Tajemnica grobowca/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Anonimowy
Tytuł Tajemnica grobowca
Pochodzenie
Przygody Zagadkowego Człowieka
Nr 77
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 27.6.1939
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Lady Ewelina wyznaje wszystko


Gorączka, którą początkowo lady Ewelina symulowała, stała się nazajutrz faktem.
Niepokój, stałe naprężenie nerwów, a po drugim liście wręcz rozpacz, sprawiły, że młoda kobieta zapadła istotnie na zdrowiu.
Lord Percy Demelson, kochający swą piękną żonę głęboko, mimo jej protestów i próśb zaprosił do jej łoża jednego z najlepszych lekarzy londyńskich.
Lekarz orzekł stan silnego podniecenia nerwowego i niepokój serca oraz zalecił kilka dni leżenia.
Gdy lekarz wyszedł, lord siadł u łoża chorej żony i zagadnął ją już nie po raz pierwszy:
— Czy nie powiesz mi co ci dolega?... Widzę przecież, czuję to najmocniej, że coś przede mną ukrywasz. Może ci potrafię pomóc. Zwierz się przede mną.
Lady wybuchła spazmatycznym płaczem.
— I tak umrę, — rzekła poprzez szlochanie. — Nie mogę żyć w tych warunkach.
— W jakich warunkach? Co się stało?
— Stało się, — rzekła lady, hamując spazmy, — że nie jestem twoją żoną!...
Gdy wypowiedziała te słowa, poczęła tym serdeczniej płakać.
Lord ucałował jej ręce i przytulił jej głowę do piersi.
— O czym mówisz, kochanie?... Cóż to są za niestworzone historie?... Nie rozumiem cię wcale!
Nagle lady uspokoiła się i poczęła szeptać...
Mówiła z początku bardzo cicho, raz po raz targana łkaniem. Potem, przez łzy, mówiła coraz głośniej. Aż wreszcie niemal wyszlochała i wykrzyczała mężowi swój ból serdeczny i to wszystko, co jej na sercu leżało.
— Harry Dickson nie traci nadziei, — zakończyła — Mam wrażenie i sądzę, że Harry Dickson jest tego samego zdania iż człowiek, którego fotografię dostałam nie jest Haroldem.. Może jego znak KOTWICA W GWlEŹDZlE jest sfałszowany?... Na razie dostaję listy z pogróżkami... Cóż by to była za straszna hańba dla mnie, gdybym musiała wrócić pod jego dach. Nie przeżyłabym tego!
Lord wyprostował się.
— Nie, — rzekł z mocą. — Nawet prawo nie oderwałoby cię ode mnie. Szantaż i ukrywanie faktu, że się żyje nie może stać się powodem rozwiązania małżeństwa, zawartego z wiedzą człowieka, który udawał, że zmarł. Mógł wtedy protestować... Zobaczymy, co sądy powiedzą! Nie dam cię, Ewelino! Nie oddam za żadną cenę!
Młoda kobieta przytuliła się do męża:
— Jesteś dobry! Jesteś bardzo dobry... I ja za nic nie chciałabym cię utracić. Przecież to byłoby zbyt straszne!
— Nie lękaj się! Zwyciężymy wroga, nawet, gdyby był rzeczywisty, a nie urojony przez szantażystów, którzy cię obsiedli. Idę do Harry Dicksona.
Ucałował żonę serdecznie i wyszedł.
Ani lord, ani jego małżonka nie przypuszczali, że jest ktoś trzeci kto słyszy te ich intymną i tak serdeczną rozmowę.
Tym świadkiem była pokojówka Barry, niezmordowany szpieg Gensbury’ego, który zjednywał sobie pomocników i sojuszników przede wszystkim śród kobiet.
Po pół godzinie Barry zapukała do pokoju swej pracodawczyni.
— Był tu niedawno jakiś człowiek i pytał o mylady.
— Kto taki!? — drgnęła lady.
— Powiada, że nazywa się Sirrins.
— Sirrins? Przecież Barry zna Mateusza Sirrinsa. Czy on był?
— Nie mylady. Był to człowiek już niemłody i bardzo zniszczony. W albumie mylady jest jego fotografia.
Lady Demelson poczuła, że jest bliska omdlenia. Wsparła się na poduszkach i przez chwilę zbierała myśli.
— To niemożliwe, — wyszeptała wreszcie. — Bredzisz, Barry. Pamiętaj, żebyś nikomu nie pisnęła o tym ani słóweczka, pamiętaj.
Nikczemna kobieta obeszła, mrucząc pod nosem.
— Jeżeli mam milczeć — to trzeba mi za to zapłacić! Trzeba będzie zobaczyć się z Gensbury... Pójdę dziś wieczorem do „Rajskiej jabłoni“. Może go spotkam...

