Przejdź do zawartości

Strona:Charles Baudelaire - Drobne poezye prozą.pdf/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

niają oni mimowoli również tę atmosferę beztroski. Co do mnie, jako prawdziwy paryżanin, nie omieszkam nigdy zwiedzić wszystkich bud, które się wznoszą w tych uroczystych epokach.
Robiły sobie w istocie straszną konkurencyę; piszczały, ryczały, wyły.
Była to mieszanina krzyków, wystrzałów moździerzy i wybuchów rakiet. Dudki i gamonie wprawiali w konwulsyjne drgania twarze smagłe, stwardniałe od wiatru, deszczu i słońca — i rzucali z zaufaniem aktorów pewnych efektu, dowcipy i żarty o komizmie grubym i ciężkim, jak molierowski. Jarmarczni herkulesi, dumni ze swych potężnych muskułów, bez czoła i czaszki, jak orangutangi, pysznili się majestatycznie w szmatach świeżo na tę uroczystość wypranych. Baletnice, urocze jak boginie lub księżniczki, podrygiwały, podskakiwały przy świetle latarń, które zasypywało gwiazdkami ich spódniczki.
Wszystko było światłem, kurzem, krzykiem, radością, zamętem; jedni wydawali, drudzy zarabiali, jedni i drudzy równie zadowoleni. Dzieci czepiały się sukni matki, aby dostać laseczkę cukru, albo też gramoliły się na plecy ojca, by lepiej widzieć kuglarza, jaśniejącego