Przejdź do zawartości

Rok ostatni panowania Zygmunta III/Tom 2/2

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Rok ostatni panowania Zygmunta III
Podtytuł Obraz historyczny
Data wyd. 1833
Druk Drukarnia A. Dworca
Miejsce wyd. Wilno
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom 2
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


2.

W Pałacu Kazanowskich w Warszawie, w ustronnéj lecz nie przeto mniéj ozdobnéj komnacie, siedzieli za stołem marmurowym, na którym stał srébrny dzban z przednim winem — Władysław Królewicz, Opaliński Mar. i Adam i Stanisław Kazanowscy. Wszyscy byli ubrani po polsku, z małą w kroju i barwie odmianą i milczeli jakby rozwiązując w myśli ważne jakieś zadanie. Na twarzy Stanisława malowały się, winem mocniéj zarysowane uczucia, pożądliwości zazdrości, ciekawości i uniżonego pochlebstwa — oczy jego wlepione były ciągle w Królewicza jak w tęczę i za nim we wszystkich jego poruszeniach chodziły, a brat jego Adam sparty na łokciu dumać się zdawał, rzucając nań niekiedy spójrzenia, w których biegły znawca, byłby pono mięszaninę pogardy i zazdrości wyczytał.
Opaliński rosparty w krześle z dumném wejrzeniem i pełną wyrazu twarzą, patrzył w okno z pewnym rodzajem ociężałości, którzy ludzie wyższego stanu umyślnie udają; Królewicz zaś trzymając puhar w ręku zamyślony i ponury, tak dalece zapomniał sam o sobie, iż wino z naczynia przechylonego spływało po szacie i wylewało się na podłogę.
Komnata była przestronna, obita drogiémi kobiercami i makatami, a obraz Królewica Władysława w pozłocistych ramach, błyszczał na najwydatniéjszém miejscu. — W szafie szerokiéj a niskiéj nieco przemkniętéj, widać było rząd cały różnego kształtu puharów, sadzonych perłową macicą, drogiémi kamieniami i nabijanych medalami. Były tam pawie, beczułki, orły, gwiazdy, a między niémi celował jeden puhar nakształt snopka zrobiony, niepomiernéj wielkości, stojący na środku. Dwóch służalców z wygolonémi głowami, gotowych na każde skinienie, stało w cichości u drzwi.
Tak chwila za chwilą mijała, a żaden z przytomnych nie miał odwagi wyrzec słów parę i przerwaną na nowo rospocząć rozmowę.
Wreście Królewicz po częstych na piękny harlemski zegar niespokojnych wejrzeniach, odwrócił się ku Adamowi Kazanowskiemu i zapytał z uśmiechem.
— Któż to Waszmościów tak oczarował, że już od pół godziny żaden i słowa nie wymówił, mieliżbyście tak nagle stracić ufność swoją we mnie.. Któréj nigdy jeszcze nie nadużyłem.
— Uchowaj Boże! pośpiesznie odpowiedział Ossoliński, który tylko tego wyglądał, aby ktokolwiek się odezwał — Uchowaj Boże! — ale czy mało człowiek ma trosków, o których nie raz wśród najweselszéj rozmowy, myśl mu przypadnie, sama Wasza Królewiczowska Mość znasz to dobrze!
— O znam! rzekł z westchnieniem Władysław stawiając puhar na stole i kładąc ręce na piersiach — Mam i ja swoje kłopoty i biédy, o których myśléć muszę! tylko z wami których przyjaciółmi mymi nazywam, chwilkę się rozweselić mogę!.. No! powiedzcież z łaski swojéj na to rozweselenie — cokolwiek o Pannie Urszuli? Co ona tam teraz myśli?