Przy zbiegu Baker Street i Wood Street stał jakiś starszy pan w ciemnych okularach i z wielkim snać zainteresowaniem przyglądał się wystawie optyka w narożnym sklepie.
Na rogu ukazał się Harry Dickson. Czekał na lady Demelson.
Człowiek w ciemnych okularach, gdy detektyw z nim się zrównał, dobył z kieszeni już przygotowaną małą strzykawkę i trysnął nią w nos i usta detektywa jakimś bezbarwnym płynem.
Dickson jak rażony piorunem — zachwiał się i byłby padł na wznak, rozbijając może głowę o bruk, gdyby go ów nieznajomy nie podparł.
Kilka osób otoczyło leżącego.
— Przecież to Harry Dickson, — rzekł jakiś mały gazeciarz.
— Nie zawracaj głowy ze swoim Dicksonem! — irytował się starszy pan. — Jestem lekarzem. Sprowadź mi taksówkę, odwiozę chorego do szpitala. To na pewno porażenie, może tylko chwilowe.
Rzekomy doktór ocierał usta choremu. Czynił to bardzo pieczołowicie i dokładnie. Chodziło mu przecież w pierwszym rzędzie o to, aby nikt nie dojrzał, że nieprzytomny przechodzień został oblany jakimś płynem...
Taksówka nadjechała, doktór w ciemnych okularach załadował chorego przy pomocy przechodniów i rzucił szoferowi:
— Do szpitala St. John!
Gdy ujechali kilkaset metrów i skręcili za pierwszym rogiem, Gensbury, gdyż on to był owym przypadkowym przechodniem — zmienił dyspozycję:
— Przewiozę chorego do mej prywatnej kliniki.
I rzucił nowy adres.
Wóz zatrzymał się przed domem w dzielnicy portowej. Gensbury zapłacił za kurs i wtaszczył sam, chorego do parterowego pokoju.
Gensbury zbadał puls i oddech chorego:
— Brawo! — rzekł do siebie. — Moja „zasypiaczka“ działa bez zarzutu! Dickson jeszcze sobie pośpi. A zresztą, może się wcale nie obudzi...

Noc zapadła już ciemna, a Harry Dickson nie wracał do domu. Tom Wills począł się poważnie niepokoić o swego mistrza.
Lord Demelson detektywa nie zastał. Fred, który również się zjawił w mieszkaniu swego nowego przyjaciela — wyszedł z kwitkiem... Dickson nie wracał.

Jankes Charlie tryumfował.
— Zwolnisz mnie, młody człowieku, a powiem ci, gdzie jest Dickson.
— Na to nigdyby się sam mistrz nie zgodził. Harry Dickson da sobie radę. Jestem o niego spokojny. Przeszedł się gdzieś pewnie w sprawie twoich listów do lady Demelson.
— Któż to powiedział, że to ja je pisałem?
— A widzisz, Charlie, sam wpadłeś... Skądbyś wiedział o jakie listy chodzi... Mądrala z ciebie wielki, ale ja większy.
— Za to ja jestem od ciebie sto razy silniejszy, pętaku!
Z tymi słowami Lamb dopadł do Toma Willsa i począł go dusić.
Siły były nierówne. Tom musiał ulec o wiele cięższemu i silniejszemu złoczyńcy.
Na odgłos szamotania się i przekleństw Lamba, który walczył z kajdanami na rękach, a mimo to, całkowicie górował nad Tomem — nadbiegła z kuchni mrs. Crown.
— Otworzyć kajdany! — ryczał Lamb, — bo go uduszę, jak pisklę!
Tom istotnie już ledwie dyszał.
Mrs. Crown była zbyt dobrą gospodynią, aby nie wiedziała, gdzie są kluczyki od kajdanów.
Po chwili Lamb był wolny i jednym susem znalazł się na ulicy.
Pierwszą osobą, na którą się natknął była Gilda. Dyżurowała z polecenia Gensbury przed domem detektywa już od kilku godzin.
— Charlie! — rzuciła mu się na szyję Gilda.
Amerykanin odepchnął ją:
— Nie mam teraz czasu na czułości. Gdzie Gensbury?
— Nie wiem. Wyciągnął Dicksona z domu. Nie wiem co się od tego czasu z nim stało. Kazał mi tu stać i pilnować, wiec stoję.
Charley zastanawiał się przez chwilę, po czym wskoczył do przejeżdżającego auta.
Wysiadł w dzielnicy portowej na Church Street, niedaleko domu, do którego wciągnął Gensbury swa ofiarę.
Gdy wchodził przez bramę nie zauważył młodego człowieka, a mianowicie Freda we własnej osobie, który zaniepokojony o Dicksona podjął poszukiwania na własną rękę i teraz pilnował drugiego lokalu, w którym Gensbury zwykł był załatwiać swe najciemniejsze sprawy.
Nie zastawszy nikogo na parterze, Lamb wszedł bez pukania przez drzwi na pierwszym piętrze wisiała na nich kartka z napisem: „Dorian Minston“.
Gensbury siedział w fotelu z miną lekarza, mającego dokonać jakiegoś zabiegu. Przed nim siedział człowiek — będący oryginałem fotografii, przesłanej lady Ewelinie.
Człowiek ten miał prawe ramię obnażone. Gensbury przyglądał się temu ramieniu ze skupioną uwagą.
Tatuaż, przedstawiający Kotwicę w Gwieździe był doskonale widoczny na ramieniu owego człowieka.
Gensbury wskazał nieznajomego Lambowi:
— Dobra robota, nieprawda?.. A jaki podobny. Nikt nie powie, że to nie Harold Sirrins! Mam rację?
Charlie skinął głowa.
— Póki tu jesteś — machniesz ostatni list do lady. — A pan, panie pseudo-Harold Sirrins, niech się pan nie patyczkuje. Jutro wydają lordostwo Demelson wielkie przyjęcie. Zjawi się pan, przedstawi gościom jako pierwszy mąż pani domu i uściska ją pan w obecności wszystkich serdecznie.
— Wszystko będzie w porządku. Niech się pan o mnie nie lęka. Mam nadzieję, że ze 20 tysięcy funtów na mnie skapnie. Już ja im strachu napędzę!
Jankes siadł do stołu.
— Pisz! — rzucił doktór.
Gensbury dyktował co następuje:

„Mylady!
Nie raczyła pani zastosować się do naszych rad i wskazówek, i nie uczyniła Pani nic, coby odwróciło od niej hańbę.
To też Pani poniesie obecnie konsekwencje swego postępowania.
Prawowity małżonek Pani — Harold Sirrins jest już w Londynie.
Jutro wieczór podczas przyjęcia, jakie lord i lady wydają dla swych przyjaciół, zawita pod ich dach Harold Sirrins. Wobec wszystkich wystąpi Sirrins ze swymi żądaniami.
Łączę wyrazy współczucia i szacunku
Charles Beskins“.

— Doskonale! — pochwalił Lamb doktora. A gdzie jest Dickson?
— Na parterze. Przeniesiemy go do łodzi.
— Nie żyje?
— Na razie śpi. Usypiaczka zrobiła swoje. Dziś rano zaczął się poruszać — więc dałem mu znów na sen. Teraz śpi. Spławimy go!
Fred słyszał te słowa wyraźnie. Postanowił przygotować się do ratowania Dicksona.
Czym prędzej pobiegł do najbliższej przystani i wynajął łódź. Wypłynął nią i znalazł się w pobliżu domu, w którym Gensbury i Charley szykowali się do wrzucenia Dicksona do wody.
Czyhał z dala i widział wyraźnie jak bezwładne ciało wyrzucili za burtę łodzi, aby oddalić się jak najszybciej.
Fred podpłynął do tego miejsca i dał nurka. Młody człowiek był doskonałym pływakiem. Prąd był w tym miejscu słaby i ciało nie mogło odpłynąć dalej niż o metr. Ku zdumieniu i rozpaczy Freda — ciała Dicksona na dnie nie było.
Przybity do głębi, wracał już Fred na łodzi ku brzegowi gdy czyjaś głowa wynurzyła się z fali:
— Pomóż mi, chłopcze, bom się dziś dosyć kąpieli nakosztował.
Był to Harry Dickson.
— Sam pan wypłynął, — pytał go uśmiechnięty i radosny Fred.
— Sam, o własnych siłach.
— Czyżby ten narkotyk Gensbury na pana nie działał?
— Działał nawet bardzo mocno. Chodzi tylko o to, że dowiedziałem się kiedy narkotyk nie działa. Oto trzeba go mocno wetchnąć — wtedy jest skuteczny. Mówił o tym Gensbury do kogoś na Church Street. Słyszałem każde słowo. Dlatego właśnie nową dozę mógł mi dać ten złoczyńca tylko wtedy, gdym oddychał już mocniej, gdym był przytomny. Zatrzymałem wtedy oddech i dzięki temu trucizna nie podziałała. Wypłynąłem sam. Ale kto wie, czy mógłbym jeszcze długo płynąć. Jestem bardzo osłabiony i dziękuję ci Fredzie. Chcę ci coś zaproponować.
— Słucham pana...
— Chcesz być mi pomocny? Są w tobie dobre zadatki. Ufam, że będziesz dzielnym wywiadowcą. Wielu ludzi w twej sytuacji zrobiło karierę w Scotland Yardzie. Radzę ci, abyś do nas przystał...
Fred nie dał sobie tego dwa razy powtarzać. Harry Dickson pozyskał nowego współpracownika, a Tom Wills nowego kolegę.

