Przejdź do zawartości

Sędziwój/Tom III/IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Bohdan Dziekoński
Tytuł Sędziwój
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1907
Druk Piotr Laskauer i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
IV.
Krawarz.
„Szczęśliwy! kto w ścian wiejskich usiadłszy zaciszy,
„Gwaru publicznych niezgód w swym domu nie słyszy“.
Ziemiaństwo Delilla. Pieśń I.

Rok jeden minął od śmierci Kosmopolity, i Sędziwój wdowę jego pojął za żonę. Zgiełk miasta, głuszący wszelkie szczersze uniesienia, a może tajemna obawa, aby sposobności, zdarzające się w Krakowie, nie obudziły uśpionej namiętności Sędziwoja, skłaniały Arminię do wybrania cichszego, bliższego natury schronienia. Wkrótce więc przenieśli się do nabytej włości na granicy Śląska, w pięknem położeniu, do dziś dnia istniejącej pod nazwiskiem Krawarza.
Widoki, otaczające ich, samotne wiejskie mieszkanie, oprawne w łańcuchy wyniosłych gór, tak zgodne z tą spokojnością, w której tonęli, jakby były jej symbolem, cały ten nowy świat domowego życia, nie zdołały ani zapełnić czczości jego myśli, ani przytłumić wspomnień miłości. Nie mógł się przyzwyczaić uważać ich za stan trwały, lecz oczekiwał ciągle. Przez ten rok, od śmierci mistrza, serce jego jeszcze chwilami było zajęte; Arminia była zupełnie szczęśliwą, i odblask jej radości oświecał jego myśli i czucia. Jeżeli czasem tęsknota odezwała się w duszy alchemika, wnet poskromił ją, mniemając, że, połączywszy się ślubem z Arminią, zupełnie wrócić zdoła do świata zwyczajnego. Po zaślubieniu jej jednak, niepokój jego częściej i dłużej powracał, i on sam nie śmiał badać go. W kilku chwilach małżeństwa wyczerpał i ostudził cały zapas zebranych uczuć.
Niewinne i coraz nowe zajęcia Arminii z początku dziwiły go i mile zajmowały; lecz z postępem czasu sama drobiazgowość podobnych dla przywykłej do wyższych dążeń głowy stawała się ciężarem, gdy żadnego echa sercu nie budziły. On, cały ten świat prostoty rozbierając myślą, wyczerpnął i osuszył w kilku chwilach.
Gdy Arminia pokazywała mu, jaki piękny kwiat świeżo w ich ogrodzie rozwinięty, gdy prowadziła go słuchać prostych mów wieśniaczych, alchemik już udawał zajęcie, a najobojętniejsze napozór słowo budziło niespodzianie jego marzenia. Jeszcze starał się udawać spokojny pozór, walczył ze sobą, jakby przeczuwał, iż myśli jego i dla Arminii staną się katuszą i wnet zaćmią chwilową pogodę jej nieba.
Dla zapełnienia długiego czasu i przepędzenia go, zaczął pisać. Dawne wyobrażenia, doświadczenia, pojęcia, z któremi wzrósł i tyle przemian doznał, obfitej dostarczyły mu treści.
Wikłał je w jedno, tajemnicze wysłowienie, do którego przywykł ciągłem rozczytywaniem pism alchemików, i w ten sposób tworzył rozprawy bez widomego, wyraźnego celu; gdzie jaśniejsze prawdy, odziane w poetycką formę, pomieszane z domysłami, marzeniami i zagadkami, do którychby i sam autor nie znalazł nieraz klucza, tworzyły w owych czasach uwielbiane i powszechnie czytane pisma alchemiczne i kabalistyczne.
Tym sposobem po kilkoletniej przerwie, znajome już wszędzie imię Sędziwoja zjawiło się znowu i, w tysiącznych drukowane egzemplarzach, cały świat obiegło. Wszyscy byli pewni, iż w pismach człowieka, który tak niewątpliwe dał dowody swej sztuki, tkwi wskazówka do odkrycia wielkiej tajemnicy. Dzieło jego zyskało niesłychane powodzenie. Tłómaczone na wszystkie języki, w niezliczonych wydaniach, było w ręku nie tylko alchemików, lecz wszystkich, mających chęć zyskania łatwych bogactw.
Cichy Krawarz stał się od tego czasu biegunową gwiazdą, zwabiającą tłumy wielbicieli polskiego adepty.
