Przejdź do zawartości

Strona:Charles Baudelaire - Drobne poezye prozą.pdf/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jak jaki bóg. I wszędzie unosiła się ponad wszystkimi innymi zapachami woń potu, która była niejako kadzidłem tej uroczystości.
Na końcu, na samym końcu szeregu tych baraków, zoczyłem biednego kuglarza, który, jak gdyby wzgardzony i wygnany sam jeden z tych wszystkich świetności, zgarbiony, marny, wynędzniały, istna ruina człowieka, stał, opierając się o słup swej budy, budy mizerniejszej od szałasu najnędzniejszego dzikiego, i której smutek jeszcze bardziej występował w blasku dwóch kawałków płonącej i topiącej się świecy.
Wokoło radość, zysk, rozpusta, wokoło pewność chleba na jutro, wokoło szalone rozhukanie sił żywotnych. Tutaj zupełna nędza, nędza przyodziana dla większej jeszcze okropności w śmieszne łachmany, których pstrokacizna była wyrazem raczej niedostatku, niż sztuki. On nie śmiał się, ten biedak! On nie płakał, nie tańczył, nie wywijał rękami, nie krzyczał; on nie śpiewał piosnki ni wesołej, ni bolesnej, on nie żebrał. Był niemy i nieruchomy. Poddał się, wyrzekł się już wszystkiego. Jego los był rozstrzygnięty.
Ale jakimże głębokim, niezapomnianym wzrokiem wodził po tym tłumie i po tych