Sprawa Clemenceau/Tom II/IV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Sprawa Clemenceau |
Podtytuł | Pamiętnik obwinionego. Romans |
Wydawca | Drukarnia E.M.K.A. |
Data wyd. | 1927 |
Druk | Drukarnia „Oświata“ |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | L’Affaire Clémenceau |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom II Cały tekst |
Indeks stron |
Miodowy miesiąc przepędziliśmy samotnie, na wsi, w niewielkim pawilonie, który książę R... zostawił do mego rozporządzenia. Pawilon ten wznosił się nad brzegiem Sekwany, nieco bliżej od Melun, u stóp lasku Sainte-Assise. W zimie strzeżony był przez ogrodnika, jego żonę i córkę, którzy nas nie znali i do których należało zaopatrywanie potrzeb materjalnych naszego istnienia przez cały czas pobytu w pawilonie. Ludzie nieznajomi, cóż za szczęście!.. Dla tych dobrych ludzisków byliśmy po prostu przyjaciółmi księcia, potrzebującemi nieco świeżego powietrza i spoczynku, po długiej podróży. Tym sposobem uniknęliśmy badawczej ciekawości, przedmiotem której staje się zawsze dwoje nowożeńców, w każdem miejscu i stanie. Posiadaliśmy przestwór, swobodę, bezimienność szczęścia. Tam, obok wykwintnego pysznego mieszkania, znaleźlibyśmy całą uroczą prostotę życia wiejskiego. Ugalonowany służący w liberji i krawacie, który latem pojawił się z państwem, teraz nie wkraczał jeszcze w progi zacisza, wybitego koszmirem, materją perską i jedwabiami. Natomiast, ledwo dosłyszalnie zastępowały go ciche ostrożne kroki córki ogrodnika, równo ze świtem pełniącej obowiązki pokojowej, stąpającej na palcach, by nie zbudzić czasem trafunkowych gości swoich, bogatych zapewne, i chętnych jej odpłacić wspaniałą książęcą gościnę. Matka jej przyrządzała nam ową wyborną, smakowitą kuchnię, sztukę której posiadają zazwyczaj żony ogrodników.
Serce i żołądek żyją w takiem dobrem z sobą porozumieniu w czasie zdrowych wrażeń i uciech niewinnych! a potem młodość rozwesela co miłość uszlachetniła.
Byliśmy w pierwszych dniach Maja. O wiosno! gdzież jest człowiek, na tyle wypadły z łaski Bożej, że choć raz w życiu nie wsłuchał się w ciebie, wyłaniającą się z głębi wszechrzeczy? Kto z nas nie uczuł się szczęśliwym na widok poruszającego się w łonie matki-ziemi pełnego nadziei niemowlęcia, co ma się nazywać lato? Nie doznawaliżeście, w tym czasie nieokreślonym, nadewszystko jeśliście byli zakochani, rodzaju przyrodniczych zawrotów, a skutek których zdawało wam się jakoby kula ziemska poczynała się szybcej obracać by dobiedz co rychlej do palących pocałunków promienistego swego oblubieńca? A skoro, lekkie obłoczki, ostatnie cienie niknącej zimy, rozszarpią się nagle, jak tkanka muślinowa, i ukażą błękit, iskrzący jak szafiry, łagodny jak przebaczenie, czyż nie dostrzegaliście wtedy wyraźnie bożego uśmiechu i czy nie czuliście się lepszymi? Jakiż cudny przewrót w całej naturze! Jeden promień słońca zmienia wszystko w harmonji świata: co płakało śmieje się, co jęczało śpiewa. Deszcz pada wesoło; nie boimy się już deszczu. Padając tworzy kwitnienie. Jeżeli płatki śniegu polatują jeszcze, podobne do puchu gołębi, gonimy je wzrokiem szyderczym, jak maski po karnawale. Palimy ogień i otwieramy okna. Wszystko ma się do życia, i czujemy jak pierś wzbiera nam czułością dla tworów i rzeczy. Zdawałoby się że ludzkość ma zawrzeć nakoniec wieczyste przymierze z całą resztą stworzenia, że otóż zło, nieufność, wojny, boleści znikną z łona ziemi, i że już ukazać się ma anioł, zwiastując powszechne ukojenie i zgodę.
Tę wiosnę, kto mi ją dziś wróci? Cały dzień, chodziliśmy po owych cudownych gaikach, niezwiedzanych prawie, i których krzyżujące się ścieżki wiodły nas niewiedzieć dokąd, zawsze jednak gdzieś, gdzie nam było dobrze, i gdzie całowaliśmy się dowoli, nie płosząc nawet ptaszków leśnych, wiedzących że jak dla nich tak i dla nas nadeszła szczęśliwa pora.
O! te drzewa z Sainte-Assise, znam je wszystkie i kocham wszystkie dziś jeszcze. Nie ich to wina jeżelim był nieszczęśliwy: nie one to mię zdradziły; jak umiały, przyczyniały się do mego szczęścia, użyczając mi wesoło zieleni i cienia na pierwsze gniazdeczko moje.
Oh, przyrodo, przyrodo! dopóki bodaj jeden człowiek, a w tym człowieku dusza istnieć będzie na ziemi, ten jeden zapyta cię, jak ja dzisiaj, coś zrobiła z obietnicami twojemi i ze złudzeniami jego. Czemu tak błogo uśmiechałaś mi się wtedy? Dlaczego zdawałaś się nam błogosławić wszystkiemi twojemi głosami, a o tej chwili, niezmienna z pozoru, ani się przyznać do mnie, ni mnie cieszyć nie chcesz? Czemu, gdy rozszalały zrozpaczony, nędzny, z całą szczerotą szedłem do ciebie; matko wszechstworzenia, wzywając u ciebie rady, zachęty, uśmiechu, dlaczegoś pozostała milczącą, ty której znałem hojność i wymowę? I jednak działo się to o tej samej porze, w tych samych niemal dniach miesiąca. I w tobie, i dokoła ciebie wszystko było po dawnemu. I obłoczki jak dawniej pływały po niebie, i ptaszki, przelatywały z gałęzi na gałęź, i muszki tak samo błyszczały wśród trawy; ale nie te to już obłoczki, i ptaszki, i muszki już nie te; och, i ja nie ten już byłem. Widziałeś ty już nieraz tysiące istnień i tysiące skonów, a nigdy nie drgnęło ani się nie zmieniło nieruchome twe oblicze; a czemże dla ciebie jedna boleść więcej albo mniej!
Tu i owdzie siekiera kilka drzew obaliła, stopy ludzkie wydeptały nowe ścieżki: trawa zarosła drożyny na których lekkie, szybkie kroki nasze nie zostawiły widocznych śladów, a ty, milcząca, obojętna, wiodłaś dalej wieczyste dzieło nie pamiętając, nie dbając. Bo i wierzcie nie twoja to wina. żeśmy szaleni, że wrażenia, niebezpieczeństwo i żale znikomości przenosimy nad wieczyste przepychy. Błogosławiona bądź, święta przyrodo; szczególniej maluczki kątku ziemi, gdzie się czułem tak zupełnie szczęśliwym!.. Zupełnie szczęśliwym/ Gdzież człowiek co by zdołał stwierdzić dwa te słowa o własnej mówiąc przeszłości? Najlepszą, najpiękniejszą cząstkę mego życia zostawiłem w owym małym lasku. Obyż kto inny mógł ją tam odnaleźć!