Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/234

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ły się w jedno tylko ognisko: w żądzę zdobycia tajemnej potęgi.
Miłość całkowicie serce jego opuściła; nie pozostawało w niem ani jednego zakątka wolnego do rozważania stosunków, otaczających go, ponieważ zapełniany był walczącemi bez porządku żywiołami.
Entuzyasta nie należał już do ziemi, do nieba ulecieć nie mógł i, jak chmura, zawieszona w przestrzeni, wahał się, lada powiewem miotany.
W bezsennej, burzliwej nocy wstał uciśnięty i chory, otworzył okno, aby odetchnął, zamknięte powietrze dusiło go. Wody rozległego jeziora wśród gór, niedaleko ich domu, odbijało świetne niebo z niepoliczonemi gwiazdami, jakby obraz przedwiecznej mądrości. Nigdy spokojniejszy i wspanialszy widok nie zachęcał wymownej namiętności do wypoczynku, opowiadając próżność wszelkich żądz ziemskich. Lecz takie było usposobienie Sędziwoja, iż ta głęboka cisza, zamiast ukoić, wzmacniała jeszcze gorączkę, pożerającą go.
Ciała niebieskie, tyle same w sobie tajemnicze, zdawały się zachęcać duszę jego do rozwinięcia skrzydeł i opuszczenia więzienia z pyłu ziemi, a złączenia się z bardziej sympatyzującemi z nią istotami.
W tej chwili syna własnego już wspomniał, jako obcego, któregoby tylko rad mieć