Tajemnica grobowca/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Anonimowy
Tytuł Tajemnica grobowca
Pochodzenie
Przygody Zagadkowego Człowieka
Nr 77
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 27.6.1939
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Podstęp

Charlie, właściwie Karol Lamb obudził się nazajutrz rano w pokoju, którego dotąd nigdy w życiu nie oglądał.
Pokój był wygodny, ale — rzecz dziwna — nie było w nim ani jednego okna. Światła dostarczała żarówka elektryczna, zawieszona u wysokiego pułapu.
Charlie przetarł oczy, wyprostował się i czynił nadludzkie wysiłki, aby zebrać myśli i aby sobie przypomnieć co się z nim działo w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin
Knajpa „Pod Holenderskim Tulipanem“ — ten szczegół przypominał sobie Lamb stosunkowo łatwo i szybko. Szampan... I to pamiętał. Wreszcie — policja.
Jest zatem w jakimś areszcie...
— Zwolnią mnie szybko, — rzekł sam do siebie — Nie potrafią mi niczego udowodnić...
W tej chwili dały się słyszeć kroki. Lamb czym prędzej położył się na postaniu. Udawał, że śpi. Uważał, że w ten sposób można się czasami dowiedzie rzeczy wcale ciekawych.
W drzwiach stanął Harry Dickson:
— Drogi mr. Lamb! Po co te komedie. Przecież widziałem przed chwilą, jak pan przecierał swe piękne oczy...
— To pan przez mury widzi?...
Charlie był bardzo pewien siebie, prawie zuchwały.
— A tak, drogi panie. Widzę przez ściany, zwłaszcza przez ściany tej celi, w której kilka specjalnych otworów przewidział architekt naumyślnie, abym mógł takich gości jak pan obserwować bez trudności.
— To ja jestem w pańskim domu, mr. Dickson?
— Nareszcie się poznaliśmy. Tak jest. I będzie pan mógł wyjść z niego w każdej chwili. Trzeba mi tylko powiedzieć co to za sprawę knujecie razem z doktorem.
— Ani mi się śni... Nic nie wiem...
— No to sobie pan tutaj posiedzi. Za brak wygód bardzo przepraszam. Ale mój dom to nie pensjonat.

Gilda, po nocy spędzonej w komisariacie, została nazajutrz rano zwolniona.
— Dam ja temu zdrajcy Dicksonowi! — pieniła się. — Dostanie się jeszcze w moje ręce!
Gdy nie znalazła Lamba w domu — wiedziała co o tym sądzić.
— Dickson odwiózł go do siebie. Na pewno więzi go w swoim domu... — Znów zdjął ją wściekły gniew na detektywa.
— Już ja go nauczę!... — zaciskała pięści.
Pobiegła do Freda. Wiedziała, że Dickson ma do niego zaufanie. Fred spoglądał na nią nieraz zakochanymi oczami. Wierzyła, że pozyska go dla siebie.
— Charlie jest u Dicksona, czy wiesz o tym?
Przystąpiła z nim od razu do rzeczy. Była tak pewna siebie, że jej Fred nie odmówi, iż nie uważała, aby warto było tracić czas na, jej zdaniem, zupełnie zbyteczne wstępy.
— Nie wiem, — odparł młody chłopak. — Skąd mam o tym wiedzieć?
— Stąd, że ciebie jednego Dickson wyratował, że widać z nim trzymasz.
— Nie trzymam z nim, Gildo. Ale powiedz, co mogę dla ciebie zrobić? Co będę mógł — zrobię.
Dziewczyna uśmiechnęła się do niego, jak mogła najpiękniej.
— Chodzi o to, że to nie jest prośba, ale właściwie interes. Lamb ma dużo pieniędzy. Kto go wydostanie od Dicksona — temu dobrze zapłaci.
— A jak to zrobić?... Czy masz jakiś plan?
— Postaraj się wydostać Dicksona z domu. Ja i moi przyjaciele zrobimy już resztę.
— Któż to są ci przyjaciele?
— Gensbury przede wszystkim...
