoje... Gdyby pani była moją żoną, dziesięć tysięcy razy po pięćdziesiąt tysięcy funtów to byłby drobiazg, którego — bym się nie zawahał wydać na przyjemności pani. I wnet byłbym znów bogaty, Beryl... z tobą u boku nie ma rzeczy, którejbym nie potrafił zrobić — nie potrzebujesz się obawiać, że naraziłbym cię na nędzę... Zdala od Anglji są jeszcze —
— Ależ ja jestem zaręczona! Pan wie o tem! — zawołała i wyciągnęła lewą rękę.
Usta jego złożyły się w grymas, gdy ujrzał pierścionek;
— Ten biedny szaleniec! Wnet pani zapomni o nim!
— Nie pragnę go zapomnieć, mr. Louba. Ja wyjdę za niego!
— Nie zdaje mi się — odrzekł.
— Ależ na pewno! Zresztą to niema nic wspólnego z tą sprawą.
— Nawet bardzo dużo. Mówiłem pani: jeżeli — zostanie pani moją żoną, pani długi zostaną mojemi i spalę kwity w dzień naszego ślubu, który odbędzie się, zanim nie opuszczę Londynu. Ale jeśli pani odmówi — jeśli będzie pani chciała dalej wyjść za tego Leamingtona, to jego żona, naturalnie, jest niczem dla mnie — i zechcę, by mi zapłacono — i to szybko! Ponieważ pani niema dość pieniędzy, by mi zapłacić, to jutro rano odwiedzę matkę pani —
— O, nie! nie! Ona nie zniosłaby takiego wstrząsu!
— No — rzekł chrypliwie — gdy zostanie pani sierotą, może da się pani pocieszyć przeze mnie...
Odwróciła głowę ostro, gdyż instynktownie, podświadoma niechęć do niego rozbudziła się w nagły, okropny wstręt.
Prawie natychmiast zerwała się z krzesła.
— O! kto to! — zawołała.
— Gdzie? — spojrzał szybko dokoła.
— Za oknem. Ktoś przycisnął twarz do szyby. Wyglądała okropnie!
Wstał i szybko podszedł do okna wyglądając.
— Nie widzę nikogo — rzekł.
— Znikł, gdy ujrzał, że go ujrzałam — rzekła, ochłonąwszy z przerażenia. — Może ktoś ze służby — może ktoś miał coś oddać w kuchni, i zajrzał, widząc szparę w zasłonach. Zaskoczyło mnie to — oto wszystko. Zawsze twarze, przyciśnięte do szyby, wyglądają tak okropnie.
— Tak, istotnie. — Otworzył okno. — Ale nie lubię ludzi, którzy przylepiają się do szyby.
Zimne powietrze ogarnęło pokój, gdy otworzył okno i wyjrzał. Beryl zadrżała i otuliła nagie ramiona płaszczem. Chciała już odejść, gdy Louba rzekł.
— Nie widzę nikogo — cofnął się do pokoju i zamknął okno. — Jak on wyglądał?
— Nie mogłam go widzieć dobrze. Twarz przyciśnięta do szyby...
Zapuścił starannie zasłony.
— Czy miał wąsy i czerwoną twarz, co?
— Nie zdaje mi się — ale naprawdę nie spostrzegłam.
— To szkoda. Lubię wiedzieć, kto się interesuje mną — rzekł, marszcząc się.
Nastała cisza. Na chwilę zapomniał o niej i szarpał wąsy, zatopiony w myślach.
Beryl nawiązała przerwaną rozmowę.
— Może mi pan udzielić zwłoki — dzień lub dwa? —
zapytała.
— Nie. Jutro rano idę do matki pani. Poco pani dzień lub dwa. Skąd wzięłaby pani pieniądze?
— Ja... mogłabym je dostać — szepnęła.
— Ma pani na myśli Leamingtona? To młody człowiek, ambitny, idący ku triumfom... Chce mu pani okazać miłość, rujnując go? Nie przypuszcza pani, że mógłby wydobyć 50 tysięcy funtów, nie zastawiwszy majątku, nie rujnując się?
Pochyliła głowę nad zaciśniętemi pięściami.
— Nie... Ma pan rację... Nie mogłabym go zrujnować na początku życia jego... Nawet, gdyby mógł uzyskać te pieniądze — szepnęła.
— A dlaczego miałaby pani to uczynić? Czy przypuszcza pani, że nie mogę pani uszczęśliwić więcej od niego? To taki przeciętny młodzieniec... W samej Anglji takich jest sto tysięcy... Jeśli spojrzy pani na to potem, śmiać się pani będzie z marzeń wyjścia za takiego jak on!...
Ujął jej ręce, pochylając się ku niej. Odwróciła głowę.
— Jeżeli wydaję się okrutny, Beryl, to tylko po to, by być dobrym... Ja takie szczęście ci stworzę — szepnął.
— Gdyby pan tak myślał istotnie, nie nalegałby pan teraz! — zawołała. — Jeżeli może się pan obejść bez pieniędzy, gdy wyjdę za pana, to może się pan też obejść, jeśli nie wyjdę — obejść się chwilowo!.
— Mogę się obejść bez pieniędzy, Beryl, a nie mogę bez ciebie!
— Musi pan! — zawołała, wyrywając się. — Musi pan, gdyż ja nie poślubię pana!
— W takim razie — odrzekł chłodno — ja nie mogę przedłużać pani terminu zapłaty.
— I pan twierdzi, że chce mnie pan uszczęśliwić!
— Pani, zdaje mi się, twierdzi, że kocha swą matkę! Jednak nie chce pani zaoszczędzić jej tego, co się może okazać fatalne!
Siedziała, wpatrując się w dywan.
— I pani twierdzi, że kocha pani Franka Leamingtona — mówił dalej. — Ale będzie się pani patrzeć, jak padnie ofiarą pani szalonej gry! —
— Nie miałam pojęcia, że zadłużyłam się na taką sumę — zawołała. — Byłam pewna, że to suma łatwo spłacalna!
— To tylko dowodem większego szaleństwa! Czyż nie, Beryl?
Zacisnęła usta.
— A więc jest nas dwoje — zauważył. — Tylko, że ja nie jestem tak wielkim winowajcą jak pani, gdyż jeśli jestem bezwzględny, to tylko przez wzgląd na panią! Ale jeśli pani zabije swą matkę i zrujnuje tego człowieka, to jedynie ze względu na samą siebie! Bo koniec końcem, to jedynie pani szaleństwo! Czy nie powinna pani zapłacić?
— Tak — rzekła zniżonym głosem.
Wstała.
— Powinnam zapłacić — i zapłacę.
Podniosła rękę, by powstrzymać go, gdy uczynił krok naprzód — chwycił ją i ucałował gorąco.
— Niech mi pani wierzy — to zapłata, która przyniesie dużo korzyści — rzekł — obiecuję pani! Zdaje mi się, że nie spalimy tych kwitów, gdyż kiedyś będą pani bardzo cenne! I pewnego dnia, gdy się pani dowie, co to jest szczęście, powie pani, że to one panią doń doprowadziły..
Nie odrzekła nic. Wyrwała rękę i zapięła płaszcz.
— Muszę teraz odejść — rzekła. — Jest już późno.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Edgar Wallace i tłumacza: Franciszek Mirandola.