Tajemnice Londynu/Tom III/Część druga/III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Paul Féval
Tytuł Tajemnice Londynu
Wydawca S. H. Merzbach
Data wyd. 1847
Druk S. H. Merzbach
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Seweryn Porajski
Tytuł orygin. Les Mystères de Londres
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


III.
ŻÓŁTA LATARNIA.

Gdy mistress Gruff postrzegła przez dziurkę w zamku, że obie siostry trzymając się w objęciach nieruchome leżą, powoli obróciła klucz i popchnęła drzwi.
Według jéj zdania, długo się one opaźniały, a i ta nieruchomość mogła jeszcze nie być snem.
Jakoż rozsądna mistress Gruff, ostrożnie wziąwszy świécę przesunęła ją przed ich oczyma dla zapewnienia się czy śpią.
Blask świécy w połączeniu z nieznosnemi tonami potrzaskanych skrzypców, które master Gruff przez otwarte drzwi przesyłał z dołu na górę, byłby umarłemu nawet otworzył oczy. Obie siostry jednak ani się ruszyły. Letarg widocznie już nastąpił. Mistress Gruff stała w obec dwóch zachwycających posągów, niezdolnych stawić jéj oporu.
Dla tego też oberżystka odłożyła na bok przymuszony swój uśmiech, który na wszelki przypadek przywoływała na usta. — Twarz jéj zwykle pokrywająca się maską uprzejmości, teraz przybrała odstręczający wyraz, jakim ją napiętnowała natura. — Znikła hypokryzya, a jéj miejsce zajęła zimna, zwierzęca zatwardziałość nie znająca litości.
— Dwadzieścia funtów szterlingów! szepnęła wpatrując się w obie dziewice okiem znawcy; pan Lantern zrobi dobry interes, bądź je sprzeda żywe lub umarłe... bo nasi chirurgowie mają dziwne kaprysy i drogo płacą, byle tylko mogli ostrze swych lancetów zanurzyć w piękném ciele... dwadzieścia funtów!... mógłby bardzo postąpić nam trochę więcéj... na honor! są to sztuczki bez skazy, a niejeden lord wypróżniłby worek na rękę poczciwéj kobiéty, któraby się podjęła...
Mistress Grulf zamilkła i zaczęła rozmyślać. Może przez chwilę miała myśl spłatania figla Bobowi i skradzenia mu jego towaru, ale wspomnienie Angusa Mac-Farlane, którego obecność była straszną groźbą, zmieniła jéj zamysły. — Oddaliła się od swoich ofiar, pobiegła na schody i kaszlnęła sucho, jakby z musu, dając mężowi znak umówiony.
Natychmiast zamilkły skrzypce mastra Gruff, a zacny oberżysta pospieszył na górę.
— Czy już po wszystkiém? spytał po-cichu.
— Milcz! odpowiedziała mistress Gruff z przyzwyczajenia; co robi laird?
— Nie ma niebezpieczeństwa moja przyjaciółko. Laird wpadł w swoje głupie szkockie marzenia. Rozmawia sam z sobą, to o tém to owém... O! — mówił daléj master Gruff, zatrzymując się przed obiema siostrami, z prawdziwém politowaniem; — jakież to śliczne stworzenia!
Mistress Gruff wzruszyła ramionami.
— Co za szkoda! zaczął znowu oberżysta, którego rozczulony głos dziwnie przeciwił się niegodziwéj powierzchowności; — co za szkoda, że tym biédnym aniołom przykrość wyrządzać trzeba.
— Milcz niedołęgo!... wywieś latarnię.
Oberżysta oddalił się westchnąwszy.
— Czy to podobieństwo, melancholicznie mówiła oberżystka, aby taka kobiéta jak ja miała takiego męża!... wszakże on zaczynał już rozpaczać nad losem tych dzieciaków... dwadzieścia funtów są dwudziestu funtami, czy pojmujesz to, ty machino bezrozumna?... Gapiu! pan Bob-Lantern jak należy prowadzi swoje rzemiosło... otóż to mi człowiek, na honor!.. nie idzie jednak zatém, żebyś miał wzdychać jak wół zarzynany, nie!... Nie odpowiadaj; to się na nic nie zda: jestem grzesznicą, i więcéj jak pewna, że Bóg kazał mi dźwigać krzyż na tym święcie, mości Gruffie!
Master Gruff strzegł się też odpowiedziéć. Miał za sobą dwadzieścia lat doświadczenia i znał niebezpieczeństwo sporu.