— Trudne — Wasza Królewiczowska Mość, zadałeś nam pytanie, odrzekł Stanisław pokręcając wąsa, nikt bowiem jeszcze podobno nie zgadł jéj myśli i uczucia, nazwałbym drugim Oedippem, coby jéj zamiary odgadł i wyświecił. Wprawdzie codziennie nam się zdaje, że je przenikamy, lecz dzień następny okazuje, żeśmy o sobie zuchwale, o niéj fałszywie sądzili.
— Co się tycze jéj zatrudnień jednakże — o tych łatwo cóś powiem — przerwał Adam — bo i ja wiém czasem, co się w jéj komnatach dzieje!!
Zsypuje ona teraz piéniądze do kufrów i proźby do podpisania podaie, które na jéj słowo, bez czytania z pomyślną odchodzą odpowiedzią! Pan Tomasz Sapieha wcale nie w czas dał sobie uciąć, bo teraz mógłby nią po co sięgnąć, kiedy pora po temu.
— Potrafi on to i bez ręki, rzekł Opaliński z pogardą, byle tylko miał rozum. Bawarka bowiem jak słychać, chociaż z pozoru udaje bardzo oziębłą dla męszczyzn, chociaż znaczne odmówiła partije[1], nie jest tak nieczułą dla wielu!! Miała ona w tych rekuzach przyczyny, nie przyjęła żadnego z konkurentów, oddalić by się bowiem musiała ode dworu i rzucić w błoto tę władzę, którą się dziś cieszy!
— Cnota jéj — jezuicka cnota — rzekł Władysław, powierzchownie cudna, wewnątrz czarna i bardziéj do szkarady niż do cnoty podobna! Co się tycze nieczułości dla męszczyzn, tej możecie na moje słowo nie wierzyć, jéj Kamerdyner Piotrowski, jaśniéj wam to, niż ja wytłómaczy, chociaż i moje słowa, nie wiatr, bo mówię z doświadczenia!!
Powszechny śmiech rozszedł się na te słowa między przytomnémi i jeden nawet z służalców się rozśmiał, ale to tak ostróżnie, tak nieznacznie, iż najbystrzéjsze oko, byłoby tego uśmiechu przelotnego nie dojrzało.
— No! dość, rzekł ciszéj Władysław, teraz powiedźcie co tu zrobić z moją Anastazyją, jak tu ją do waszego pałacu przewieść, tak aby o tém dwór i jezuici nie wiedzieli! oni co mnie szpiegują tak pilnie! Którzyby radzi wszystkiém mnie w oczach ludu niższym zrobić nad brata[2]!. Jak to zrobić? bo bez tego się nie obejdzie. Anastazyja nudzi się na téj pustyni... chciałaby żyć w mieście.. — i mnie by z tém było wygodniéj!. ale te szpiegi!!
— Przebacz Najjaśniejszy Królewiczu! przerwał w téj chwili, jeden ze służalców u drzwi stojących. Kłaniając mu się do kolan, cięży mi na sercu, żebym W. K. M. nie powiedział, że ten.. Pan Kliński Komissarz Panny Urszuli, dalipan wie o zameczku i o wszystkiém!.
— Czy być może! porywając się z krzesła przestraszony zawołał Władysław, i zaczął chodzić wielkim krokiem po komnacie.
— Zkądże to wiesz? hę? — zapytał po chwili.
— Z własnych ust jego, rzekł służalec, niegodny ów Dworzanin, naśmiewał się jeszcze, z W. K. M.
— Powiedz mu tedy, przerwał rozgniewany Królewicz, gdy ci się raz jeszcze mówić o tém odważy, że go każę wsadzić do Turmy, jeśli choć słówko o tém piśnie swojéj Pani.
— Po czasie to już pewno! zawołał sługa, on się chwalił, że jak najśpieszniéj doniosł jéj o tém, i że bardzo była — —
— Niech ją tam porwą kaci! przerwał rozgniewany Królewicz, chodząc po komnacie, Panie Stanisławie, pojedziesz ze mną do zameczku?
— Choć w ten moment! odpowiedział Kazanowski, szybko porywając się z krzesła, jestem gotów!
