Strona:PL Dumas - Sprawa Clemenceau T1-3.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

go. Czemu tak błogo uśmiechałaś mi się wtedy? Dlaczego zdawałaś się nam błogosławić wszystkiemi twojemi głosami, a o tej chwili, niezmienna z pozoru, ani się przyznać do mnie, ni mnie cieszyć nie chcesz? Czemu, gdy rozszalały zrozpaczony, nędzny, z całą szczerotą szedłem do ciebie; matko wszechstworzenia, wzywając u ciebie rady, zachęty, uśmiechu, dlaczegoś pozostała milczącą, ty której znałem hojność i wymowę? I jednak działo się to o tej samej porze, w tych samych niemal dniach miesiąca. I w tobie, i dokoła ciebie wszystko było po dawnemu. I obłoczki jak dawniej pływały po niebie, i ptaszki, przelatywały z gałęzi na gałęź, i muszki tak samo błyszczały wśród trawy; ale nie te to już obłoczki, i ptaszki, i muszki już nie te; och, i ja nie ten już byłem. Widziałeś ty już nieraz tysiące istnień i tysiące skonów, a nigdy nie drgnęło ani się nie zmieniło nieruchome twe oblicze; a czemże dla ciebie jedna boleść więcej albo mniej!
Tu i owdzie siekiera kilka drzew obaliła, stopy ludzkie wydeptały nowe ścieżki: trawa zarosła drożyny na których lekkie, szybkie kroki nasze nie zostawiły widocznych śladów, a ty, milcząca, obojętna, wiodłaś dalej wieczyste dzieło nie pamiętając, nie dbając. Bo i wieszcie nie twoja to wina. żeśmy szaleni, że wrażenia, niebezpieczeństwo i żale znikomości przenosimy nad wieczyste przepychy. Błogosławiona bądź, święta przyrodo; szczególniej ma-