Ciekawi spodziewali się, iż w jego rozmowie znajdą klucz odgadnienia jego pism tajemniczych. Armina, upojona szczęściem swego męża, rozumiała, iż to jest ostatni wieniec jego tryumfów i na tem poprzestanie. Cieszyła się, jak dziecko, z jego sławy, gdy tymczasem ta zgubna sława, podsycana od próżności, zaczęła budzić z całą mocą starą namiętność w duszy Sędziwoja. On poznał czczość tego rozgłosu, i czuł, że lata pokuty ciążą na nim.
Wkrótce żona jego została matką.
Pokładała ufną nadzieję, że to czarowne nazwisko „ojciec“ stanie się dla niego na wieki kotwicą, przywiązującą go do świata rzeczywistego; a to samo właśnie przeciwny wywarło skutek i popchnęło go silniej naprzeciw przeznaczenia. To, z czem dotąd jeszcze jakkolwiek walczył, począł teraz cenić jako cnotę i obowiązek. Wspomniawszy na nowonarodzonego, chciał go zostawić dziedzicem swej sławy i przekazać mu wielką tajemnicę; a jeśliby jemu dojście jej miało być wzbronionem, chciał go przynajmniej przygotować, aby wychowany od kolebki, sam doszedł tam, dokąd on napróżno dojść silił się.
— Nowa dusza zjawiła się dla świata — mówił w sobie alchemik, patrząc na małe niemowlę. Jeżeli ludzi spokojnych, otoczonych powabami życia, wszystkie nerwy wzruszone rozkosznie na widok nowonarodzonego dziecięcia, jeżeli zdaje im się, jakoby z niem wracali się do pierwotnej niewinności, jeżeli czują, iż dziecię własne obdarza ich anielskiem posłannictwem prowadzenia tegoż młodego życia od kolebki w świat ku wiecznemu pobytowi, jakież musi być radosne uniesienie tego, komu urodzi się dziedzic skarbów, które stokroć powiększają się z nim podzielone.
Nie jest-że to półboski zawód, samo kierowanie tak pięknego życia, do szerszego i głębszego potoku ku Edenowi, gdzie wzięło początek.
Lecz wszystkie te najczystsze, najrozkoszniejsze uczucia podsycały tylko w duszy jego płomień, ciągłe tlejący, który, jak ogień lampy wieczystej, nigdy nie gaśnie.
Jak czysty strumień, wpadający do mętnej kałuży, nie zdoła jej oczyścić i sam niknie, tak wszystkie czystsze uczucia jego rozpływały się tylko w namiętnej żądzy prześcignięcia mety ludzkiej wiedzy, dojścia do tych uroczystych granic dwóch światów, na których tajemniczy mistrz jego stałe miał siedlisko.
Daleki od rozważania, na coby narażał dziecię, dla którego w pierwszej chwili gotów był do największych ofiar; daleki od przypominania sobie prób i straszliwych godzin przestrachu, których tak długo był pastwą, budził tylko marzenia przyszłości, które zbijały się w jedno tylko ognisko: w żądzę zdobycia tajemnej potęgi.
Miłość całkowicie serce jego opuściła; nie pozostawało w niem ani jednego zakątka wolnego do rozważania stosunków, otaczających go, ponieważ zapełniany był walczącemi bez porządku żywiołami.
Entuzyasta nie należał już do ziemi, do nieba ulecieć nie mógł i, jak chmura, zawieszona w przestrzeni, wahał się, lada powiewem miotany.
W bezsennej, burzliwej nocy wstał uciśnięty i chory, otworzył okno, aby odetchnął, zamknięte powietrze dusiło go. Wody rozległego jeziora wśród gór, niedaleko ich domu, odbijało świetne niebo z niepoliczonemi gwiazdami, jakby obraz przedwiecznej mądrości. Nigdy spokojniejszy i wspanialszy widok nie zachęcał wymownej namiętności do wypoczynku, opowiadając próżność wszelkich żądz ziemskich. Lecz takie było usposobienie Sędziwoja, iż ta głęboka cisza, zamiast ukoić, wzmacniała jeszcze gorączkę, pożerającą go.
Ciała niebieskie, tyle same w sobie tajemnicze, zdawały się zachęcać duszę jego do rozwinięcia skrzydeł i opuszczenia więzienia z pyłu ziemi, a złączenia się z bardziej sympatyzującemi z nią istotami.
W tej chwili syna własnego już wspomniał, jako obcego, któregoby tylko rad mieć towarzyszem w wędrówce, ale więzy krwi czuć mu się nie dawały.
Tymczasem, kiedy tonął w widoku niebieskiego sklepienia, jedna z gwiazd oddzieliła się od sióstr swoich, upadła z niepojętą szybkością i zniknęła w przestrzeni.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Bohdan Dziekoński.