— Ale na co ten pośpiech, mruknął Opaliński radziłbym W. K. M. myśleć teraz o rzeczach ważniejszych, żeby nas nie uprzedzono, bo nieprzyjaciel zawsze czuwa.
— Masz Waszmość słuszność, w tém co mówisz, rzekł po chwili namysłu Królewicz, Panna Urszula, nadto jest teraz zajęta zdrowiem Króla i Ojca naszego, aby o tém myśléć mogła. Jak ważniéjsze sprawy pójdą dobrze, pomyślim o mojéj Anastazyi, bo wierzcie, że bez niéj nic mogę być szczęśliwym, i choć urodzenie moje, wiecznym ślubem połączyć się z nią nie dozwala, serce moje wymaga, abym ciągle był przy niéj.
Urządźcież tak wszystko Panie Stanisławie, rzekł obracając się do niego, aby w przyszłą środę stanęła tutaj w przygotowaném dla niéj mieszkaniu, ja muszę tém czasem iść do Zamku, dowiedzieć się o zdrowiu Ojca naszego.
To mówiąc z twarzą ponurą, wziął niedbale na stole leżący kapelusz, lekko przytomnych głowy skłonieniem pozdrowił i wyszedł ze służalcem.




Gdy się to dzieje, w Golarni pod Pogonią między kilką osobami toczy się żywa rozmowa, siedzi Pan Kliński, Woźny Kaliwko, sługa Sapiehy i dwóch szaréj ślachty.. Wszyscy siedzą za stołem, gawędzą o nowinach i świeżych posłuchach, ślachta nad dzbanem miodu wpatruje się pilnie w Dworaków popijających wino i słucha ich rozmowy.

— Już też tyle bają, że mi się i wierzyć niechce, rzekł poważnie Kliński, bo sam rozum sprzeciwia się temu, co ludzie za prawdę dziś głoszą! Ot naprzykład te wczesne przybory Królewicza starszego do osiągnienia tronu, miałyżby być prawdziwe? ja co siedzę w środku Dworu, bo mam zaszczyt, rzekł do słuchającéj ślachty, być dworzaninem Panny Urszuli Meyer, tu nastąpił ukłon lisich kołnierzów i szepty ich pomiędzy sobą, ja mówię nic o tém na dworze nie słyszałem.
— To nie dziw, odpowiedział Kaliwko, boć o takich rzeczach dwór wiedzieć nie może, które przed nim najstaranniéj ukrywają.
To nie dziw żeś o tém W. Mość nic nie słyszał! Bo W. Mości to tylko nie jest tajne co się dzieje na dworze, ale owe praktyki Królewiczowskie, starania tajemne, od tych tylko, co się koło jego boku obcierają widziane, nie mogą dójść do wiadomości tych, którym ubliżają niejako.
— Jestże to jednak rzeczą pewną, że już doktorowie zdesperowali o zdrowiu Króla? zapytał Sapieżyński sługa.
— Tak się zdaje!! rzekł Kliński, ale mówmy raczéj, o praktykach tych Panów, którzy starszemu sprzyjają[3], słychać że już przeciągnęli na swoją stronę Gwardją Węgierską i Niemiecką.[4]
— Tak się zdaje, rzekł Kaliwko, i wysłano już pono nawet listy tajemne po wsiach i Województwach, dla przygotowania wszystkich do elekcyi na Króla, Władysława Zygmunta, a o młódszym[5] nicże to niewiecie?
— Prawie nic.
— Otoż ja mam wiadomość, rzekł z cicha cedząc słowa Woźny, i on także ma stronników, ale nie wiele, słaba jego partya jemu sprzyjają Jezuici i duchowni po większéj części, a choć oni w dzisieyszych czasiech dosyć władzy w swoim ręku dzierżą, ze śmiercią Króla wiele jéj utracą i pono nic z ich pięknych zamiarów nie będzie. Szkoda, że na nieszczęście umarł ów jego zelant Biskup Lipski, który się wcześnie zabierał na tronie go osadzić[6]. Kto wie, może gdyby żył, byłby tego dokazał, miał ogromne skarby i wiele wpływu, choć na tém obojgu i Jezuitom Bogu dzięki nie zbywa, ale — zobaczym co z tego będzie! bo dziś jeszcze trudno obrót rzeczy przewidzieć.
