Przejdź do zawartości

Sznurek

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Charles Baudelaire
Tytuł Sznurek
Pochodzenie Drobne poezye prozą
Wydawca Księgarnia D. E. Friedleina, E. Wende
Data wyd. 1901
Miejsce wyd. Kraków, Warszawa
Tłumacz Helena Żuławska
Tytuł orygin. La Corde. — À Édouard Manet
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXX.
SZNUREK.
Edwardowi Manet.

Złudzenia, mówił mój przyjaciel, są być może również niezliczone, jak stosunki ludzi do innych ludzi i rzeczy. Skoro złudzenie pierzcha, to znaczy, gdy spostrzegamy istotę lub fakt tak, jak istnieje niezależnie od nas, doznajemy dziwnego uczucia, złożonego w części z żalu za zniknionym-cieniem, w części z przyjemnego zadziwienia nowością, faktem rzeczywistym. Jeśli istnieje zjawisko widoczne, pospolite, zawsze jednakowe i takie, że się co do jego natury mylić nie można, to jest niem chyba miłość macierzyńska. Wyobrazić sobie matkę bez miłości macierzyńskiej, jest równie trudno, jak wyobrazić sobie światło bez ciepła; nie jest-że tedy najzupełniej słusznem, składać na karb miłości macierzyńskiej wszystkie czyny i słowa matki, tyczące się jej dziecka? A jednak — posłuchaj tej historyi, gdzie zostałem dziwnie oszukany najnaturalniejszem złudzeniem.
„Zawód malarza zmusza mnie do uważnego przypatrywania się twarzom i fizyognomiom, z któremi się spotykam, a wiadomo ci, jakie zadowolenie daje nam owa zdolność, która sprawia, że dla oczu naszych życie jest żywsze i pełniejsze znaczenia, niż dla innych ludzi. W odosobnionej dzielnicy, w której mieszkam, gdzie szerokie przestrzenie trawnika przedzielają jeszcze budynki, widywałem często dzieciaka, którego gorąca i chytrzejsza niż wszystkich innych fizyognomia zajęła mnie od pierwszego wejrzenia. Pozował on mi nieraz i przemieniałem go nieraz to w cyganiątko, to w anioła, to w mitologicznego Amora. Dawałem mu do ręki skrzypce włóczęgi, Wieniec cierniowy i Gwoździe Męki i Pochodnię Erosa. Nabrałem w końcu takiej żywej sympatyi dla figlów tego wisusa, że poprosiłem pewnego dnia jego rodziców, biednych ludzi, aby mi go odstąpili, obiecując w zamian ubierać go dobrze, dawać mu nieco pieniędzy, nie nakładając nań innych obowiązków, prócz czyszczenia pendzli i załatwiania sprawunków. Dzieciak ten obmyty, zrobił się ładniutki, a życie, jakie prowadził u mnie, w porównaniu z tem, które znosił był w lichem mieszkaniu rodziców, wydało mu się rajem. Tylko dodać muszę, iż chłopczyk ten zadziwił mnie parę razy szczególnymi napadami przedwczesnego smutku i że zaczął okazywać wnet niezwykły pociąg do cukru i likierów, tak dalece, że pewnego dnia, skoro zauważyłem, iż pomimo licznych napomnień, jeszcze popełnił nową kradzież tego rodzaju, zagroziłem mu, że go odeślę do rodziców. Poczem wyszedłem, a interesa zatrzymały mnie dość długo poza domem.
„Jakież było moje przerażenie i zdziwienie, gdy, po powrocie do domu, pierwszym przedmiotem, który uderzył mój wzrok, był mój mały chłopczyna, filuterny towarzysz mego życia, powieszony na krawędzi tej szafy! Nóżki jego dotykały prawie podłogi, krzesło bezwątpienia odtrącone nogą, leżało przewrócone obok niego, głowa konwulsyjnie przekrzywiona na ramię, nabrzmiała twarz i oczy całkowicie otwarte z przerażającą uporczywością, sprawiły mi z początku złudzenie życia. Zdjąć go nie było rzeczą tak łatwą, jakby sobie to można wyobrazić. Był już bardzo sztywny, a w niewytłumaczony sposób wzdragałem się dać mu gwałtownie upaść na ziemię. Trzeba go było podtrzymywać całego jednem ramieniem, a ręką drugą uciąć sznurek. Ale nie na tem koniec, ten mały potworek użył sznurka bardzo cienkiego, który mu wcisnął się głęboko w ciało, i musiało się teraz malutkiemi nożyczkami szukać sznurka między dwoma pierścieniami nabrzmiałymi, aby mu wyswobodzić szyję.