Nazajutrz rano lord i lady otrzymali ów fatalny list, podyktowany przez Gensbury’ego a napisany ręką Lamba. Ta sama poczta przyniosła podziękowania za zaproszenia na wieczór i zapowiedź wizyty.
Była już godzina 6 wieczór, gdy lord wymachując z daleka, przyniósł list od Dicksona. Detektyw pisał:

„Wielce Szanowna Lady!
Proszę nie tracić nadziei i być jak najlepszej myśli. Proszę przyjąć gości jakby nigdy nic. Zjawię się we właściwym czasie i wszystko zostanie zlikwidowane jak najpomyślniej.
H. D.“.
Lady wybuchnęła spazmatycznym płaczem.
Tym razem były to jednak łzy radości.
— Wierzę, że będzie tak, jak pisze Harry Dickson. Bo wiem, że cokolwiek ten człowiek pisze — jest prawdą. Czyżby się miały skończyć moje udręki?... Oby jak najprędzej przyszła ta chwila.

Pałac lorda Demelsona jaśniał tysiącami świateł. Lady Ewelina przywdziała najkosztowniejsze klejnoty i najwspanialsze suknie. Była tego wieczora piękna, jak nigdy.
Pierwsze wozy zatrzymały się przed domem.
Lady położyła dłoń na sercu i spojrzała na męża, jakby w jego oczach szukając pokrzepienia.
— Odwagi, Ewelino! Zwyciężymy!
Zaproszenia zapowiadały niespodziankę. Goście już od proga pytali gospodarzy, jakiego rodzaju niespodzianka ich czeka, ale lord i lady uśmiechali się znacząco. Mówili — i mówili prawdę, że jeszcze sami nie wiedzą co to będzie za niespodzianka.
Nagle na progu salonu stanął jakiś człowiek szpakowaty, o twarzy pooranej zmarszczkami.
— To on, Percy! — szepnęła lady do męża.
— Cicho! Czy nie widzisz, że Harry Dickson przybył tuż za nim?
Nieznajomy zbliżył się do lorda i począł gromkim głosem:
— Mylordzie! Goście pańscy czekają na niespodziankę. Będą ją mieli, ale może inną, niż pan sądził. Będzie ją miał i pan!
Nieznajomy mówił bardzo głośno. Słyszeli go wszyscy.
— Jestem Harold Sirrins, pierwszy i legalny mąż tej tu damy — nieprawnie obecnie noszącej nazwisko lorda. Rzekoma lady Demelson jest w istocie bigamistką!
Szmer zdumienia rozległ się w salonie. Słychać było głosy oburzenia.
Lady zbladła, zdobyła się jednak na okrzyk:
— To wszystko nieprawda! Nie znam tego człowieka!
— Spodziewałem się tego. Ale Harold Sirrins ma znak na prawym ramieniu: wytatuowaną kotwicę z gwiazdą. Oto ten znak!
Nieznajomy zakasał rękaw. Wytatuowany znak ukazał się na jego prawym ramieniu.
Starszy jakiś pan z pośród gości podszedł do nieznajomego i rzekł:
— Tak jest. Teraz poznaję Sirrinsa bez wątpienia. Ten znak miał na ramieniu tylko jeden Harold Sirrins.
— A więc teraz nie ma już chyba żadnej wątpliwości. Zatem ja, Harold Sirrins, domagam się, aby moja żona wróciła pod mój dach. Jestem jej mężem!
— Kłamstwo! — rozległ się z głębi sali jakiś gromki głos. Harry Dickson dopadł do pseudo-Sirrinsa i schwycił go za ramię.
Żelazną dłonią ujął detektyw obnażone ramię i przygotowaną już watą — pociągnął po rzekomym tatuażu.
Rysunek zniknął!

— Ten człowiek jest oszustem! Nie prawdziwy tatuaż, ale jego kopię, nosił na ramieniu! A kopii tej dokonał dr. Gensbury, lekarz pozbawiony prawa praktyki.
— Coś pan za jeden? — wybełkotał oszust.

— Jestem Harry Dickson.
— Dickson... zginął... przecież...
— Dickson żyje i ma przy sobie dowód przeciwko Gensubury‘emu niezbity, — rzekł detektyw. — Oto co znalazłem w jego pokoju.
Z portfelu wyjął detektyw skrawek brązowego materiału.
— Tymi zwojami było owinięte ciało Harolda Sirrinsa. Gensbury wyjął je z sarkofagu, aby skopiować tatuaż.
Kajdany zatrzasnęły się u kiści złoczyńcy.
W tej samej chwili kilku wywiadowców aresztowało Lamba i Gensbury.

Ów wieczór u lordostwa Demelson należał do najbardziej udanych. Lady była pełna humoru i bawiła się może jeszcze lepiej, niż jej goście.

KONIEC.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: anonimowy.