Silném ramieniem podniósł okno, czego biédna Klara dokazać nie mogła, i otworzył latarnię wiszącą na zewnętrznym murze. Mistress Gruff podała mu palącą się świécę, którą przytknął do ogniska umieszczonego w środku latarni, i wnet błysnęło żółte, żywe i jasne świato.
Z drugiéj strony okna znajdowała się druga latarnia. Master Gruff nie zapalił jéj; ale jasność którą rzucała jéj sąsiadka, dozwalała widzieć, że ta druga latarnia miała zielone szyby.
Widzieliśmy już pewnego wieczoru w niedzielę, że ta zielona latarnia służyła za sygnał eskadrze kapitana Paddy, który kosztem nieszczęśliwych ofiar prowadził mały handelek z małżonkami Gruff. Późniéj obszerniéj mówić będziemy o zasługach tego nocnego przemysłu.
O latarni żółtéj już także kilka słów namieniliśmy. Była podobnież sygnałem, lecz dla spekulantów śmierci. Nie oznajmiała cudzéj własności, ale trupów. Zacny kapitan Paddy miał niejaką słuszność, że drżał na samą myśl o téj złowróżbéj lampie, wiszącéj jako znak nad tą jaskinią, w któréj przemyślny występek handlował nawet ciałem swych ofiar.
W jednéj tylko Anglii wyradzać się mogą tak porządne potwory, tak gospodarne tygrysy, co z morderstwem łączą ścisłą loikę kupieckiego wyrachowania.
Master Gruff z łoskotem zamknął okno.
— Zdaje mi się, żem widział łódkę Boba przed White-Friars, rzekł ze smutną i złorzeczącą miną — wyżeł czyha na zdobycz... za trzy minuty przepłynie tutaj.
— Oto mi rozumny człowiek! odparła dumnie oberżystka, rzucająca pogardliwy wzrok na małżonka — gdybyś mógł pojąć to, master Gruff, że jesteś głupcem, chodziłbyś do niego na naukę... Ale już to Pan Bóg takim cię stworzył na ukaranie za moje grzechy...
Master Gruff nie słyszał tego przytyku. Mimowolnie przystąpił do obu sióstr i wpatrywał się w nie z powiększoném politowaniem.
— Wielem, złego nabroił w życiu mojém, mruknął, ale do djabła! bardzo to smutna rzecz oddawać dwoje tak ładnych dzieci temu rzeźnikowi Bobowi...
— Co mówisz? zawołała oberżystka, któréj śniada twarz poczerwieniała się z gniewu; od kiedyż to zaczynasz robić uwagi?... One ładne, to prawda, ale cóż nam do tego?... Czyż mamy tyle dochodu, żebyśmy daremnie czas trawili na ubolewaniu nad cudzém nieszczęściem?... Idź obacz, może laird niecierpliwi się i przynieś mi szklankę wódki... no! prędzéj!
Master Gruff usłuchał i zapytał sam siebie, czy by nie dobrze było wpuścić raz żonie do wódki kilka kropel wody Bob-Lanterna i uśpić ją należycie.
Na to zapytanie, zdrowy rozum odpowiedział mastrowi Gruff, że lepiéj byłoby, skoro się zdarzy sposobność, podwoić dozę i wlać jéj sześć albo ośm kropel, i tym sposobem uniknąć niebezpieczeństwa przebudzenia się kiedykolwiek ujmującéj oberżystki.
Przyrzekł sobie, że pomyśli o tém przy sposobności.
W chwili gdy wrócił donosząc, że laird ciągle grzeje się przy kominku, ginąc w mgle myśli swoich, dzwonek zabrzęczał mu nad głową.
— Otóż i pan Bob, rzekła oberżystka; do roboty, natychmiast!
I oboje zaczęli uprzątać stół i przenieśli go w kąt, master Gruff schwycił, za pomocą haka, linę owiniętą na bloku u jednéj z belek sufitu i spuśił ją na dół.
Tymczasem oberżystka nie bez trudu rozdzielała obie siostry, które się ciągle trzymały w objęciach. Wiedziała że już nie ma niebezpieczeństwa, że się nie przebudzą.
Rozciągnięto na ziemi dwa sukna. Gruff i jego żona owinęli w jedno Klarę i umieścili ją na płóciennéj płachcie przytwierdzonéj mocno do końca liny.
Płachta ta zwykle nie dla żywych służyła.
Master Gruff schwycił za żelazne kółko, przybite do podłogi, w miejscu na którém poprzednio stał stół nakryty, i silném ramieniem podniósł w górę ciężką klapę, aż skrzypnęły zardzewiałe jéj zawiasy, i pokazała się czarna, okropna otchłań..
— Kto tam? zapytał po-cichu.
— Wspólnik! odpowiedział z głębi otchłani głos Bob-Lanterna.