„Zapomniałem dodać, że wołałem głośno o pomoc, ale wszyscy sąsiedzi odmówili mi jej, wierni zwyczajom człowieka cywilizowanego, co nie chce nigdy „nie wiedzieć dlaczego“ mieszać się do spraw wisielca. Wreszcie nadszedł lekarz, który oświadczył, że dziecko to umarło już przed paru godzinami. Gdy później rozbieraliśmy go do pochowania, trup był już tak zdrętwiały, że straciwszy nadzieję zgięcia członków, musieliśmy targać i ciąć suknie, by mu je zdjąć.
„Komisarz, któremu naturalnie musiałem donieść o wypadku, przypatrzył mi się krzywo i rzekł: „To mi jest coś podejrzane!“ wiedziony bezwątpienia przyzwyczajeniem swego urzędu i niewygasającą chęcią zastraszenia na wszelki wypadek tak niewinnych, jak i winnych.
„Pozostało ostatnie zadanie do spełnienia, o którem sama myśl sprawiała mi straszną trwogę: trzeba było uwiadomić rodziców. Nogi odmówiły mi posłuszeństwa. W końcu nabrałem odwagi. Ale ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, matka była obojętna, ani jedna łza nie spadła z kąta jej ócz. Przypisywałem tę niezwyczajną rzecz przerażeniu, jakiego musiała doznać i przypomniałem sobie znaną sentencyę: „Najstraszniejsze z boleści, są boleści nieme“. Ojciec zaś poprzestał na powiedzeniu z miną na poły głupkowatą, na poły zadumaną: „Zresztą, może to i lepiej, że się tak stało; on byłby bez tego źle skończył!«
Tymczasem ciało leżało rozciągnięte na mojej sofie, a ja z pomocą służącej zajmowałem się ostatniemi przygotowaniami, gdy wtem weszła matka do mojej pracowni. Chciała ona, jak mówiła, zobaczyć trupa swego syna. Nie mogłem jej zaiste przeszkodzić napawać się swein nieszczęściem i zabronić jej tej ostatniej i smutnej pociechy. Następnie prosiła mnie, bym jej wskazał miejsce, gdzie jej malec się powiesił. „O nie, pani, odpowiedziałem jej, to by panią zbyt dotknęło“. A gdy oczy moje mimowolnie zwróciły się w stronę tej grobowej szafy, spostrzegłem z niesmakiem zmieszanym ze wstrętem i gniewem, że gwóźdź tkwił jeszcze w ścianie z długim, ciągnącym się kawałkiem sznurka. Skoczyłem żywo, aby wyrwać te ostatnie ślady nieszczęścia, ale skoro zamierzyłem się, aby je wyrzucić przez otwarte okno, ta biedna kobieta chwyciła mnie za rękę i rzekła do mnie głosem, któremu się oprzeć nie było można: „O! panie! zostawcie mi to! proszę was o to! błagam was o to!“ Rozpacz doprowadziła ją bezwątpienia do tego obłędu, myślałem, że rozkochała się tak teraz w tem, co służyło za narzędzie śmierci jej syna, i chciała je zachować jako straszną i drogą relikwię. — I pochwyciła gwóźdź wraz ze sznurkiem.
„Nareszcie! nareszcie! wszystko skończone. Nie pozostało mi nic, jak wziąć się do pracy żywiej jeszcze, niż zazwyczaj, aby odpędzić od siebie tego małego trupka, co nawiedzał jeszcze kryjówki mego mózgu, a którego duch męczył mnie swemi wielkiemi, nieruchomemi oczyma. Ale nazajutrz otrzymałem paczkę listów: jedne od mieszkańców mego domu, kilka innych z domów sąsiednich, jeden z pierwszego piętra, inny z drugiego, inny z trzeciego i t. d.; jedne w stylu na pół żartobliwym, chcące niejako ukryć pod pozorem figla szczerość prośby, inne wprost bezczelne, nieortograficzne; ale wszystkie prowadzące do jednego celu, to znaczy, by otrzymać odemnie kawałek tego nieszczęsnego i uszczęśliwiającego sznurka. Między podpisanymi, winienem rzec, było więcej kobiet, niż mężczyzn, ale nie wszyscy, wierzcie mi, należeli do najniższej i pospolitej klasy. Schowałem te listy.
„Wówczas nagle rozjaśniło mi się w mózgu i zrozumiałem, dlaczego tak zależało na tem matce, aby mi wyrwać sznurek, i jakim handlem chciała się pocieszać“.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Charles Baudelaire i tłumacza: Helena Żuławska.