Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/232

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gunową gwiazdą, zwabiającą tłumy wielbicieli polskiego adepty.
Ciekawi spodziewali się, iż w jego rozmowie znajdą klucz odgadnienia jego pism tajemniczych. Armina, upojona szczęściem swego męża, rozumiała, iż to jest ostatni wieniec jego tryumfów i na tem poprzestanie. Cieszyła się, jak dziecko, z jego sławy, gdy tymczasem ta zgubna sława, podsycana od próżności, zaczęła budzić z całą mocą starą namiętność w duszy Sędziwoja. On poznał czczość tego rozgłosu, i czuł, że lata pokuty ciążą na nim.
Wkrótce żona jego została matką.
Pokładała ufną nadzieję, że to czarowne nazwisko „ojciec“ stanie się dla niego na wieki kotwicą, przywiązującą go do świata rzeczywistego; a to samo właśnie przeciwny wywarło skutek i popchnęło go silniej naprzeciw przeznaczenia. To, z czem dotąd jeszcze jakkolwiek walczył, począł teraz cenić jako cnotę i obowiązek. Wspomniawszy na nowonarodzonego, chciał go zostawić dziedzicem swej sławy i przekazać mu wielką tajemnicę; a jeśliby jemu dojście jej miało być wzbronionem, chciał go przynajmniej przygotować, aby wychowany od kolebki, sam doszedł tam, dokąd on napróżno dojść silił się.
— Nowa dusza zjawiła się dla świata — mówił w sobie alchemik, patrząc na małe niemowlę. Jeżeli ludzi spokojnych, otoczonych powabami życia, wszystkie nerwy wzruszone