Fred nie dał Gildzie skończyć. Schwycił ją pod ramię i wyprowadził ze swego pokoiku:
— Idź do doktora, żmijo jedna! — krzyknął. — I więcej mi się na oczy nie pokazuj. Gensbury cię przysyła! Myślisz, że jak się do mnie uśmiechniesz to wszystko zrobię, żebyś ze mnie potem szydziła!
Gilda, klnąc półgłosem, wyszła na ulicę.
Traf chciał że po kilku minutach spotkała Gensbury’ego. Nie było zresztą o to spotkacie tak trudno, bowiem w tej właśnie dzielnicy mieszkał również Lamb i Gensbury wracał z mieszkania Amerykanina.
— Nie wiesz gdzie jest Lamb?
— Lamb gdzie jest? — powtórzyła. — Jest gościem pana Harry Dicksona. Został przez niego zaproszony na cygarko i kieliszek wina.
Usłyszawszy nazwisko wielkiego detektywa, Gensbury zbladł.
— Przestań żartować, — huknął na nią. — Opowiadaj wszystko dokładnie!
Gilda opowiedziała doktorowi wszystko.
Czyżby Harry Dickson był na jego, doktora Gensbury, tropie?... Nie, to niemożliwe. Gdyby tak było, nie umożliwiłby mu ucieczki z „Holenderskiego Tulipana“. Zresztą — nie tak łatwo jest zastraszyć doktora Gensbury... Chociaż, swoją drogą, o ile łatwiejsze byłoby życie, gdyby Lamb był teraz na wolności, a Harry Dickson — zniknął!
Tak rozmyślał przestępczy lekarz.
Usunąć go! Ta myśl coraz natrętniej powracała mu do mózgu...
Jasną było dla niego rzeczą, że takie usunięcie detektywa — to sprawa niełatwa, że naraża się na wielkie niebezpieczeństwo. Ale przecież nie byle kto próbuje usunąć Dicksona. Przeciwnicy są chyba godni siebie!
Po kilku chwilach doktór powziął już plan ostateczny.
— Gildo! Chodź ze mną — zadzwonisz do Dicksona. Podam ci dokładnie co masz mówić. Prędzej.
Po kilku chwilach miss Crown przyjmowała telefon.
— Kto mówi? — zagadnęła damę o łagodnym głosie.
— Proszę powiedzieć, że to sprawa osobista. I pilna bardzo.
— Z kim mam przyjemność? — zagadnął Dickson nieznajomą.
— Nie mogę podać swego nazwiska. Ale się pan chyba domyśla. Chodzi o list.
— Czy pani dzwoni w imieniu lady?
Gensbury, który słuchał przez dodatkową słuchawkę, uśmiechnął się tryumfalnie. Skinął do Gildy, aby na to pytanie odpowiedziała twierdząco.
— Tak jest, — odpowiedziała Gilda, — dzwonię w imieniu lady.
— Czy lady Ewelina już wstała?
— Pani czuje się lepiej i chciałaby się z panem zobaczyć, mr. Dickson. Pani podniosła się dzisiaj specjalnie, żeby z panem mówić. Czy nie zechciałby pan stawić się w głównej alei Hyde Parku obok pierwszego mówcy?
— Nie. Jeżeli lady chce ze mną mówić, niech sama podejdzie do telefonu.
— To niemożliwe. Dzwonię zresztą nie z domu. Lady bardzo prosi, aby pan przyszedł, mr. Dickson.
Przez chwilę trwało milczenie.
— Dobrze, — rzekł wreszcie detektyw. — Ale zechce się lady pofatygować bliżej. Tu na rogu Baker Street i Wood Street będę za pół godziny czekał na panią.
— Dziękuję, — rzekła Gilda, odkładając słuchawkę.
— Dobrze jest! Doskonale! — tryumfował Gensbury
— Powiedz mi co to ma znaczyć. O co ci chodzi?
Gensbury nie zaszczycił jej nawet odpowiedzią. Spojrzał na zegarek:
— Mamy pół godziny czasu! Nie mam ani chwili do stracenia. Wracaj do domu i czekaj na mnie! Do widzenia!
Pobiegł do najbliższej apteki.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: anonimowy.