— Trudno! trudno! powtórzyli za nim ślachta i przytomni, ale można wszelako!
— A ja żegnam Waszmościów — rzekł Kliński, obowiązki mnie wzywają, a choć to jeszcze wcześnie, muszę wyiść, bo przysiedziawszy przy pełnym dzbanie, jeszcze jaką godzinę, toby się człowiek po tém z miejsca nie mógł ruszyć.
To mówiąc nakrył głowę kołpakiem i pożegnawszy zgromadzenie, które się jeszcze zabierało kilka dzbanów wypróżnić, wyruszył powoli, kierując się ku zamkowi.
W drodze zdawał się być bardzo zamyślonym i wszedłszy do zamku skierował kroki ku lewemu skrzydłu, przeszedł ciemne schody i wszedł do komnaty najwyżéj od innych wzniesionéj z wysokiémi oknami. Ściany jéj były okopcone, na ogromnym kominie palił się jasny i silnie podsycony ogień, a na środku stał wielki stół dębowy, na którym dawały się widziéć niebieskie globy, cyrkle i narzędzia matematyczne, prócz tego kilka kart zarysowanych linijami i astrologicznymi znakami, duża szkatułka i mnóstwo ksiąg, których kilka w pół otwartych spoczywało na ziemi. Na stole paliła się lampa, a przy jéj świetle kréślił na karcie pargaminowéj cyrkuły i znaki Pan Brożek, którego to było dotychczasowe mieszkanie. Postać mędrca oznaczała głęboko zamyślonego i pracowitego człowieka, głowę miał łysą, okrytą aksamitną czapeczką, oczy żywe czarne, twarz długą i wychudłą, brwi zapuszczone, usta szerokie i sine, brodę krótko podstrzyżoną. Ubrany był w togę aksamitną ze złotymi petlicami, a pod nią miał szary ubior polski spięty prostym skórzanym pasem. Jedną ręką kréślił spoglądając niekiedy na księgę, która przed nim leżała, drugą się podpierał, oczy miał wlepione w kartę, a usta ściśnione i brwi namarszczone. Słysząc wchodzącego kogoś do komnaty, obrócił się i niemówiąc ni słowa, z uwagą wpatrywać się zaczął, w przybyłego Klińskiego, który z swojéj strony w milczeniu po nieznacznym ukłonie, stanął z miną poważną i wpatrywał się równie bacznie w siedzącego astrologa.
— Kto cię tu przysłał? zapytał po chwili pracujący, żebyś mi pracę przerywał? Nikt nie ma prawa przeszkadzać mi tutaj.
— A! ja o tém wiem dobrze, rzekł Kliński kłaniając się z miną obojętną, wszystko to być bardzo może; więc wychodzę i powiem Pani mojéj Urszuli Meyer, iż mi Waszmość odejść kazałeś.
— Ale poczekajże! rzekł filozof wstając od stołu i składając okulary, trzebaż mi było wprzódy powiedzieć od kogo! hm! to co innego, kiedy od Panny Urszuli — no cóż tam powiesz dobrego??
— Dobrego — podobno nie wiele słychać, rzekł Kliński równie obojętnie jak wprzódy, bo, jak mówi Izokrates, dobro tak jest rzadkie pomiędzy ludźmi, jak szczęście, gdyż każdy je z innéj strony uważa i przeto rzadko kto sprawiedliwie je nazywa i ocenia. Kazano mi się tu, jak sobie przypominam, dowiedzieć jakie Pan w gwiazdach nadzieje.
