Strona:PL Dumas - Sprawa Clemenceau T1-3.djvu/199

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jęczało śpiewa. Deszcz pada wesoło; nie boimy się już deszczu. Padając tworzy kwitnienie. Jeżeli płatki śniegu polatują jeszcze, podobne do puchu gołębi, gonimy je wzrokiem szyderczym, jak maski po karnawale. Palimy ogień i otwieramy okna. Wszystko ma się do życia, i czujemy jak pierś wzbiera nam czułością dla tworów i rzeczy. Zdawałoby się że ludzkość ma zawrzeć nakoniec wieczyste przymierze z całą resztą stworzenia, że otóż zło, nieufność, wojny, boleści znikną z łona ziemi, i że już ukazać się ma anioł, zwiastując powszechne ukojenie i zgodę.
Tę wiosnę, kto mi ją dziś wróci? Cały dzień, chodziliśmy po owych cudownych gaikach, niezwiedzanych prawie, i których krzyżujące się ścieżki wiodły nas niewiedzieć dokąd, zawsze jednak gdzieś, gdzie nam było dobrze, i gdzie całowaliśmy się dowoli, nie płosząc nawet ptaszków leśnych, wiedzących że jak dla nich tak i dla nas nadeszła szczęśliwa pora.
O! te drzewa z Sainte-Assise, znam je wszystkie i kocham wszystkie dziś jeszcze. Nie ich to wina jeżelim był nieszczęśliwy: nie one to mię zdradziły; jak umiały, przyczyniały się do mego szczęścia, użyczając mi wesoło zieleni i cienia na pierwsze gniazdeczko moje.
Oh, przyrodo, przyrodo! dopóki bodaj jeden człowiek, a w tym człowieku dusza istnieć będzie na ziemi, ten jeden zapyta cię, jak ja dzisiaj, coś zrobiła z obietnicami twojemi i ze złudzeniami je-