Przejdź do zawartości

Stary kuglarz

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Charles Baudelaire
Tytuł Stary kuglarz
Pochodzenie Drobne poezye prozą
Wydawca Księgarnia D. E. Friedleina, E. Wende
Data wyd. 1901
Miejsce wyd. Kraków, Warszawa
Tłumacz Helena Żuławska
Tytuł orygin. Le Vieux Saltimbanque
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XIV.
STARY KUGLARZ.

Tłum próżniaczy na wszystkie strony się rozlewał, rozciągał i skakał z uciechy. Była to jedna z tych uroczystości, na które długo już naprzód liczą kuglarze, linoskoczki, pokazywacze zwierząt i wędrowni kramarze, aby sobie wynagrodzić liche zarobki w ciągu roku.
W tych dniach, zdaje mi się, zapomina ten ludek o wszystkiem, o boleści i pracy; staje się podobny dzieciom. Dla malców jestto dzień rekreacyi, dzień wyswobodzenia się od strachu szkoły na dwadzieścia cztery godzin. Dla dorosłych jestto rozejm, zawarty ze złoczynnemi potęgami życia, wypoczynek wśród zatargów i powszechnych zapasów.
Nawet człowiek światowy i człowiek oddany pracy umysłowej z trudnością uchylają się od wpływu tej uciechy pospólstwa. Wchłaniają oni mimowoli również tę atmosferę beztroski. Co do mnie, jako prawdziwy paryżanin, nie omieszkam nigdy zwiedzić wszystkich bud, które się wznoszą w tych uroczystych epokach.
Robiły sobie w istocie straszną konkurencyę; piszczały, ryczały, wyły.
Była to mieszanina krzyków, wystrzałów moździerzy i wybuchów rakiet. Dudki i gamonie wprawiali w konwulsyjne drgania twarze smagłe, stwardniałe od wiatru, deszczu i słońca — i rzucali z zaufaniem aktorów pewnych efektu, dowcipy i żarty o komizmie grubym i ciężkim, jak molierowski. Jarmarczni herkulesi, dumni ze swych potężnych muskułów, bez czoła i czaszki, jak orangutangi, pysznili się majestatycznie w szmatach świeżo na tę uroczystość wypranych. Baletnice, urocze jak boginie lub księżniczki, podrygiwały, podskakiwały przy świetle latarń, które zasypywało gwiazdkami ich spódniczki.
Wszystko było światłem, kurzem, krzykiem, radością, zamętem; jedni wydawali, drudzy zarabiali, jedni i drudzy równie zadowoleni. Dzieci czepiały się sukni matki, aby dostać laseczkę cukru, albo też gramoliły się na plecy ojca, by lepiej widzieć kuglarza, jaśniejącego jak jaki bóg. I wszędzie unosiła się ponad wszystkimi innymi zapachami woń potu, która była niejako kadzidłem tej uroczystości.
Na końcu, na samym końcu szeregu tych baraków, zoczyłem biednego kuglarza, który, jak gdyby wzgardzony i wygnany sam jeden z tych wszystkich świetności, zgarbiony, marny, wynędzniały, istna ruina człowieka, stał, opierając się o słup swej budy, budy mizerniejszej od szałasu najnędzniejszego dzikiego, i której smutek jeszcze bardziej występował w blasku dwóch kawałków płonącej i topiącej się świecy.
Wokoło radość, zysk, rozpusta, wokoło pewność chleba na jutro, wokoło szalone rozhukanie sił żywotnych. Tutaj zupełna nędza, nędza przyodziana dla większej jeszcze okropności w śmieszne łachmany, których pstrokacizna była wyrazem raczej niedostatku, niż sztuki. On nie śmiał się, ten biedak! On nie płakał, nie tańczył, nie wywijał rękami, nie krzyczał; on nie śpiewał piosnki ni wesołej, ni bolesnej, on nie żebrał. Był niemy i nieruchomy. Poddał się, wyrzekł się już wszystkiego. Jego los był rozstrzygnięty.
Ale jakimże głębokim, niezapomnianym wzrokiem wodził po tym tłumie i po tych światłach, których ruchoma fala zatrzymywała się o kilka kroków przed jego odstręczającą nędzą! Uczułem, że gardło moje ściska straszna dłoń spazmu, i zdało mi się, że spojrzenie moje ćmi się zbuntowanemi łzami, które spaść nie chcą.
Co począć? Na cóż pytać nieszczęśliwego, jakie dziwa, jakie osobliwości ma do pokazania w tych cuchnących ciemnościach, za tą poszarpaną zasłoną? Nie śmiałem, prawdziwie; i choć powód mojej nieśmiałości może was rozśmieszyć, przyznam się, że obawiałem się go upokorzyć. W końcu postanowiłem położyć mimochodem jakiś pieniądz na jednej z tych desek, przypuszczając, że odgadnie myśl moją, gdy wtem odciągnął mnie daleko od niego silny przypływ ludzi, spowodowany nieznanem mi zamieszaniem.
I wracając, opętany tem widmem, próbowałem zanalizować moją nagłą boleść i powiedziałem sobie: „Widziałem obraz starego literata, co przeżył pokolenie, któremu był świetnością i podziwem; starego poety bez przyjaciół, bez rodziny, bez dzieci, zeschniętego przez nędzę i ludzką niewdzięczność, do którego budy — łatwo zapominający świat wejść już nie chce!“



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Charles Baudelaire i tłumacza: Helena Żuławska.