Blok zaczął się obracać, i biała paczka, zawierająca w sobie Klarę, znikła przez otwór.
— Nie tak mocno! nie tak mocno! rzekł niespokojnie Bob-Lantern. Mości łotrze, ostrożnie, żebyś mi nie uszkodził towaru! A która to?
— Ej do djabła, ani mi w myśli postało przypiąć jéj kartkę na plecach, odpowiedział Gruff gniewnie; piérwsza lepsza... Czy masz ją już?
— Czekaj! czekaj!... ostrożnie!... To bardzo kruche, mości usypiaczu... No! już ją mam... Daléj, teraz druga!
Lina znowu poszła w górę. Mistress Gruff tymczasem owinęła Annę i tym sposobem przygotowała ją do odbycia podobnéj podróży.
Ale w chwili gdy oboje małżonkowie kładli ją na płachcie, dał się słyszeć u drzwi szelest kroków i ponura twarz lairda Angusa Mac-Farlane pokazała się na progu.
Mistress Gruff, osłupiała, puściła swą ofiarę, a nieutrzymywana głowa Anny pokazała się z płachty, odrzucając swym ciężarem róg okrywającego ją sukna. Długie i rozpuszczone jéj włosy natychmiast rozwijały się po podłodze.
Laird wszedł na schody, nie w skutku jakiego podejrzenia lub ciekawości. Naturalny bieg myśli odciągał go bardzo często od rzeczy tego świata i przenosił w świat inny. Nieszczęścia i błędy burzliwéj przeszłości, przepowiadały mu, że się w przyszłości ponowią, i ta to właśnie ciągła walka wspomnień na przeszłe boleści i obawa nowych cierpień po większéj części znamionowała jego charakter i w oczach ludzi zimnych nadawała mu pozór szalonego.
Przyszedł więc bez namysłu, dla tego tylko, że zwykle pokój ten zajmował ilekroć przyjeżdżał do Londynu.
— Precz stąd! rzekł wchodząc: pragnę być sam.
Mistress Gruff, mimo chwilowego zmięszania miała tyle przytomności, że stanęła między nim a Anną.
— Jeszcze jednę tylko paczkę spuścimy, rzekła przywołując na usta najprzyjemniejszy uśmiech i oddamy pokój Waszej Wielmożności.
Laird powoli postąpił na środek pokoju. Nieruchome jego spojrzenie świadczyło, że nie widzi co się wokoło niego dzieje.
— Spuszczaj, nieszczęśliwy, spuszczaj! szepnęła mistress Gruff odwracając się do męża, który stał jak skamieniały.
— Sprowadźcie mi kabryolet, rzekł laird, zaczynając znowu myślić o rzeczach ziemskich; pojadę do Cornhill obaczę moje córki.
— Jakże one będą kontente, biédne kochane panienki! ośmieliła się powiedzieć oberżystka, i prędko obracając się do męża, dodała: spuścisz ty mi linę, nędzniku!
Ale oberżysta zgłupiał ze strachu. Był on wprawdzie wyuzdanym łotrem; lecz niezrównał bynajmniéj swéj żonie, a obecność ojca przy ofierze obu córek przejmowała go zarazem zgrozą i trwogą.
Laird tymczasem przyszedł naśrodek pokoju, a mistress Gruff tylko przedzielała go od córki wiszącéj nad otwartą przepaścią.
Oberżystka była to kobiéta z głową. W obec grożącego jéj niebezpieczeństwa odzyskała całą zimną krew. Jednym rzutem oka poznała swoje położenie i nie liczyła więcéj na męża, którego pomocy nie była pewną, wiedziała do jakiego stopnia można igrać, z chroniczném roztargnieniem lairda, polegała częścią na roztropność, częścią na śmiałość: słowem, ułożyła sobie plan szybki, pełen prostoty, jakiego zwykle używają młode kobiéty, chcąc postawić swych małżonków w opłakaném położeniu, o którém psalmista powiada: oculos habent et non videbunt.
W pokoju jedna tylko gorzała świéca, stojąca teraz pod stołem, ale światło padało z daleka na piękną twarz Anny.
Jeden krok więcéj, a laird byłby stał tuż przy córce.
Gruff zbladł jak płótno.
Oberżystka, nie namyślając się dłużéj, pochwyciła za sznurek od dzwonka i szarpnęła nim z całéj siły. Dzwonek brzęknął. Laird naturalnie podniósł głowę dla przekonania się skąd pochodził ten brzęk; tymczasem mistress Gruff poskoczyła i zagasiła świcę.