— Niewielkie! rzekł Astrolog wpatrując się w swoją kartę — niewielkie! nić życia wątła i krótka.. może się daléj co lepszego pokaże!
— To źle! to źle — rzekł potrząsając głową Pan Kliński — spodziewałem się co lepszego od WMości usłyszeć, ale człowiek na wszystko powinien być gotów! Pani moja prosiła także, abyś i jéj gwiazdy zobaczył, co się tam dla niéj święci!.
— Dobrze! dobrze! odpowiedział Brożek — ale Panie dworzaninie, chceszli ze mną chwilkę szczérze pomówić!
— Ja zawsze szczerzo mówię! odpowiedział stary potrząsając głową — możesz mię Waszmość o co zechcesz pytać —
— Korzystam z pozwolenia.. Czy nie domyślasz się Waszmość, lub czyli nie transpiruje czasem — jakie są zamiary Pani twojéj, w przypadku śmierci Króla —
— O tych, choćbym był i najszczerszy, nic ci Panie, nie potrafię powiedzieć, bo i sam niewiem — rzekł Kliński — domyślać się tylko należy, iż w przypadku tym — dwór porzuci.
— Porzuci?? zapytał zdziwiony astrolog — więc tak się Waszmości zdaje —
— Po części —
— Z jakich zasad?
— Sama to kilkakroć z determinacją powtarzała.
— Mówiła? —
— Mówiła!
Po téj rozmowie rozbiérając w myśli przyniesioną wiadomość astrolog — poprawił dréwka na kominie i wedle zamiarów, przepowiednie swoje zastosować postanowił — zaczął myśleć — pisać, gryzmolić — a Pan Kliński tym czasem wyniósł się cichaczem do swego mieszkania.
Było zamiarem Panny Urszuli ostatka swéj władzy i przewagi nad Królem użyć tak ieszcze, dla zjednania sobie przychylnych. Na nieszczęście dobrodziejstwa wyświadczane przez nią, prawie zawsze niewdzięcznych tylko robiły; jedni tylko Jezuici poważali ją i szacowali jako dobrodziéjkę, — ci zaś którym za piéniądze dobrze czyniła, rozumiejąc że się dość opłacili za jéj starania — nie poczuwali się wcale do obowiązku wdzięczności — temu tylko należnéj, kto niezasłużonemu, nie proszony, bez interessu i widoku dobrze czyni. Mała liczba jéj stronników czepiała się jéj najmocniéj w téj chwili, aby ostatków jéj dobrodziejstw doświadczyć; a ona, zkąd inąd chytra i przebiegła, łudziła się wyobrażeniem, iż to czyniono, nie dla własnych widoków, tylko z przychylności i wdzięczności. Im gorzéj Król był słaby, tém liczniejsze ze wsząd jak grad leciały proźby, wszystkie szły przez jéj ręce — nikomu nic nie odmawiano, bo Panna Urszula potrzebowała, chciała miéć koniecznie przyjaciół — Ossoliński tylko i Daniłłowicz, napróżno dotąd oczekiwali swoich urzędów, mając nadzieję co chwila je otrzymać. Jezuici zaś wśród modłów, postów i z ambon nakazywanych paciérzy darli co wydrzéć mogli przez Ks. Marquata i Patra Florjana — Tak dwór cały w ówczas podobien był motłochowi, który się ciśnie do kadź i beczek zastawionych w dzień uczty na rynku. Jednych zatrudniał już wybór przyszłego Pana, drugich myśl, aby co od umierającego pochwycić — każdy patrzył własnego zysku — nikt nie myślał o dobru ogólném, tłómaczyli sobie bowiem ci Panowie, że starając się o siebie, starają się o ogół, bo jego cząstkę stanowią!!







  1. Hist.
  2. Jana Kazimierza.
  3. Królewiczowi Władysławowi.
  4. Hist.
  5. Janie Kazimierzu.
  6. Hist.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.