W pokoju panowała teraz zupełna ciemność, ale okropny krzyk lairda dowiódł, ze jakkolwiek czyn mistress Gruff był szybkim, świéca jednak za długo paliła się, bo w chwili gdy niknęło ostatnie światełko Angus Mac-Farlane ujrzał twarz swéj córki. Było to dziełem jednéj sekundy, ale widział ją, bladą, z rozpuszczonymi włosy i wiszącą nad otwartą otchłanią.
Uczuł w sercu tak dotkliwą boleść, że aż się nogi pod nim ugięły i tylko co nie upadł. Natężył wzrok usiłując jeszcze co zobaczyć. Ale w téj saméj chwili porwany zwykłym pociągiem do dziwacznych myśli, zapytał się, czy to nie jest przywidzenie.
I cóż oznaczało to przywidzenie? Bezwątpienia okropne jakieś niebezpieczeństwo...
Postąpił, ale nie ku biédnéj Annie, lecz ku drzwiom, i chciał biedź do Cornhill, aby stanąć między córkami a urojoném niebezpieczeństwem.
Mistress Gruff, zmięszana zrazu krzykiem lairda, oznajmującym bezskuteczność jéj postępku, rychło odzyskała odwagę i, widząc że laird stoi nieruchomy, pospieszyła znowu do otworu, wyrwała linę z rąk męża i blok wnet zaczął się obracać.
Anna spadła jak massa na dno łodzi.
— Do miliona piorunów! zawołał Bob przyczajony, domyślając się, ze na górze musiało zajść coś nadzwyczajnego; — ten łotr Gruif rzuca tém jak paczką gałganów...
— Pływaj! żywo zawołała oberżystka.
I ciężka klapa zamknęła się z łoskotem.
Na odgłos zapadającej klapy Angus Mac-Farane zadrżał i odzyskał uczucie rzeczywistości.
— Moja córka! zawołał, rzucając się ku miejscu w którém postrzegł był Annę; widziałem moję córkę!
— Wasza córka! powtórzyła oberżystka usiłując śmiać się na całe gardło; czy słyszysz Gruffie? laird widział swoję córkę.
— Laird widział swoję córkę, automatycznie rzekł master Gruff.
Mac-Farlane macał po ciemku i wszędzie napotykał samą tylko podłogę.
— Światła! zawołał rozkazująco, światła natychmiast!
— Chętnie, Wasza Wielmożności, chętnie. Nie ma potrzeby gniewać się.
Mistress Gruff zapaliła świécę przy lampie oświetlającéj schody.
Laird rzucił chciwe spojrzenie wokoło siebie i oburącz przetarł czoło.
Mistress Gruff odezwała się ze słodkim uśmiechem:
— Wasza Wielmożność drzymałeś przy kominku, tam na dole: miałożby się wam śnić co nieprzyjemnego?
— Widziałem! pomruknął Angus strapiony; o! widziałem dobrze... ona była tam... uśpiona... albo martwa!
I pochylił się dla wskazania miejsca. W tém jakiś biały przedmiot uderzył go w oczy, żywo go porwał.
Była to batystowa chustka od nosa z cyfrą K. M. F. wyhaftowaną na rogu.
Laird cały się wyprostował; z oczu jego błyskały płomienie; okropnie krzyknął:
— I Klara także! a więc obie!... obie zarazem!
Twarz lairda przybrała wyraz tak strasznéj groźby, że oberżystka umknęła cała drżąca drzwi za sobą zatrzasnąwszy, i zostawiła męża na łaskę Boga.
Angus zwolna ku niemu postąpił, porwał go za piersi i jak dzieckiem cisnął o ziemię.
— Łaski! łaski! stęknął oberżysta na pól umarły, ze strachu.
Angus z wściekłości tak mocno zacisnął zęby, ze o mało się nie połamały; z nadludzkiém wysileniem ledwo zdołał wymówić:
— Czyście je zabili?
— Nie, Wasza Wielmożności, nie, na moje zbawienie! zawołał Gruff; napiły się trochę opium i więcéj nic.
Z piersi lairda wydobyło się długie westchnienie.
— Słuchaj, rzekł, jeżeli kłamiesz, zabiję cię... Dokąd je wiozą?
— Na Boga się zaklinam, nie wiém, odpo“wiedział Gruff.
Angus pociągnął go do okna i otworzył je.
— Czy widzisz tę łódź? spytał.
Bob opóźnił się, bo chciał się przekonać czy mu nie uszkodzono towaru; łódź jego zaledwie o czterdzieści stóp była od okna. Gruff palcem ją wskazał lairdowi.
Ten skoczył na okno i rzucił się w Tamizę.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Paul Féval i tłumacza: Seweryn Porajski.